LISTA STRON

|SŁOWO WSTĘPU|

Witam szanownego czytelnika w swoich skromnych progach.
Zapraszam do zapoznania się ze spisem mojej "twórczości" i wybraniem odpowiadającej sobie pozycji.
W razie problemów zapraszam do zakładki "Bohaterowie".
Życzę miłej lektury!

PS Będę wdzięczna za wszelkie komentarze~!

|Statystyka, co mnie na duchu wcale nie podnosi ani nic|

sobota, 30 listopada 2013

17# Życie w NY - impreza i sensacje

Pozdrawiam.

***

Impreza trwała w najlepsze. Muzyka wybijała się z głośników, na czymś, co można było nazwać parkietem „tańczyła” spora gromadka ludzi. Niektórzy siedzieli na wielkich poduchach płożonych przy ścianie i sączyli poncz o zielonym zabarwieniu. Na pierwszy rzut oka ta impreza niczym nie różniła się od innych. Jednak tutaj połowa osób zajmowała się przygotowywaniem przedstawienia z okazji opuszczenia murów szkoły ostatniego rocznika, zaś druga połowa to osoby zaproszone. No i muzyka daleka była wszelkiego mainstream’u, chociaż również była typowo dyskotekowa.
Tak czy inaczej nie cała ekipa przedstawienia zebrała się tam tego wieczoru…
- Imię i nazwisko – burknął szeroki bramkarz stojący u wejścia do lokalu.
- Szayel Aporro Granz – różowowłosy przeczesał wyżelowano-wygumowane włosy i oparł rękę na biodrze.
- Nie ma ciebie na liście – stwierdził facet po zerknięciu w tablet.
- Mnie może nie, ale mój przyjaciel na pewno jest.
- Jak się nazywa?
- Nnoitra Jiruga.
- Hm – bramkarz znowu zerknął w tablet. – Tak, jest już tutaj. Pójdę do niego, aby potwierdził, że jesteś jego osobą towarzyszącą. Poczekaj tu.
- Dobrze – odpowiedział grzecznie Szayel. Bardzo dobra ochrona, pomyślał.
Bramkarz wszedł do środka, zamknął drzwi i, sądząc po dźwięku, zakluczył je na klucz.
- E… Przepraszam, ale czy to konieczne? – spytał Szayel nieco podnosząc głos, aby facet go usłyszał.
- Tak – otrzymał w odpowiedzi.
Różowowłosy zmarszczył lekko brwi. Nie dosyć, że zamyka drzwi to jeszcze na klucz. Szayel miał wrażenie, że nie takiego sposobu do zamykania lokali używają w tych czasach. I to na pewno nie w tak luksusowym mieście. Zastanawiał się też co by było, gdyby nagle wybuchł pożar…
…i w tym momencie usłyszał dźwięk alarmu wydobywający się ze środka. A chwilę później napierające na drzwi multum uczestników imprezy, którzy nie mogli się wydostać, a z powodu paniki nikt nie wpadł na to, aby przepuścić bramkarza z kluczem.
Szayel rozejrzał się. Nikogo nie było widać. To jest jego chwila. Będzie bohaterem. Wyciągnął szybko telefon i wybrał numer straży pożarnej. Zgodnie z wszelkimi zasadami zgłosił ten niebezpieczny event klubowy. Jednak, gdy skończył rozmowę i krzyknął „Zaraz was uratuję!”, zauważył, że alarm jak i wszelkie hałasy ucichły. Czyżby się wszyscy spalili? Przyłożył ucho do drzwi. Wtem usłyszał jakieś głosy. Pochodziły one jednak nie ze środka, lecz… z boku. Rozejrzał się. Zza budynku wychodzili zażenowani i wściekli ex-imprezowicze.
- Ale jak to… - mruknął do siebie patrząc na nich nieprzytomnym wzrokiem. Kiedy ostatni z gromady zniknął z jego pola widzenia usłyszał znowu coś. Sygnał nadjeżdżającej straży pożarnej. Wiedząc, że za wezwanie jednostek ratowniczych bez powodu grozi kara, a nie będąc pewnym, co właściwie działo się i dzieje w środku, jak najszybciej uciekł z miejsca zdarzenia chowając się w najbliższym zaułku.
***
Nadeszła niedziela. Było słonecznie i gorąco do porzygu. Szayel zorganizował u siebie w mieszkaniu spotkanie wagi ważnej. Gdy jego koledzy byli na miejscu, zdziwiło ich podenerwowanie przyjaciela i zasłonięte rolety we wszystkich dwóch oknach.
- Powiesz w końcu co się stało? – spytał Nnoit dłubiąc palcem w zębach.
- Oczywiście. Ale może na początek TY powiesz co się stało WCZORAJ, co? – Szayel obrzucił Cyklopa oskarżycielskim wzrokiem.
- No więc wiedziałem, że się spóźnię tak ponad godzinkę i w momencie, w którym wychodziłem z domu zadzwonił do mnie Kira i powiedział żebym nie przychodził, bo imprezę odwołano… Spytałem, czemu tak wcześnie mi mówi, ale nie wytłumaczył.
Szayel milczał.
- Chodzi ci o to, że ciebie nie poinformowałem o tym?
Szayel milczał.
- To o co?
- O to, że miał tam miejsce pewien incydent a ja nawet nie wiem jaki! – pisnął Szayel dostając ataku paniki, po czym opowiedział koleżkom o wczorajszym zajściu wraz z wezwaniem straży pożarnej.
- Oni mogą mnie znaleźć po numerze telefonu i ukarać za nieuzasadnione wezwanie – rozpłakał się.
- No nie płacz, no – Nnoit poklepał go pociesznie po plecach. Grimmjow przewrócił oczami.
- Jakby mieli cię zamknąć to by już dawno to zrobili – stwierdził. Szayel rzucił na niego spojrzenie człowieka zbitego z tropu. Nnoit zrobił to samo.
- Niby czemu?
- A, tak tylko mi się powiedziało, hehe – wyszczerzył się Pantera.
- Żal mi ciebie – stwierdził sucho Nnoit. Przynajmniej Szayel się uspokoił.
- Ulqu, a ty co taki smutny? Nie odzywasz się ani nic… - spytał Grimmjow przyjaciela.
- Nie wiem czy zauważyłeś, ale on zawsze jest smutny i odzywa się bardzo rzadko – skomentował Nnoit mrużąc ślepko.
- No ale dzisiaj to już wybitnie widać, że coś go trapi.
- Faktycznie – stwierdził Szayel. – Ulquiorra, nam możesz powiedzieć – uśmiechnął się ciepło. Aura gej przyjaciół mode on, Nnoitra się odsunął.
- Najprawdopodobniej zostanę adoptowany – rzekł nihilistycznie Ulqu.
- To dobrze czy źle? – spytał Szayel po chwili ciszy.
- Nie wiem.
- Wiesz już kto ciebie weźmie? Oby to nie byli żadni hippisi albo „muzycy” tworzący kaleczącą uszy muzykę indiańską!
- Nie.
Szayel odetchnął z ulgą.
- To dobrze, bo już się bałem… Chwila. Skoro to nie hippisi ani „muzycy” to pewnie ktoś z drugiego końca świata! – pisnął.
- Nieee! – pisnął również Grimmjow.
Nnoitra milczał.
- Nie – odrzekł Ulqu.
Szayel odetchnął z ulgą ponownie. Grimmjow też.
- To dobrze… Bo się bałem, że nas opuścisz…
- To pastor.
Nastąpiła długa cisza przerywana jedynie skapnięciem śliny z buzi Grimmjowa, która z powodu szoku lekko się otworzyła.
- Przecież ty jesteś ateistą – powiedział Nnoit ubierając ów problem.
- Będą chcieli ciebie schrystianizować! Jak Krzyżacy! Bo ty się po dobroci nie dasz! Oh! – panikował Szayel. – Pewnie wzięli ciebie jako wyzwanie! Pewnie chcieli sprawdzić jak silną mają siłę perswazji! I pewnie ciebie znowu oddadzą potem! Tak jak ta para gejów!
Ulqowi drgnęła powieka. Szayel schował się pod stołem. Przekroczył granicę, której nikt z nich nie mógł przekraczać. Wyrażenie „para gejów” w odniesieniu do Ulquiorry musiała raz na zawsze zniknąć z ich mózgów, życia, słownika i wszystkiego innego. Nie powiem wam dlaczego.
- Idiota – mruknął Nnoit. – Tak czy inaczej, dobrze, że nas nie opuszczasz.
- Opuszczam.
- Ale mówiłeś, że… - Nnoit zmarszczył brew.
- Meksyk nie jest na drugim końcu świata.
- Meksyk! A toż to dopiero! – pisnął Szayel i zemdlał jak kobieta średniowiecza dowiadująca się o nadchodzącej wojnie.
***
W poniedziałek szkołę obiegły informacje o wydarzeniu na sobotniej imprezie… a raczej obiegłyby, gdyby nie przyćmiła ich ważniejsza informacja. Bo oto Ahri – najbardziej pożądana dziewczyna w szkole – przefarbowała swoje kruczoczarne włosy na złocisty blond! Już przed pierwszymi poniedziałkowymi zajęciami wydarzenie to ogłoszono sensacją roku. Zastanawiano się także, czy to nie jest największa sensacja od początków tej szkoły!
Ahri spacerowała korytarzem kręcąc uwodzicielsko biodrami, a jej włosy falowały i wzbudzały zachwyt we wszystkich. Nawet w panu Farianie. Miała idealną sylwetkę, idealne nogi, idealną twarz, boskie oczy oraz usta i nawet fakt posiadania blizn na policzkach po podrapaniu kota nie umniejszał jej urody – wręcz przeciwnie, blizny były po tak misternym zadrapaniu, że wyglądała z tym jak ponętna kocica. Jednak to nie tylko wygląd świadczył o jej walorach. Również jej sposób poruszania, perfumy, oraz głos sprawiał, iż nikt nie przechodził obok niej obojętnie. Nawet Cullenowie. Jednak jej „sukces” tkwił też w czymś innym – otóż pewnego dnia Szayel doświadczalnie wykazał, że „winą” są tu wyjątkowo mocne feromony Ahri, które działają na każdego ludzkiego osobnika, nie ważne jakiej płci.
Przefarbowanie jej idealnych włosów z idealnej czerni na idealny blond miał szanse stać się więc sensacją szkoły, szczególnie po najbardziej upokarzającym momencie w jej życiu.
Otóż podczas przerwy obiadowej, kiedy to wraz ze wszystkimi popularnymi ludźmi szła do Starbaksa na kawę, drogę zagrodził jej dziwny chłopiec. Ubrany był w pomarańczowy dres, a na głowie miał przewiązaną granatową bandanę jak jakiś ninja. Jednak nie tyle jego ubiór był powodem zamieszania, jak jego wygląd: miał on bowiem złociste włosy oraz podobne Ahri blizny na twarzy.
- Siostra! – krzyknął z uśmiechem.
Ahri zwężyły się źrenice na widok tego stworzenia. Nie miała pojęcia kto to i co mówi do niej. Wszyscy wokół utkwili w nich wzrok. Jakiś Japończyk zrobił zdjęcie, a Koreańczyk zaczął to nagrywać.
- Chyba się pomyliłeś, chłopczyku… - dziewczyna miała zamiar minąć go, lecz zagrodził jej przejście.
- Czekaj! Chodzę do tej szkoły już prawie rok i odkąd ciebie zobaczyłem stwierdziłem, że to ty musisz być moją siostrą!
- Matko… Weźcie go stąd… - przewróciła oczami i machnęła na chłopca ręką z obrzydzeniem.
- Nie wierzysz mi… Nasi rodzice rozeszli się, kiedy mama była jeszcze w szpitalu po moim narodzeniu. Szukaliśmy was bardzo długo, aż w końcu udało się! Jednak mama chciała zrobić to delikatnie, dlatego miałem ciebie znaleźć w szkole. I po roku udało mi się dopiero, kiedy przefarbowałaś się na blond! Bo patrz, mamy takie same blizny na twarzy! – wyszczerzył się.
- To gdyby się nie przefarbowała to byś nigdy nie zauważył jej wąsów na ryju? – zaśmiała się pogardliwie jedna z hejterek Ahri.
- Milcz, plażo, on do mnie mówi – blondynka pokazała jej idealnie wymanikiurowany środkowy palec.
- Ojej, bo ci jeszcze zazdroszczę…
- Ej! – przerwał im ów chłopiec. – Dajcie mi skończyć! Ahri! Oprócz blizn na twarzy łączy nas coś jeszcze! – podwinął bluzkę ukazując dziwny tatuaż na pępku. Wszyscy zgromadzeni unieśli wysoko brwi. Dobrze wiedzieli, że Ahri ma taki sam tatuaż.
- To niemożliwe… - szepnęła do siebie zszokowana dziewczyna.
- To nie wszystko! Jeszcze ślady na plecach!
Otóż oprócz blizn na twarzy Ahri posiadała jeszcze 9 niewielkich, nieco pod odcinkiem krzyżowym kręgosłupa. Wiedział o tym każdy dobry obserwator, gdyż jako czyrliderka, blondynka często chodziła w kusym czyrliderkowym kostiumiku odsłaniając sporą część pleców. Aby udowodnić słuszność swojej „tezy”, chłopiec odwrócił się tyłem do dziewczyny i… zsunął spodnie aby można było zobaczyć jego blizny. Ich również było 9.
Większość obecnych dziewcząt, w tym Ahri, zasłoniły oczy z obrzydzeniem. Dało się słyszeć różne odgłosy oglądających tą scenę, od śmiechu po dźwięki wymiotne.
- Nie musiałeś od razu zsuwać spodni do kolan – zaśmiał się Słagowy Dżon.
Jednak chłopca nic nie ruszyło. Wciągnął powrotem spodnie i odwrócił się do dziewczyny z szerokim uśmiechem.
- Widzisz? Jesteśmy rodzeństwem. Tak w ogóle to mam na imię Naruto…
Przerwał widząc jak dziewczyna ucieka do budynku szkolnego. To niemożliwe, aby taki człowiek istniał. To był jakiś straszny bug w jej życiu, który je doszczętnie zrujnował.
Ale dzięki temu na zawsze zapisała się w historii szkoły.
A Koreańczyk zyskał milion subskrybentów na YouTube.

piątek, 29 listopada 2013

16# Życie w NY - Impreza już za 24h!

Witam siebie. Jestem chyba jedynym czytelnikiem tego bloga. Trudno.
Mam wenę to piszę. Dla siebie.
***

Nadeszła sobota. W tym dniu cały Team of Espada miał wybrać się na imprezę ekipy z przedstawienia końcowo rocznego. Ale przygotowania do tej imprezy nie były zwyczajne. O nie, Szayel chciał, aby wszystko było zaplanowane krok po kroku. Jego celem było znalezienie partnerki na bal ostatnich klas.
***
- A więc mówisz, że w sobotę nie masz czasu – snifnęła Kat z rozpaczy opierając się o tylną ścianę budynku szkolnego i zerkając smutno na Ulquiorrę.
- Szayel bardzo nalegał, nie mogę zawieść mojego przyjaciela – odpowiedział Ulqu bez cienia emocji w głosie.
- Przecież wiem, że tobie to wisi. Musi być jakiś inny powód.
- Jest, ale ci nie powiem. Teraz muszę już iść, żegnaj – ukłonił się jej lekko i odszedł jakby do niczego nie doszło. Kat stała tam chwileczkę myśląc o tym, że naprawdę nie ma się z kim zadawać. Do końca roku szkolnego zostało trochę ponad miesiąc, a większość jej znajomych miała wielkie plany wakacyjne, po których przeprowadzali się w różne strony świata. Ci, którzy nie wyjeżdżają oddalają się od niej w inny sposób. Forever alone wakacje? A może pojedzie sobie sama w jakieś ładne miejsce i może kogoś tam pozna? Brzmiało to nawet ciekawie.
***
Szayel stał przed szafą i myślał, w co by się ubrać. Nie podpytał Nnoita jakiego typu będzie to impreza. Rzucił się szybko na łóżko, gdzie zostawił telefon i po chwili spróbował złapać oddech. Wpadając na pościel uderzył się o coś twardego w splot słoneczny. Odkrył kołdrę i zobaczył pod nią „ABC chemika” – jedną z najgrubszych i najtwardszych książek, jakie miał.
- Całe szczęście, że to nie trylogia „Mody na sukces”. Wtedy na pewno bym nie przeżył – powiedział do siebie z uśmiechem. Bo taki już był Szayel – taki optymista. Wow. Włosy takie różowe. Uszanowanko dla intelektu.
***
Grimmjow po otrzymaniu informacji o imprezie natychmiast pobiegł odnaleźć Sonę. Chciał się spytać, czemu nie chce iść z nim na imprezę. Nie musiał długo szukać. Akurat siedziała na ławce ze wzrokiem utkwionym w ekran telefonu.
- Sona! Muszę się o coś spytać – podbiegł do niej wcale niezdyszany. Dziewczyna spojrzała na niego pytająco i z uśmiechem. – Czemu nie powiedziałaś, że idziesz na imprezę?
Sona zmarszczyła brwi nie wiedząc, o co chodzi, jednak po chwili chyba się domyśliła, o co może mu chodzić.
- Znaczy, nie, że nie powiedziałaś tylko… poinformowałaś… - zaczął się tłumaczyć jak zwykle źle interpretując jej reakcję. Dziewczyna tylko uśmiechnęła się i zapisała szybko na telefonie odpowiedź.
„Jeśli mówisz o imprezie dla osób przygotowujących spektakl to dowiedziałam się dopiero godzinę temu, nie miałam jak Ci powiedzieć  : )”
- Ah… Dobrze. To dobrze. Bo wiesz, ja też idę.
„Tak?”
- Nnoit nas bierze. Znaczy mnie i Szayela i Ulqa.
„Rozumiem. Miło mi będzie zobaczyć twoich przyjaciół w innym środowisku niż szkolne.”
- He. To fajnie. Okej, to ja idę, bo się umówiłem z Nnoitem na zakupy. Pa – pomachał jej i odszedł.
Sona też mu odmachała. Lubiła tego prostodusznego idiotę. Był taki nieporadny życiowo. Patrzyła jak znika za murowanym szkolnym płotem, gdy dosiadła się do niej Janna.
- Okej, już jestem – powiedziała poprawiając włosy spięte najwyżej jak się dało. – Widziałam, że rozmawiałaś z Grimmjowem. Coś szybko skończyliście.
„Pytał o imprezę dla ekipy z przedstawienia.”
- Ah. Rozumiem, że idziecie razem? – uśmiechnęła się znacząco. Sona przewróciła oczami.
„Nie. On idzie z przyjaciółmi.”
- A w czym to przeszkadza żebyście poszli razem? – dźgnęła ją w ramię wsuwką, którą po chwili zaczęła wpinać we włosy.
„Czemu ty ciągle wmawiasz sobie, że jesteśmy razem?”
- Bo tak to widać. Jeszcze powiedz, że on jest dla ciebie tylko kolegą.
„Tak jest. Jest miłym młodszym kolegą i tak zostanie. Nie jestem w stanie na niego spojrzeć inaczej.”
- Nie dasz mu nawet szansy? Chłopak tak się stara… - Janna lekko posmutniała. Nie miała w zwyczaju żyć czyimś życiem, ale historia miłosna w życiu przyjaciółki urozmaiciłaby jej kolejne miesiące.
„Nie. Chodźmy już.”
Sona wrzuciła telefon do torby i wstała. Janna po upięciu ostatniej spinki zrobiła to samo, po czym opuściły teren szkoły. Na szczęście nie zauważyły Grimma, który stał pod murem. Chciał się cofnąć i spytać o coś Sonę, ale usłyszał jak Janna mówiła o nim. Czyli to tak wygląda. Jest tylko kolegą. I pewnie najgłupszym kolegą, jakiego miała. O nie, pomyślał, tak nie może być. Tego dnia Grimmjow postanowił zmienić strategię.
***
LuXaCzEk35:
Hejeczka! Chcesz iść ze mną na imprezę dla ludzi z przedstawienia?!
Ciastko-Pułapka:
Skoro to dla ludzi z przedstawienia to po co bym miała iść?
LuXaCzEk35:
Bo możemy przyjść z kimś! No chooooodź :* :*
Ciastko-Pułapka:
Kiedy to jest?
LuXaCzEk35:
W tą sobotę. Będzie fajnie :* :*
Ciastko-Pułapka:
Nie mogę. Będę w domu wtedy.
LuXaCzEk35:
No weeeeź ;( Raz możesz zostać.
Ciastko-Pułapka:
Godzinowo jak to wygląda?
LuXaCzEk35:
Zaczyna się o 17 a kończy nie wiem, ale o 19 muszę wracać do domu.
Ciastko-Pułapka:
Na 2 godziny nie opłaca mi się.
LuXaCzEk35:
;( ;( ;(
***
PinkBicz:
Siema. Wpadam do ciebie w sobotę. Maraton Piątku 13. Pamiętasz?
Ciastko-Pułapka:

PinkBicz:
;>
Ciastko-Pułapka:
Dobra.
***
Ciastko-Pułapka:
Wybacz, ale mam inne plany na sobotę.
LuXaCzEk35:
Jakie!?
Ciastko-Pułapka:
Umówiłam się ze znajomą jakiś czas temu i właśnie mi o tym przypomniała.
LuXaCzEk35:
Ooooo.
LuXaCzEk35:
Ale
LuXaCzEk35:
Chwila
LuXaCzEk35:
UMÓWIŁAŚ SIĘ? NA RANDKĘ?????!!!!!!!!
Ciastko-Pułapka:
…nie. Na maraton Piątek 13.
LuXaCzEk35:
Czego?
Ciastko-Pułapka:
Taki horror.
LuXaCzEk35:
To straszne!
LuXaCzEk35:
Tak czy inaczej to oznacza, że wolisz ją niż mnie? ;( ;( ;(
Ciastko-Pułapka:
Nie wiem. Idę już. Cześć.
***
Cait wyłączyła szybko komputer. Właściwie to sama nie wiedziała czy woli Lux czy Vi. Właściwie to żadnej z nich nie wolała, ale perspektywa obejrzenia maratonu filmowego było lepsze niż dwie godziny na jakiejś imprezie. Bez względu na to z kim.
Cait po raz kolejny zrobiło się żal samej siebie.
***
Piątek. Do imprezy zostały dokładnie 24 godziny. Szayel odkręcił gorącą wodę, która grubym strumieniem zaczęła zajmować powierzchnię wanny. Relaksująca kąpiel i zabiegi upiększające zajmą ok. 4 godziny. Potem od razu do spania. 8 godzin snu dla urody, prysznic, pożywne śniadanie, poranny jogging przez Central Park, prasowanie stroju imprezowego, relaksująca kąpiel i uszykowanie się. To wszystko plus czas dojazdu da idealne wejście o 18.00. To idealny czas na wejście na imprezę. Nie za wcześnie, ale też przez rozkręceniem się przyjęcia. Bo przecież to zadanie należy tylko do niego.
***
W tym samym czasie Grimmjow postanowił spotkać się z Soną. Oboje nie potrzebowali tyle czasu co niektórzy na przygotowania do takiego tam przyjęcia. Chociaż właściwie przez to spotkanie Pantera czynił pewne przygotowania, również na imprezę. Dlatego zaprosił Sonę do jednej z najładniejszych kawiarenek jakie znał, „Pod Raciczką Lulu”, żeby ukazać jej tam swe wdzięki. Już po zajęciu miejsca chciał odebrać od niej płaszcz, ale pech chciał, że był czerwiec i nikt odzienia wierzchniego nie nosił. Odsunął jej za to krzesło i zaproponował kilka punktów z menu, które osobiście bardzo mu przypadły do gustu. Sona jednak nie miała ochoty na wołowinę, więc zamówiła tylko deser lodowy o śmiesznej nazwie i świeży sok pomarańczowy. Grimmjow natomiast zamówił taki sam deser wybierając tylko smak smerfowy (bo niebieskie), natomiast polewę chciał cytrynową. W ten sposób zrobił aluzję do włosów swej wybranki, która (aluzja, nie wybranka) była widoczna tylko dla niego. Niestety. Przez chwilę jedli w milczeniu. Sona wydawała się nieco zamyślona, więc Grimmjow nie chciał jej przeszkadzać, jednak po chwili odchrząknął lekko. Błękitne oczy wybranki objęły swym światłem jego osobę, po czym chłopak nachylił się nieco ku niej.
- Mój deser lodowy kogoś mi przypomina… - mruknął uwodzicielskim głosem a takim samym spojrzeniem zanurkował w jej oczach. Nie odrywając wzroku Sona chwyciła za telefon i odpisała. Niestety Grimmjow musiał przerwać kontakt wzrokowy i zerknąć na wyświetlacz.
„Chodzi Ci o to, że mamy włosy w kolorze smerfów?”
Grimmjow poczuł się zbity z tropu.
- E.. Nie, chodzi mi o ciebie.
„Ja mam włosy w kolorze smerfów?”
- Nie! Ale blisko! – Grimmjow tracił ‘uwodzicielski mode’.
„Mam włosy w kolorach Smerfetki?”
- Nie! Chociaż… Nie, nie o to mi chodziło.
„Więc o co?” – uśmiechnęła się lekko. Idiotyzm Grimma nie miał granic.
- Chodziło mi wszakże o twe włosy, lecz nie w nawiązaniu do smerfów, lecz ich słodyczy – powiedział jednym tchem poprawiając kilka razy trudniejsze wyrazy.
Sona roześmiała się tak, że gdyby miała głos, z pewnością zwróciłaby na siebie uwagę całej kawiarenki. Musiałaby przedstawić Grimmjowa Jannie – wtedy koleżanka zrozumiałaby czym.. no dobra, kim jest ten uroczy młodszy kolega Sony.
A Grimmjow znowu nie wiedział o co chodzi i co jest nie tak, ale winę zrzucił na siebie. Jednak stwierdził, że na pewno nie obraził tym jej, lecz pogrążył siebie. Dlatego nie odezwał się już ani słowem. W milczeniu skończyli desery. Sona co chwilkę zerkała rozbawiona na ponurą twarz kolegi. Zaczęła pić sok przez zakręconą kilkakrotnie słomkę. Wzrok Grimma, utkwiony dotychczas w miseczce z lodami, powędrował z pustego naczynia na jej napój. A potem na słomkę. A za słomką zobaczył coś, czego nigdy wcześniej jego mózg nie zarejestrował. Coś, co każdy inny od razu zauważał w Sonie na odległość i co on w innych osobnikach płci pięknej zauważał na początku. A w tym przypadku jego mózg i oczy uknuli jakiś spisek. Tak czy inaczej, patrzył się teraz w miejsce, w którym kończyła się bluzeczka Sony. I powyżej. I poniżej. I patrzył tak szeroko otwartymi oczami, z uniesionymi wysoko swoimi małymi brewkami, a jego buzia otworzyła się nieprzyzwoicie.
Sona zauważyła, że coś jest nie tak, jednak nawet w snach nie podejrzewałaby Grimmjowa o to, że dopiero teraz zauważył jej biust. A raczej jego wielkość. Przestała pić soczek i spojrzała się na niego zaniepokojona.
„Wszystko w porządku?” – podtknęła mu telefon przed oczy. Dopiero po chwili Grimm się odwiesił.
- E… A… - spojrzał na wyświetlacz. – Ta-ak. Dobrze. Jest. Chyba.
Dalej był w szoku.
Sona poszła do łazienki, a on w tym czasie zapłacił rachunek i wysłał do swoich przyjaciół SMSa o treści „CZEMU MI NIE POWIEDZIELIŚCIE, ŻE ONA MA TAKIE WIELKIE CYCKI!?”.
Natychmiast otrzymał odpowiedzi.
Nnoit-pedał: LOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOL. JAKI DEBIL.
Ulqu: Miałem wrażenie, że nie masz wady wzroku.
Szayel-pedał: W tej chwili jestem zajęty. Odpiszę najszybciej jak będę mógł. Pozdrawiam, Szayel Aporro Granz. [Wiadomość wysłana automatycznie]
Wściekły na kumpli odłożył telefon. W międzyczasie jego mózg zarejestrował, że Sona zostawiła na stole telefon i chyba przyszła do niej wiadomość. Ciekawy Grimmjoffek sięgnął po aparat i zobaczył od kogo to. Nie miał zamiaru czytać wiadomości, nie jest przecież jakimś chamem, ale zainteresował go nadawca SMSa. Bo był on nim sam. Otworzył SMSa.
„CZEMU MI NIE POWIEDZIELIŚCIE, ŻE ONA MA TAKIE WIELKIE CYCKI!?”
Prawie dostał zawału, po czym usunął jak najszybciej wiadomość i odłożył telefon. Przez przypadek musiał zaznaczyć więcej odbiorców tego SMSa niż planował. Szkoda tylko, że Grimjoffek nie sprawdził do ilu osób wysłał tą wiadomość. Bo oprócz Sony na liście nadawców znajdowała się też… jego mama. Chociaż może to i dobrze. Mniej stresu do czasu, aż nie wróci do domu.
***
Od: Grimmjow J.: Szajel jest problem wejdz na kompoter to ci napisze
***
DrSzaySzay:
Tak?
GrimmjowJ1995US:
dostałem szlaban
DrSzaySzay:
Jaki szlaban?
GrimmjowJ1995US:
nie moge iść na impreze
DrSzaySzay:
Dlaczego?
GrimmjowJ1995US:
wysłałem mamie tego smsa co wam
DrSzaySzay:
Rozumiem. Następnym razem uważaj bardziej. Muszę iść spać. Dobranoc.
GrimmjowJ1995US:
dobranoc
***
GrimmjowJ1995US:
noit dostałem szlaban i nie mogę iść na impreze
SantaTeresa:
LOL
SantaTeresa:
ZA CO?
GrimmjowJ1995US:
wysłałem mamie tego smsa co wam
SantaTeresa:
LOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOL
***
Od: Grimmjow:
ulku nie idę na impreze mam szlaban bo wysłałem mamie smsa tego co wam a noit tylko się ze mnie śmieje :(
Do: Grimmjow:
Przyjde do ciebie wiec jutro. Nie mam zamiaru isc na jakas impreze.
Od: Grimmjow:
eh prawdziwy przyjaciel Ulqu dzieki kupie popcorn
***
Czyli został uratowany. Chociaż właściwie i tak mu wszystko obojętne. Tak czy inaczej Grimmjow miał jedną rzecz, której nie miał Ulqu, a którą chciał mieć: telewizor. To była jedna z tych rzeczy, które sprawiały, że nie musiał myśleć o niczym, mógł wyłączyć się całkowicie.
***
Czy Szayel dotrze na imprezę? Czy Grimmjow pokona wszelkie przeciwności i zdobędzie serce Sony? Czy Nnoitra wygra los na loterii?
Tego dowiecie się nigdy!


sobota, 7 września 2013

15# Życie w NY - Coraz bliżej... bal. Przedstawienie tajm.

NIE, SPOKO, JA BARDZO LUBIĘ PISAĆ, SERIO, SZCZEGOLNIE JAK MAM WENĘ. SZCZEGÓLNIE JAK PRODUKUJĘ SIĘ I DORABIAM KOMIKS I RYSUNEK.
***

(jeśli nie widzisz dobrze tekstu otwórz w nowej karcie)


- A widziałeś przy wejściu tabliczkę z napisem „Rudym wstęp wzbroniony”? – spytał Reżyser puszczając Kirę. Izuru poprawił rozciągniętą bluzę od mundurka i speszonym wzrokiem zerknął w stronę Kurosakiego.
- Nic mi nie przeszkodzi w pomaganiu moim przyjaciołom – odparł Ichigo. – Nawet wszystkie prawa.
Reżyser podszedł do rudego i złapał go za koszulę, tak jak wcześniej zrobił to Izuru.
- Nie masz przyjaciół. Wynocha.
- Czego brakuje rudemu na imprezie? – zaćwierkała Lux schodząc ze sceny. Nastała cisza. – ZAPROSZENIA! Hihihihihihi~
Reżyserowi niebezpiecznie zadrgała brew. Wyrzucił Ichigo z sali zamykając szczelnie drzwi.
- Kira, Premingerem zajmiemy się później. Masz jeszcze jakieś informacje?
Izuru zerknął na drugą stronę kartki.
- Tak… Podpytałem całą ekipę o różne rzeczy i mam z tego interesujący raport. Otóż, uważają że: Lux ma za krótkie włosy do tej roli, dlatego Annę Luizę powinna zagrać Janna; Sivir całkowicie nie pasuje do tej roli biorąc pod uwagę, że Anna Luiza i Eryka wyglądają tak samo, a Lux nie ma… ekhm… Sivir ma INNE kształty…
- Że niby jestem gruba? – rzuciła pytaniem „Eryka” odwracając się gwałtownie, przez co odpięło się kilka agrafek przytrzymujących jej sukienkę.
- Czego ja nie mam? – spytała pretensjonalnie Lux.
- Znaczy... Nie wiem… Pytaj innych… - Izuru zadrżał zawstydzony.
- Coś jeszcze? – mruknął Reżyser.
- Tak… Ekipa myśli, że Jarvan gra króla Dominika, ponieważ sam pochodzi z rodziny królewskiej…
Reżyser pomasował skroń.
- Trudno. Mam gdzieś opinie ludzi. Musimy teraz znaleźć kogoś, kto będzie mógł…
- Przecież mogę ubrać perukę? – Lux uwiesiła się na ramieniu Reżysera.
- Co-?
- No bo mam za krótkie włosy niby… - smuteczek.
- Nie. Jest dobrze. Poza tym potem i tak będzie fragment z perukami, nie chcę ryzykować, że ściągniesz dwie peruki naraz.
- A Erykę może zagrać Caitlyn… Chociaż nie chce, ale mogę ją zmusić – zrobiła zawziętą minkę.
- NIE. Sivir IDEALNIE pasuje do tej roli. Chłopka nie może być chuda jak patyk. Musi mieć mięśnie tu i tam. Nie wolno wierzyć realiom z tej głupiej bajki z Barbie…
- Ta bajka nie jest głupia. Poza tym sam wybrałeś ten tytuł na przedstawienie…
- …nie ważne – odczepił od siebie Lux. – Kira, nie znasz kogoś kto mógłby być tym cholernym Premingerem?
Izuru przeanalizował w myślach ludzi ze szkoły. Preminger był chudy, brzydki i miał skrzekliwy głos. Właściwie to znał kogoś takiego…
- Nnoitra Jiruga – zaproponował. – Wprawdzie on jest z drugiej klasy…
- Nie szkodzi. Idź do niego natychmiast i spytaj czy byłby chętny.
- Spytam jutro, już jest dawno po lekcjach.
- Okej. Tylko ma się zgodzić. Nie obchodzi mnie jak to zrobisz.
***
Nami chowała właśnie książki w szafce. Zaplanowała na dzisiaj poszukać na przerwie obiadowej Jannę, z którą kiedyś tak miło jej się rozmawiało. Ruszyła więc korytarzem kierując się na stołówkę. Mijała po drodze różne dziwne osoby, ale powoli przyzwyczajała się do tej szkoły. Szkoda tylko, że niedługo ją kończy.
Nami przyjechała do XXL Liceum w Nowym Jorku, zaledwie trymestr temu. Zmusiła ją do tego sytuacja finansowa – wygrała bilion dolarów w TotoGniotku, więc chcąc czy nie chcąc musiała przeprowadzić się z Singapuru do NY. Wybrała tą szkołę ze względu na to, że (według Map Google) miała najmniejszą odległość od bramy wejściowej do najbliższego NorthFisha.
Szła więc teraz korytarzem stukając dosyć głośno swoimi pantofelkami od MiuMiu i powiewając blond włosami z turkusowym ąbre. Według większości ludzi wyglądała dziwnie: miała nieco żółtawy odcień skóry, który dziwnie wtapiał się w kolor włosów. Nazywano ją „Chinką”, albo „Japonką”, dlatego nigdy nie nosiła japonek. Plotka głosi, że między palcami u stóp ma błony jak jakaś syrena albo ryba. Już pierwszego dnia pobiła rekord szkoły w pływaniu na wszystkie sposoby.
Dobra, nieważne. Kogo to obchodzi.
Kiedy Nami już doszła do stołówki, musiała przyzwyczaić się do słońca, które w denerwujący sposób odbijało się od białych kafli podłogowych. Rozejrzała się i po chwili zauważyła Jannę. Jak zawsze siedziała z pewną błękitnowłosą dziewczyną.
- Cześć – powiedziała podchodząc do ich stolika. Janna przywitała się z nią serdecznie, jednak jej towarzyszka, jak i platynowowłosa Murzynka z dwoma kitkami na czubku głowy nie odrywały wzroku od dżdżownicy pełzającej po jabłku polanym sosem rzepakowym.
- To jest Sona – Janna wskazała na błekitnowłosą, która uniosła głowę ku Nami i uśmiechnęła się przyjaźnie. – Jest niemową, ale proszę, nie przejmuj się tym. A ta obok to Poppy.
Murzynka jednak nie podniosła głowy tylko zaczęła miażdżyć dżdżownicę plastikowym widelcem. Wyglądała jak karzeł, który żywi się sterydami.
- Miło mi was poznać. Jestem Nami – uśmiechnęła się niepewnie. – Mogę się do was dosiąść?
- Pewnie. Nie jesz obiadu?
- Nie, jem po szkole w NorthFishu – usiadła na wolne miejsce starając się nie zerkać na to co działo się z biedną dżdżownicą. Zastanawiała się jak przy takim widoku Sona może w spokoju jeść swoją sałatkę.
- Nie byłaś długo w tej szkole, ale mam nadzieję, że skorzystasz z całego „pakietu” dla ostatnich klas – Janna wbiła widelec w spaghetti i zaczęła zawijać wokół niego makaron.
- „Pakiet”? Masz na myśli bal i przedstawienie? – Nami przeniosła wzrok z robaka na koleżankę.
- Przedstawienie, bal i imprezy po-balowe. Wiesz już do kogo idziesz?
- Chyba nigdzie nie idę… Nie orientuję się kto je robi… - zakłopotała się.
- Możesz iść z nami. Idziemy do Dravena. Podobno zaprosił jakiegoś niezłego DJa, ale nikt nie wie kto to.
Sona uśmiechnęła się pod nosem przeżuwając sałatkę, do której Poppy dosypała jej proszku z dżdżownicy.
- Bardzo chętnie. Hm… Który to Draven?
- To chłopak z drużyny koszykarskiej, świetnie rzuca piłką z drugiego końca boiska. Może nie wygląda, ale jest bardzo popularny i ma wiele fanek – rozejrzała się po stołówce. – O, siedzi z resztą drużyny. To ten w opasce na włosach i śmiesznych wąsach.
Nami spojrzała w tamtą stronę. Draven wyglądał jakby chodził do tej szkoły co najmniej 10 lat.
- Fuj…
- No, ale robi świetne imprezy. I nie trzeba należeć do elity, aby tam przyjść, jest naprawdę spoko.
Poppy wstała i wyszła.
- Cóż, pewnie myślisz, że jest niemiła… - szepnęła Janna odprowadzając Murzynkę wzrokiem. – Po prostu nie lubi obcych ani tematów o Dravenie… Kiedy pierwszy raz chodziła do pierwszej klasy był jej chłopakiem, ale potem stał się popularny i musieli zerwać.
- Aha – Nami zastanawiała się nad słowami „pierwszy raz do pierwszej klasy”. Ciekawe który raz Draven chodzi do ostatniej klasy.
- No ale nie gadajmy o tym. Co sądzisz o szkolnym przedstawieniu?
- Zapowiada się ciekawie. Jak byłam mała bardzo lubiłam tą bajkę, miło będzie obejrzeć jej interpretację na żywo.
- Będzie wspaniale. Podobno mają idealne repliki strojów. A grać będzie nasza szkolna orkiestra. Sona gra w niej na pianinie.
- Oh, to świetnie. Myślałam, że muzykę puszczą z odtwarzacza. Nie wiedziałam nawet o orkiestrze szkolnej  - uśmiechnęła się do Sony.
***
- Panowie, bal i imprezy się zbliżają, a my nie mamy z kim iść – zaczął Szayel.
- EKHEM.
- No dobra. My, OPRÓCZ GRIMMJOWA, nie mamy z kim iść. Mam plan C, ale chciałbym najpierw mieć plan A i B.
- Jaki to plan C? – spytał Ulqu.
- Pójdziemy na przedstawienie…
- NIEEEEEEEE…
- …i tam znajdziemy partnerki. Jak wiadomo, niewiele naszych kolegów chodzi na przedstawienia, a szczególnie na adaptacje bajek z Barbie…
- …EEEEEEEEEEEE…
- …Minus jest taki, że przedstawienie odbywa się dzień przed balem, dlatego to jest plan ostateczny, jeżeli inne nie wypalą…
- …EEEEEEEEEEEE…
- …Nnoit, mógłbyś się zamknąć?
- …EEEE. … Nie.
- Ja ciebie bardzo proszę, mógłbyś zachować powagę, kiedy gadamy o tak ważnych rzeczach. Ja wiem, że…
Cała czwórka wbiła wzrok w blondyna, który do nich podszedł.
- Y… Nnoitra? – Izuru zerknął na najwyższego z nich kątem oka patrząc na pozostałych czy aby nie chcą mu coś zrobić. – Możemy pogadać?
- …dobra.
Oddalili się więc na bok.
- Kira zaprasza Nnoita na bal? Interesujące. Takiego obrotu sprawy się nie spodziewałem… - Szayel zamyślił się. – Tak czy inaczej to bardzo ułatwia sprawę. Nnoit nie będzie musiał iść na przedstawienie. Właściwie to ty, Ulqu, nie potrzebujesz partnerki na bal, bo pewnie i tak nie pójdziesz, więc całą czwórką skupmy się na tym, żeby znaleźć mi partnerkę…
Nnoit wrócił do przyjaciół.
- I? – Szayel uniósł pytająco brwi.
- Idziemy na przedstawienie. Wszyscy.
- …tak, wiem. Musimy znaleźć mi partnerkę…
- Nie. Dostałem rolę. Właściwie to główną rolę – Nnoit przeczesał swoje przetłuszczone włosy dłonią.
- Grasz księżniczkę? – Szayel uniósł brwi jeszcze wyżej.
- Biorąc pod uwagę włosy to pewnie żebraczkę – mruknął Ulqu.
- Sam jesteś żebraczka! – Nnoit szarpnął go za ramię. – To, że mam tłuste włosy nie oznacza, że nie mogę grać księżniczek! – wydarł się na pół korytarza.
- Chodziło mi o to, że Anna Luiza jest blondynką. Eryka ma ciemne włosy – wyjaśnił Ulqu.
- Brawo, Nnoit, brawo, teraz cała szkoła wie, że twoim marzeniem jest zagrać księżniczkę – Szayel poprawił okularki.
- I że masz tłuste włosy – wyszczerzył się Grimmjow.
- Tak czy inaczej, skoro Kira nie zaprosił ciebie na bal, to już nikt cię nie zaprosi po tym co teraz zrobiłeś – stwierdził różowy.
- …CO? Niby czemu KIRA miałby MNIE zapraszać na bal?
- Nie ważne. Pochwal się lepiej kogo grasz.
- Premingera.
Nastała cisza.
- Nnoit, wiesz jak on wygląda, prawda? – spytał Szay.
- E… No mniej więcej. TAK CZY INACZEJ, to jest główna zła postać w całym przedstawieniu…
- I ty się zgodziłeś?
- …no tak. Będę grać super złola i…
- Pewnie teraz nie możesz im odmówić…
- KURNA, SZAYEL, NIE MAM ZAMIARU ODMAWIAĆ TAK EPICKIEJ ROLI.
- Preminger ma białą perukę wystylizowaną jak damy w epoce oświecenia.
- Nie musiałeś mu tego mówić w ten sposób, Ulqu…
- …CO-
- To.
- …NIE BĘDĘ NOSIŁ ŻADNEJ PERUKI – wrzasnął Nnoit dodając parę przekleństw i ruszył szukać Izuru.
***
Od: Nii-sama
/Szayel nie pozwala mi isc na bal./

Do: Nii-sama
/A chcesz isc?/

Od: Nii-sama
/Uwazam, ze byloby to interesujace przezycie./

Do: Nii-sama
/A mialbys z kim isc?/

Od: Nii-sama
/Nie. Szayel i Nnoitra tez nie maja z kim./

Do: Nii-sama
/Nie dziwie się. A Grimmjow?/

Od: Nii-sama
/Ma z kim./

Do Nii-sama:
/…………………………………Dobra. Nie chce wiedziec z kim. Tak czy inaczej lepiej nie idz, bo masz isc ze mna na nasz bal ostatnich klas, wiec jak teraz pojdziesz to pewnie nigdy wiecej nie będziesz chcial isc./

Od: Nii-sama:
/Masz racje. Sprobuje ich namowic na inny sposób spedzenia wolnego czasu przed zakonczeniem roku./
***
- Panowie, bal już za tydzień, a ja nie mam pomysłów. Chyba nie uda nam się w tym roku iść – ogłosił smutno Szayel.
- To dobrze – stwierdził Ulqu.
- A gdzie jest Grimmjow i Nnoitra tak w ogóle?
- Grimmjow jest nie wiem gdzie, a Nnoitra jest na próbie. Kazał przekazać, że nie będzie miał tej wstrętnej peruki, zgodzili się na jego prawdziwe włosy.
W tej chwili podszedł do nich Grimm.
- Zgodzili się, bo pewnie w peruce wyglądałby za ładnie, HAHAHAHAHAHA – zaśmiał się.
- Nie otwieraj tak szeroko buzi – skarcił go Szayel. – Cóż, mnie raczej zastanawia dlaczego zgodzili się na jego włosy…
- No przecież mówiłem.
- Chodzi mi o to, że nie rozumiem dlaczego Reżyser zgodził się na takie odstępstwo od oryginału. Słyszałem już niezadowolenie ekipy w sprawie głównych bohaterek, a tutaj jeszcze takie coś…
- A kto to reżyseruje?
- Mówiłem przecież, Reżyser.
- ???
- Pamiętasz przedstawienie, które odbyło się rok temu?
- A co było rok temu?
- Star Trek. Podobno jedyne przedstawienie z całej historii szkoły, na którym męska widownia liczyła ponad 10%. Zajmował się tym Reżyser, który zawsze stawia na idealne odwzorowanie z oryginałem. Niestety chyba nikt nie wie jak on się naprawdę nazywa, ani czy w ogóle jest uczniem lub pracownikiem tej szkoły… Słychać o nim tylko w okresie przygotowywania przedstawienia na zakończenie ostatnich klas.
- A no tak. To było świetne, ten Star Trek – Grimmjow zaczął na głos zachwycać się na nowo idealnym zobrazowaniem filmu w tej sztuce, kiedy podszedł do nich Nnoitra.
- Joł – przywitał się z większym uśmiechem niż zawsze.
- Już po próbie? – spytał Ulqu.
- No. Znam nawet wszystkie kwestie na pamięć. Wiecie co, takie uczenie się tekstu do mjuzikalu jest zupełnie inne niż do zwykłych przedstawień.
- A co się tak szczerzysz jak idiota? – spytał Szayel wiedząc, że taki uśmiech zawsze coś oznacza.
- W sobotę jest impreza dla członków ekipy. I mogę was zabrać ze sobą. Są tam całkiem niezłe laski. Grimm, nawet twoja Sona tam jest.
- Coooo? – niebieskowłosy przerwał zachwycanie się ubiegłorocznym przedstawieniem. – Ona idzie na imprezę BEZE MNIE?
- ŻYCIE.
Grimmjow zniknął im z pola widzenia. Nnoit wyśmiał go po czym poczuł czyjąś rękę na swoim ramieniu. To był Szayel, który uniósł po chwili głowę wpatrując się w jego jedyne oko, zalewając łzami swoje dwa oczka.
- Jesteś prawdziwym przyjacielem, Nnoitro, uratowałeś nas przed niepójściem na bal i imprezy po balu.
- WIEM. JESTEM SUPER – stwierdził Nnoit a wiatr z przeciągu przewiał mu włosy.

niedziela, 25 sierpnia 2013

14# Życie w NY - nowi ludzie, nowe problemy

WITAJCIE LUDZISKA. Uwielbiam pisać sama dla siebie, bo wiem, że tylko ja czytam tego bloga! Może powinnam dawać sama sobie KOMENTARZE?

***

Zbliżał się koniec roku szkolnego, a to oznaczało coraz większe luzy w szkole. Nie dotyczyło to oczywiście osób z ostatnich klas, gdyż (w większości) żyły tylko rekrutacją na studia.
- Ja się na pewno dostanę i ty pewnie też i będziemy chodzić do szkoły razem, to takie super! – emocjonowała się błękitnooka blondynka w damskiej łazience czekając aż jej przyjaciółka poprawi sobie makijaż. – Yale jest taką super pro szkołą, pewnie będzie dużo fajnych chłopców… Ah, na pewno się dostanę, przecież jakbym mogła się nie dostać, przecież…
- LUX. Ogarnij się – Caitlyn zmierzyła jej odbicie zirytowanym wzrokiem, po czym skupiła się na nakładaniu tuszu na drugie oko. Odkąd Lux dowiedziała się, że ktoś z jej „listy przyjaciółek” złożył podanie do Yale nie odstępuje tego kogoś na krok. Pech chciał, że to była Cait.
- Jak ty możesz zachować taki spokój!? Przecież to takie emocjonujące wydarzenie! Koniec z mieszkaniem z rodzicami! Koniec z chodzeniem spać o 20!
Cait niebezpiecznie drgnęła brew. Lux była dziwna. Wyglądała jak typowa blondynka bez mózgu, ale dodatkowo wiodła jakieś zmutowane życie. Mieszkała sobie z rodzicami w wielkiej willi na obrzeżach Nowego Jorku, żyła jak księżniczka. I chodziła spać o 20. Jej życie towarzyskie polegało na zabawach z młodszym kuzynostwem i pogawędkach ze służbą. Nie miała znajomych, ludzie wiedzieli, że jest obrzydliwie bogata i albo uważali ją za snobkę, albo za blondynkę bez mózgu.
Cait natomiast mieszkała w małej miejscowości obok Nowego Jorku, gdzie jej ojciec przewodził super pro oddziałem policyjnym. Dziewczyna codziennie dojeżdżała do szkoły, jednak w ostatnim roku otrzymała w spadku mieszkanie w NY, dzięki czemu w końcu chodziła na lekcje wyspana.  Jednak ciągle denerwowało ją to wielkie miasto i tutejsi ludzie. Wiele razy myślała o tym, aby rzucić szkołę i pracować z ojcem. Mimo wszystko w głowie nadal miała słowa dziadka: „Jeśli nie ukończysz szkoły z Ligi Bluszczowej, bluszcz obrośnie ci stopę”. Dlatego jej misją było ukończenie Yale… i już zaczęła żałować, że wybrała właśnie tą szkołę.
- Cait, a może jeszcze raz poczytamy sobie listę osób, które złożyły tam podania? – Lux wyciągnęła obszerną teczkę, którą załatwił jej tata, z listą kandydatów do Yale.
- Nie.
- Ale popatrz, tu są wszyscy chłopcy z tej szkoły za rogiem…
- Tak, i wszystkie dziewczyny też. Dlatego, dzięki twojemu informowaniu świata o wszystkim, z naszej szkoły startujemy tam tylko my.
„Szkoła za rogiem” wygrywała w każdych rankingach z tutejszym liceum, więc po „zabierającej wszelką nadzieję” informacji Lux, ludzie stracili chęć na Yale.
- O nie, nie! Właśnie, że nie! – zaprzeczyła blondynka przybierając poważny wyraz twarzy i machając wskazującym palcem jakby karciła przedszkolaka. – Jest jeszcze ktoś z naszej szkoły, i pomimo tego, że jest cyganem, nie możemy go traktować jakby był Murzynem!
Cait walnęła głową w zlew.
- No dobra. Więc kto to jest?
- Twisted Fate.
- …kto? – Cait zanurkowała w umyśle próbując przypomnieć sobie czy kiedykolwiek słyszała o kimś takim. Bez rezultatu.
- Twisted Fate.
- No dobra… ale kto to?
Lux wyciągnęła z torebki inną teczkę i podała koleżance. Wyglądało to jak tajne akta szkolne, które przechowywane były w sekretariacie.
- Skąd ty to… - chciała spytać Cait, ale odpowiedź sama przyszła jej na myśl – tatuś Lux i jego obszerne znajomości na Fejsbruku. Chwyciła akta i zaczęła je przeglądać. Dane personalne mało ją interesowały, przyjrzała się raczej zdjęciu doczepionemu taśmą klejącą do dokumentu. Nie przypominała sobie, aby widziała kogoś takiego na korytarzu.
- Ty masz akta wszystkich w tej torebce?
- Nie, tylko osób, które idą ze mną do szkoły.
- A skąd wiesz, że się… chwila. Moje też? – Cait zmarszczyła brwi.
- Jasne! Ale ci nie pokażę – Lux przybrała niewinny wyraz twarzy i przycisnęła torebkę do piersi. Cait oddała jej akta Fate’a i wyszła z łazienki. Blondynka podreptała za nią.
***
- Panowie. Nasz klub nie wypalił – ogłosił Szayel pewnego dnia. Od tego czasu zdążyli zapomnieć o tym, że przez Grimma, który poprzez striptiz na stołówce chciał zareklamować nowo powstały szkolny Host Club, szanse na powstanie klubu spłonęły jak Joanna.
Tym czasem spotkali się całą czwórką w kącie korytarza.
- Panowie – przemówił różowo włosy. - Niedługo bal z okazji pożegnania ostatnich klas. Nie tyle ważna jest obecność w tym wydarzeniu, jak w imprezach po owym balu. Jak to mówią: „nie ważne z kim pójdziesz na bal, ważne z kim obudzisz się w łóżku”. Jednak, aby się wkręcić na jakąkolwiek imprezę, trzeba mieć partnerkę na bal, aby zacząć jakiekolwiek imprezowanie. Panowie, rozpoczynam akcję „Znajdź ostatnią płotkę”!
- …płotkę? – Grimm uniósł idealnie wydepilowane brwi. – A nie lepiej szprotkę?
- A nie lepiej „Ogarnij Szayela aby wymyślał normalne nazwy misji skoro już musi je wymyślać”? – spytał Nnoit po czym oberwał tuńczykiem w łeb.
- Nazwa jest nie ważna. Przedstawię wam plan. Jest prosty. Znajdujemy czworaczki, które są zagubione w tej szkole i nie mają z kim iść na bal, bo nie chcą zostawić ani jednej siostry bez partnera. Czwórka takich facetów jak my, z pewnością rozwieje ich problem…
- W szkole nie mamy czworaczek – skomentował Ulquiorra.
Szayel wydał się przybity.
- Nie musisz mi niszczyć marzeń, Uqlu-sama…
Grimmjow podał mu chusteczkę.
- Ale na szczęście mam plan B! – Szayel wydmuchał nos. – Ogłosimy casting na partnerkę na bal, z pewnością wszystkie dziewczęta będą się pchały abyśmy to my byli ich partnerami!
- Chyba tylko te, których nikt nie chce.
Kolejny cios od Ulqa.
- Nie wiem jak wy, ale ja mam z kim iść – uśmiechnął się Grimmjow. Zapanowała cisza.
- Masz z kim iść? – Szayel poprawił nerwowo okulary. – Wybacz, ale nie widzieliśmy w ostatnim czasie, abyś zadawał się z jakąkolwiek niewiastą z tej szkoły.
Nnoit i Ulqu przyznali mu rację.
- Bo nie chodzicie na zajęcia wyrównawcze w piątki... – mruknął wściekle Grimm wstydząc się tego z lekka. Musiał chodzić na zajęcia, aby poprawić oceny z angielskiego.
- A więc tam ją poznałeś… Opowiedz nam o niej – Szayel przyjął ton przyjaciela-geja.
- No więc… Ma na imię Sona…
Nnoitra zaśmiał się swoim zmutowanym śmiechem.
- Zazwyczaj zaczynając opowieść o nowopoznanej lasce mówisz „Ma duże cycki…”… AUĆ – przerwał, gdyż oberwał od Ulqa w nos. Cała trojka patrzyła zniesmaczona na Nnoita.
- Co jest?
- Grimmjow też ma uczucia – powiedział Ulqu i pogłaskał Grimma po głowie.
- A idźcie sobie, wy geje – Nnoit urażony machnął na nich ręką i staną metr dalej.
- Teraz możesz mówić dalej – Ulqu zwrócił się do Grimma również przybierając ton przyjaciela-geja (chociaż on właściwie ma zawsze taki ton).
- No więc… - Grimm lekko się speszył. – Ma niebieskie włosy jak ja, tylko takie długie i… jest z ostatniej klasy… i nie umie mówić…
Nnoit znowu rzygnął śmiechem.
- Więc nie miała jak powiedzieć, jakim kartoflem jesteś… - tym razem oberwał w nos prosto z buta Grimma. Zaczęli się więc bić, ale to nudne i niewarte opisu.
***
- Ej, Kat, chcesz przyjść na targi gier? – spytała Konata pewnego czerwcowego dnia.
- Jakie targi?
- Mój klub robi małe targi na zakończenie roku…
- …jaki klub?
- Klub Gier Komputerowych.
- …co? – Kat rzuciła Konacie spojrzenie pełne wyrzutu. – Czemu ja nie wiedziałam o tym klubie?
- Bo był tajny – zachichotała. – Oficjalnie działaliśmy jako Kółko Matematyczno-Fizyczno-Wuefowe, bo wiedziałam, że nikt nie będzie chciał do takiego kółka należeć.
- Czemu mi nie powiedziałaś?
- Ups… - zaśmiała się Konata patrząc jak Kat zalewa się łzami. – Tyle przegrać… No ale nic. Jak chcesz to się jeszcze załapiesz na ostatnie zajęcia. Dzisiaj po lekcjach w sali informatycznej.
I poszła. Kat myślała czy iść czy nie… ale zdecydowała, że pójdzie. Bo czemu by nie.
Tak więc po skończonych zajęciach ruszyła w stronę sali. Było to na drugim końcu szkoły, więc Konata pewnie już była na miejscu. Bo jeśli nie, to Kat mogła czasem stanąć oko w oko z innymi członkami klubu, czyli OBCYMI LUDŹMI, a tego nie chciała.
Stojąc przed drzwiami zawahała się chwilkę, jednak powoli otworzyła drzwi i zerknęła do środka. Przy białej tablicy stała Konata i rysowała kolorowymi markerami coś na tablicy.
- H-hej… - przywitała się nieśmiało Kat z resztą członków koła, jednak dopiero po chwili zebrała się na odwagę aby zerknąć po owych ludziach. Była tam jedna osoba. Nie jest źle.
- Hej – przywitała się owa osoba. Była płci męskiej. Spojrzała na Kat po czym kontynuowała wnikliwe oględziny planu narysowanego przez Konatę.
- Dobrze, że jesteś – niebiesko włosa wskazała jej puste krzesełko obok randoma. – Usiądź i patrz. Właśnie rozrysowywuję dobrą strategię do PvP w Majnkrafcie.
- Okej… - Kat usiadła. W sali panowało milczenie, słychać było tylko pisk pisaków rysujących po tablicy.
- Mogę spytać o co właściwie chodzi? – spytała Kaczi po jakimś czasie.
- Przecież mówiłam! – warknęła Konata wyrwana z transu.
- Ale to już trochę trwa, myślałam, że robi się tu bardziej konstruktywne rzeczy…
- A to nie jest konstruktywne!?
- Jest, ale… od kiedy grasz w Majnkrafta?
Konata zamknęła pisak.
- Nie gram ale czemu nie mogłabym opracowywać dobrych strategii? – uśmiechnęła się.
- …
- Tak w ogóle fajnie by było jakbyś się zapoznała z naszym nowym kolegą. Dołączył do nas w poprzednim trymestrze, wspominałam ci o nim, ale nie miałam okazji was sobie przestawić. No więc, to jest Cielu – wskazała palcem na owego randoma.
- Miło mi ciebie poznać – Kat wysiliła się na uprzejmy uśmiech. – Jestem Kat…
- Wiem, Konata mi opowiadała o tobie – uśmiechnął się aspołecznie. - Fajnie, że zgodziłaś się robić kosplej szamanki z Metina do naszej grupki…
Kat dostała zawału.
- C-co…!?
Konata zachichotała tylko i kontynuowała mazianie po tablicy.
***
Czym byłoby dobre opowiadanie bez wątków dramatyczno-miłosnych! (dlatego to nie jest dobre opowiadanie, bo tu takich nie ma :( )
***
Blond chłopiec, nazywany w klasie „Naruto” albo „Izrael” wracał właśnie do domu. Mijał rozwalone kamienice. Mieszkał w najniebezpieczniejszej dzielnicy Murzynów w Nowym Jorku. Tutaj wszyscy hejcili go za to, że był białym blondynem. Mieszkał z rodzicami i dziadkiem, który zawsze powtarzał, że pomylił dzielnice podczas kupowania mieszkania. Niestety nie było ich stać na zmianę miejsca zamieszkania, dlatego chłopak pogodził się ze swoim losem. Czasem chodził do China Town owej dzielnicy z nadzieją, że spotka tam kogoś, kto kilka razy ocalił mu życie. Był to jego mistrz, który czasem uczył go sztuk walki. Półkrwi Chińczyk, tolerowany tylko ze względu na to, że jego ojciec, Afroamerykanin, przewodził wietnamsko-tajsko-nigerysjkim gangiem słynącym ze swojej pysznej zupy.
Także tego dnia blond chłopak miał spotkać swojego mistrza. Jednak znowu było to spotkanie z powodów negatywnych. Blondyna znowu zaatakowali członkowie gangu „Paris Hilton – jedyna słuszna blondynka”. Na szczęście i tym razem uratował go jego przyjaciel – Yi. Oboje pomagali sobie w każdej sytuacji, byli w pewnym sensie przyjaciółmi. Jednak o ile chłopak traktował Yi jak swojego mistrza, ten patrzył na niego nieco inaczej…
- Znowu mnie uratowałeś, dziękuję – uśmiechnął się blondyn patrząc jak pół-Chińczyk chowa swój ostry wypiercingowany miecz.
- To dla mnie psijemność – odrzekł Yi. – Będę ciebie zawsie chronić, bo wiem, zie ty będzie teś wśpierać mnie – położył mu rękę na ramieniu patrząc mu w oczy. Chłopak nie widział jego oczu – Yi nosił zazwyczaj hełm, w którym wyglądał jak skrzyżowanie muchy z Obcym. I nawet dobrze. Pół-Chińczyk nie chciał aby blondyn czasem odkrył, jakimi uczuciami został obdarzony. Od pierwszego ich spotkania Yi czuł, ze musi go chronić za wszelką cenę…
***
Jeśli po powyższym fragmencie sądzisz, że w kolejnym odcinku Yi i Ezreal skończą w łóżku, jesteś wstrętną yaoistką :c
***
I taki tam bonusik, bo jak piszę raz na ruski rok, to napiszę więcej xD
***
Jego przyjaciele już poszli, jednak on został i poczekał na nią. Nnoit to cham, pomyślał, czemu się z nim zadaję właściwie… Zauważył ją. Szła z jakąś długowłosą blondynką, która coś jej opowiadała, a potem pożegnała się z nią uściskiem. Gdy zniknęła, Grimmjow ruszył w stronę Sony.
- Cześć. Chcesz może pójść na lody czy coś nim odprowadzę cię do domu? – spytał. Dziewczyna uśmiechnęła się i kiwnęła głową.
Poszli więc do najbliższej miłej kawiarenki. Po drodze opowiedział jej jak spędził czas w szkole, pomijając plan Szayela i rozmowę o niej. Pewnego dnia poprosiła go, aby opowiadał jej różne rzeczy, bo bardzo to lubi, więc robił to. Czasem było mu głupio, bo odruchowo zadawał pytanie „A co u ciebie?”, ale widać, że nie czuła się tym urażona. Nie mówiła od urodzenia. Wiedział o niej sporo, pisali ze sobą całymi wieczorami. Wtedy nie czuł się tak bardzo niezręcznie. Dzisiaj jednak musiał ją o coś spytać.
- Słuchaj… czy spotykasz się ze mną tylko dlatego, że chcesz być miła, albo coś związanego z tym, że… nie możesz mówić?
Sona zmarszczyła lekko brwi. Pewnie teraz mnie zabije, pomyślał Grimm, jestem idiotą.
Ale nie. Wyciągnęła ona swój telefon, napisała mu odpowiedź i pokazała.
<<Jesteś chyba jedyną osobą z tej szkoły, która zapomina o tym, że nie mogę mówić>>
Grimm zawstydził się, jednak kiedy spojrzał na nią, nie wyglądała na złą. Była uśmiechnięta, jak zawsze. A nawet bardziej. Czyli to dobrze, że jest takim idiotą?
A kogo to obchodzi, skoro jako jedyny z całej czwórki Team of Espada ma z kim iść na bal?

piątek, 5 kwietnia 2013

12# Kat-filozof i kilka żartów

No to najpierw żarty:

1. Żart słowny:
-Kto był największym fanem Bleacha?
-Michael Jackson

2. Kanada jest jak białko od jajka. Nieubity jest przezroczysty.

3. Żart hetaliowy
- Nie jesteś w strefie Shengen, nie możesz tak po prostu wejść do niego!

To teraz filozofia. [Z dedykacją dla Marg]
1. My nie jesteśmy ciałami. To tylko takie formy, które dał nam Bóg do opieki. A czemu je dał? Ku śmiertelnym ciałom łatwiej kierować dobre uczynki niźli nieśmiertelnym duszom.
2. Świat potrzebuje dyktatora, który nałoży na niego ograniczenia aby nie robił się większy syf.
2a. Ludziom z UE się w tyłku poprzewracało. Za dużo wolności i przesadnej tolerancji, która jest coraz większym podlizywaniem się Islamowi. PAŃSTWA EUROPEJSKIE SĄ CHRZEŚCIJAŃSKIE. Oczywiście jest kilka wyjątków. UNIA EUROPEJSKA ZABIJA PAŃSTWOWOŚĆ I CHRZEŚCIJAŃSTWO. Mi naprawdę nie przeszkadzają wyznawcy innych religii w Europie. A im nie przeszkadza Chrześcijaństwo.
Wniosek: UE to zło i patrz punkt 2.
2b. Możliwa przyczyna powstania UE: UE powstało przez Stany Zjednoczone aby Europa naprawdę była jednym państwem i nikt nie mówił, że Amerykanie są głupi.

Dziękuję Francy za poparcie.
Kocham Was wszystkich <3

poniedziałek, 25 lutego 2013

11# Życie w NY - część kolejna

Y........ To powinno się dawno wysłać, ale Blogger robił jakieś problemy, dlatego końcówka wygląda inaczej niż tak, którą napisałam pół roku temu .^.'
Miłego.
(wysłane w sierpniu)
***
Pewnego mniej słonecznego dnia, kiedy tak bardzo nie chciało się wychodzić na dwór na długiej przerwie, Kat postanowiła pozwiedzać szkołę. Kiedyś trzeba. Bardzo nie lubiła tych półgodzinnych przerw, bo nie miała z kim ich spędzać. Wszyscy jej znajomi w tym czasie szli na obiad, udawali, że idą na obiad a tak naprawdę chcieli gapić się na Cullenów, uczyli się, odrabiali lekcje albo po prostu znikali. Tak więc wziąwszy w torbę zestaw na kolejną lekcję, Kaczi ruszyła w drogę.
Zwiedzanie polegało na obejściu wszystkich korytarzy.
Zajęło jej to 10 minut.
- Jeszcze mam kupę czasu... - mruknęła patrząc na wyświetlacz telefonu a przywieszona do niego świnka-dzwoneczek zabrzęczała. Westchnęła i rozejrzała się. A może by tak obserwować ludzi?
I nazbierać więcej znajomych, którzy nie mają pojęcia o twoim istnieniu?
Kat miała już kilku takich znajomych. Dużo o nich wiedziała, rozpoznawała ich w tłumie na odległość i czuła z nimi więź, ale... była dla nich obcą osobą. Znajomość jednostronna.
Kat potrafi.
Patrząc tak na ludzi, zauważyła ona chłopca, mniejszego chyba od Edwarda E., który zachwycał swoją obecnością wszystkich wokół. W ręce trzymał różowego pluszowego królika. (Tak bardzo widać co ostatnio czytałam?)
Czyżby dziecko któregoś z nauczycieli?
- Nie, to trzecioklasista.
Kat dostała zawału słysząc głos za sobą.
- Ty w myślach czytasz czy jak? - spytała Edwarda, który pojawił się znikąd.
- Jeśli ktoś w myślach wspomni o mnie to wysyła się do mnie też i kontekst, w którym o tym powiedziano.
- ...
- Mówiąc prościej: pomyślałaś o mnie patrząc na tamtego tam - skinął głową na małego - i się pytam czemu ci się z nim skojarzyłem? - oparł się o ścianę.
- ... bo wzrost.
Ściana okazała się drzwiami otwierami do zewnątrz, które nagle ktoś otworzył, tak więc miejsce złości u Eda zastąpiło "CO JEST-", kiedy wpadł na osobę otwierającą.
Na szczęście miał szczęście i była to tylko Pesa.
W sensie, że mógłby być to też Jason.
Pesadilla, drugoklasistka, nie cieszyła się dobrą sławą w szkole (co jest odwrotnie proporcjonalne do jej powodzenia u płci przeciwnej). Wszyscy wiedzieli, że na jej mniejszych lub większych usługach jest Jason - psychopata z maską hokejową na twarzy. Lecz nikt nie znalazł bezpośrednich dowodów na słuszność tej tezy (po prostu jak ktoś znalazł to już nie żył </3).
- Od, Edward, jak dobrze - przywitała się po czym blondyn wyzionął ducha.
Był gotowy na śmierć z jej rąk a tu taki tekst. Najbardziej zabójcze są nieprzewidywalne sytuacje.
- Chcę trochę zarobić dlatego pójdziemy do kina, ty stawiasz - odepchnęła go kijem na bezpieczną odległość.
- Co? - spytał dochodząc do siebie.
- Konata daje oferty umówienia się z tobą w zamian za dobra materialne.
Kat powoli wysunęła się z kadru.
- Co... - spróbował to ogarnąć. - ...CO!? ...Tell me about it.
Kat wędrowała dalej mając nadzieję na szybki koniec przerwy. Wtem coś wciągnęło ją w głąb pustego korytarza.
- Ktoś napisał tu twój numer więc to wyrwałem - Ulquiorra podał jej stos kartek.
- O dzięki, znasz mój numer na pamięć? - zmarszczyła brwi po czym spojrzała na zawartość kartek.
- Tak. Na wszelki wypadek.
- Rozu... - przerwała. - To moje ogłoszenia. Rozwieszałam je wczoraj pół dnia... Zerwałeś je wszystkie? Z całego miasta!?
- Tak. Ktoś...
- Nie ktoś tylko ja! Ja to powiesiłam! - to nie był krzyk lecz jęk umierającego. To było nad jej siły. Wcisnęła mu w ręce ogłoszenia. - Masz je dzisiaj zawiesić spowrotem.
- Dobrze - rozejrzał się, pogłaskał ją po głowie i z ogłoszeniami ruszył w świat.
Jeszcze tego samego dnia dostała całą masę maili w sprawie mieszkania. Cóż, może lepiej najpierw podać treść ogłoszenia:
"Szukam współlokatorlki, ale ewentualnie współlokator też może być. Mam na wynajem niewielki pokoik z dostępem do łazienki i aneksu kuchennego, w centrum miasta.
Dodatkowe informacje:
Dla zwykłego społeczeństwa:
Jestem emo gotem.
Dla emo gotów i metali:
Jestem słodką księżniczką.
Dla dresów:
Mam własną mafię."
Na końcu podany był numer telefonu i adres e-mail.
Dodatkowe informacje miały na celu odstraszyć przeciętnych obywateli a także zbyt mroczną i niemoralną część społeczeństwa. Kat wynajmując pokój chciała poznać kogoś kto nie będzie się jej bał lub wymiotował na widok jej jasno różowej piżamki.
Nadeszło kilka zgłoszeń. Między innymi blogerki modowej w stylu gyaru, hippiski, ślepego poety, grupki bezdomnych, jakiegoś pedofila i araba. Trzech ostatnich od razu odrzuciła, niewidomemu napisała, że nie ma poręczy a schody są strome. Skupiła się na ogłoszeniu blogerki. Nie napisała nic o sobie, podała tylko link do swojego bloga. A na blogu była ewidentna pornografia z użyciem zdjęć nagich gyaru (tak się da?) i słitaśnych gifów z pseudo-gwiazdami popu.
Została więc hippiska. Pisała, że interesuje się sztuką i je mięso oraz nosi buty inne niż bose czy jezuski.
Kat zaprosiła ją do siebie.
Na drugi dzień, kiedy Kaczi rozkoszowała się ciepłymi naleśnikami na stołówce, dosiadł się do niej Szayel. Na swojej tacy miał jogurt light, colę light, otręby light i mleko bez tłuszczu.
- Odchudzasz się? - spytała na powitanie.
- A ty co, tyjesz? - odpowiedział urażony.
- Tak.
- ... - "obelga" zakończyła się niepowodzeniem. - No to cześć - wstał i poszedł.
Można wyciąć ten fragment.
Do Kat podpełzła Konata niczym zawodowy ninja.
- Pssst...
- ...tak? - spojrzała na niebieskowłosą.
- Mam newsa. Do naszego rocznika dojdzie nowy uczeń - szepnęła.
- O, dobrze wiedzieć. A możesz mi powiedzieć o co chodzi z Edem?
- Pesadilla mu wszystko powiedziała i muszę zwijać interes - smuteczek.
- Tak w ogóle to po co go rozwijałaś? - Kat zmarszczyła brwi.
- No... bo... ja tak bardzo chcę aby on... - zarumieniła się.
- Cię zauważył?
Nastała chwila ciszy.
- Żeby nie miał czasu na naukę na konkurs mitologiczny, bo jest moim jedynym rywalem o tytuł mistrza szkoły~ - mruknęła świdrując Kat swoim kpiącym wzrokiem. - Jakie ty masz myśli...
- A idź - kontynuowała pochłanianie naleśnika. Zdecydowanie trzeba iść w końcu do Barney's.
***
- A więc, panowie, postanowiłem założyć Klub Hostów - oznajmił Szayel na zebraniu ich dziwnego "kółka".
Nnoitra i Grimmjow popuścili wodospady łez szczęścia.
- Ty jesteś naprawdę genitalialny...
- ...czasem - Nnoit dokończył zdanie Pantery po czym oberwał zwiniętym w rulonik kawałkiem papieru.
- Nie skończyłem mówić. Tutaj mam projekt mundurka, który będziemy nosić - mówiąc to rozwinął ów kawałek papieru ukazując jego zawartość kolegom.
- Ej, no koleś, tobie chyba mózg dostał rozwolnienie - skomentował to Nnoit pełen obrzydzenia zabierając Grimmowi swoją kieszeń, w którą chciał on zwrócić obiad.
- Ale co...? - Szayel spojrzał na kartkę. I prawie spłonął. Na kawałku papieru widoczna była zbereźna bielizna dla starszych panów. - To nie to!
Różowy wywalił ów kartkę i zaczął szukać prawdziwego projektu stroju.
- Może lepiej powiedz co ustaliłeś w sprawie Ulquiorry? - Nnoit wytarł twarz.
- On ma jakiś kryzys wieku średniego i potrzeba mu pomocy przyjaciół, a nie rozpuszczonych niewiast naszego liceum.
Tak, oczywiście.
- Dobra, to chodźmy na kawę.
I poszli do Starbucks'a.
A tego dnia spadł śnieg.
- No mógł się ogarnąć trochę - skomentował Nnoitra i kopnął kupkę śniegu zagrażającą mu drogę. Był tak chudy, że nie miał grama tłuszczu chroniącego go przed mrozem. Z drugiej strony na włosach miał tyle tłuszczu, że mógłby tym ocieplić całe wojsko Napoleona ruszającego na podbój Rosji.
- Patrz, żółty śnieg! - krzyknął Grimm jak zjarany wskazując na osikany fragment śniegu.
- To się w nim wytarzaj i będziesz blondynką!
- No chyba ty, anorektyku! Twoje włosy mają cholesterol.
- A ty nie masz mózgu!
- Mam więcej mózgu niż ty IQ!
- A ciebie nie stać na dużą kawę!
I to był cios poniżej pasa. Bo właśnie wtedy Szayel nabieraczką do jajek ścisnął Nnoita... poniżej pasa. Była to kara za robienie mu wstydu na mieście.
Weszli w końcu do Starbaksa, ciągnąc Nnoita za ręce, bo sam nie mógł dojść. W imię solidarności, wszyscy kupili sobie małe latte.
- To takie babskie - powiedział Grimm po czym został ukarany przez Różowego w ten sam sposób co Nn.
- Ustaliłem z panem W'hitem (odpowiadającym za szkolne kółka), że możemy prowadzić swoją działalność codziennie po lekcjach przez dwie godziny. Oficjalnie działamy jako Kółko Korepetycji, co ma swoistą dwuznaczność - ogłosił Różowy, kiedy usiedli.
- Nie ma dnia bez oka - powiedział im staruszek siedzący w drugim końcu sali.
Nastała niezręczna chwila ciszy przerywana przez Grimma siorbiącego przez słomkę swoje małe latte.
A wszyscy wiemy, że picie latte zimą przez słomkę to objaw bezguścia.

niedziela, 24 lutego 2013

10# Historie koedukacyjnej łazienki cz.1

Ohayo~
Czas na nową serię >D
Za inspirację dziękuję Francy i mojemu internatowi <3
Pisane na telefonie <3
***
To coś zupełnie nowego... Państwa jako ludzie - pewnie wszyscy znają ten motyw. Jednak co powiecie na jeszcze większe okrojenie znanych nam scenariuszy? Bez gejaszków, przewidywalnych pairingów i skomplikowanych połączeń rodzinnych?
Tego się nie spodziewaliście...
POLECAM NIEZNAJĄCYM HETALII - ZAPEWNIAM, ŻE OGARNIECIE POSTACIE
***
1)
Istniał sobie kiedyś gdzieś pewien internat. Chodzili do niego uczniowie różnych szkół średnich, kilku właściwie było z gimnazjum. Kilkadziesiąt pokojów, sala komputerowa z biblioteką, straszna stołówka i koedukacyjna łazienka. Dlatego trafiali tu tylko zboczeńcy, silne psychicznie i fizycznie dziewczyny, parę bezdomnych oraz osoby, które nie miały wyboru.
Rozpoczął się rok szkolny. Ale rzeczą oczywistą raczej jest to, co działo się na początku, dlatego pominiemy pierwsze dwa miesiące. Albo nawet trzy. Obiecuję, że nie ominą was najważniejsze wydarzenia.

Otworzył oczy i wyłączył budzik. Więc poniedziałek się zaczął. Przetarł oczy. A weekend był taki fajny. No cóż. Powoli wyszedł z łóżka i zaczął się ubierać. Idąc do łazienki minął się z Tino, który jak zwykle wstawał 10 minut wcześniej. Wchodząc do łazienki przywitał się z Felicjano zasypiającym nad zlewem ze szczoteczką do zębów w buzi. Często zastanawiało go co ten młody robi, że rano zawsze jest w takim stanie.
Tino wyciął karteczki na śniadanie dla siebie i Arthura. Każdy mieszkaniec miał kartkę pełną kwadracików, za które dostawało się śniadanie, obiad i kolację. To takie komunistyczne. Ale wszyscy się już przyzwyczaili. Taki urok tego internatu. Blondyn spojrzał na śpiącego jeszcze Ravisa i idealnie zaścielone łóżko Kiku. Miał nadzieję, że młody znowu nie zaśpi.
- Idziemy? - Arthur wrócił do pokoju, odwiesił ręcznik na wieszak i odłożył grzebień.
- Tak - odpowiedział.
I poszli.
- Dzień dobry - mruknęli do portiera, który zagadywał biedną Olenę. Przez swój dość duży biust dziewczyna nie raz miała problemy. Głównie z powodu starego zboczonego portiera.
Weszli do stołówki.
- Witajcie chłopcy - przywitała ich uroczo kucharka. Tino położył ich kartki na blat po czym wzięli po talerzu z dwoma bułkami, kosteczką masła oraz kilkoma plasterkami sera i szynki. Śniadania były w porządku. Kolacje zazwyczaj też (oprócz tych przypadków, kiedy dodatkiem była jakaś parówka czy coś). Ale obiady często były pogromem. Mięso ze znieidentyfikowanego miejsca. Zupa z dziwnymi składnikami. Surówki z nieznanych nikomu roślin. Ale mimo wszystko, póki nie myślało się co to właściwie jest, było dobrze. Czasami nawet bardzo. Co niektórzy próbowali wyciągnąć od kucharki przepisy ale nigdy im nie podała.
- To moja słodka tajemnica - mówiła zawsze. Słodka jak mięso, które podawała. Miało tak dziwny, słodko-słony smak, że zaczęto nazywać je mięsem z ludzi a kucharkę po prostu kanibalem.
2)
Dzień skończył się równie szybko jak się zaczął. Ale tylko dla mniejszości internatu. Pojedyncze osobniki (np. maturzyści z pierwszego piętra) o tej porze się uczyli, zaś reszta albo próbowała a nie mogła albo nie oszukiwała się nawet, że możliwa jest tu nauka. Bo jeśli w jednym pokoju jest takich dwóch nudziarzy jak Ludwig i Berwald to nawet gdyby chcieli to by nie rozmawiali,dlatego zostaje im tylko kucie do matury.
A więc co robiła reszta mieszkańców? Gimnazjalistki siedziały w sali komputerowej na facebooku czym denerwowały czekającego na wolny komputer Romano. Jest 6 komputerów: 3 zajęte przez gimnazjum, jeden przez Iwana, który akurat dzisiaj postanowił zrobić wpis na blogu, jeden przez jakiegoś kolesia w okularach oglądającego dziwne teledyski na youtube a ostatni był zepsuty. Czasami wolny był siódmy komputer stojący na biurku obok. Niestety w poniedziałki zajęty był przez bibliotekarkę, która przychodziła dwa razy w tygodniu. Po godzinie czekania Romano postanowił wybrać się na przechadzkę po pokojach aby pożyczyć od kogoś laptopa.
Na pierwszym piętrze nie miał co szukać - był tu tylko jeden pokój nudnych maturzystów, owa sala komputerowa z biblioteką i gabinet dyrektora, o którym się nie mówiło.
Na drugim piętrze ominąwszy od razu bezlaptopowy pokój brata zajrzał do swojego pokoju z niewielką nadzieją, że Yong nie gra w grę. Nadzieja umiera ostatnia.
Właśnie umarła.

sobota, 5 stycznia 2013

9# Monolog pominiętego państwa

Tak więc to coś poniżej to miało być Spamano dla Supełka. A co wyszło? Sami sobie zobaczcie |:


Podziękowania dla Francyja za użyczenie laptopa do napisania dwóch pierwszych akapitów i za muzyczkę.
***
Można temu nadać też inny tytuł:
"Monolog o byciu państwem"
***
Muzyczka:
Nie upadnę,
Nie będe głupim,
Tym razem moje serce jest silne,
Stoisz tuż przede mną-
-Mistrz Smutku.
*znowu piosenka jakoś pasuje*
***
Patrzyłem wgłąb oceanu. Woda opływała moją twarz. Była ciepła. Chyba. Prawie jej nie czułem. Chyba, że nadeszła jakaś fala. Wtedy poczułem jak coś delikatnie muska moją twarz. Słońce zachodziło zabierając ze sobą ciepłe odcienie brzoskwini, mango i malin a zostawiając jedynie kwaśne winogrona, cierpkie śliwki i gorzkie jagody. Mogłoby to trwać w nieskończoność. Ale nie trwało. Oczywiście.
               Wynurzyłem się na powierzchnię i wróciłem na brzeg. Spotkały mnie lekko zaniepokojone spojrzenia parki siedzącej dosyć długo na plaży. Zignorowałem ich kompletnie. Ciepły wietrzyk muskał moje nagie ciało. Nie zważając na piasek, który przyczepił się do moich stóp ubrałem mundur i buty zostawione pod jakimś krzakiem zwinięte byle jak. Nie miałem zegarka ale mogłem przypuszczać, że już jest późno. Ruszyłem w stronę miasta przystając na przystanku autobusowym. Na szczęście mój autobus przyjechał prawie od razu. Piasek wbijał się mi w stopy, chyba nawet zgarnąłem jakiś większy kamyk. Trudno.
               Nie kasowałem biletu. Wysiadłem przystanek wcześniej niż powinienem. Chciałem jeszcze rozchodzić ten przeklęty piasek. Niecałe dziesięć minut zajęło mi podejście pod budynek ministerstwa. Z westchnięciem pokonałem te kilkadziesiąt czy kilkaset schodów.
               - Wyciągnij ręce z kieszeni – przywitał mnie jakiś sekretarz. – Przynajmniej mundur ubrałeś jak ci kazałem – zerknął na zegarek. – Na czas nawet jesteś. Twój brat i ambasador czekają w głównej sali.
               Poszedłem więc w tamtą stronę nie wyciągając rąk z kieszeni. Ten staruch zawsze się tego czepia. Otworzyłem drzwi i niemal od razu musiałem złapać równowagę. Felicjano jak zwykle nie może się pohamować z tego typu rzeczami.
               - Vee~ Braciszku, a jednak przyszedłeś mnie pożegnać – uśmiechnął się radośnie nie wypuszczając mnie z objęć. – I jeszcze się elegancko ubrałeś!
               - Ta. No jak widać – mruknąłem. On naprawdę myślał, że przyszedłem tu z własnej woli. Felicjano paplał dalej jak najęty a ja go nie słuchałem. Na każdym kroku lekceważyłem go. Dlaczego? Czy to przez to, że przez jego istnienie byłem pomijany?
               - Venecjano, pora iść – ponaglił go ambasador. Brat w końcu mnie puścił po czym spojrzał mi w oczy. Nienawidzę kiedy tak robi.
               - Jak wrócę to ugotuję ci pyszną pastę z pomidorkami, dobrze? Przywiozę ich dużo od braciszka Hisz…
               Przerwał gdy zobaczył moją narastającą złość. Nienawidziłem jego pogody ducha. No ale czemu to winić go za to, że mnie nigdy nigdzie nie wysyłają. Że muszę tkwić wiecznie w domu cały czas.
                Z drugiej strony – już nigdy nie zobaczę tego jełopa. Miałem na niego alergię chociaż nikt mi w to nie wierzy. Pieprzony pedofil. Mówią, że charakter kształci się w dzieciństwie. To prawda. Każdy kto miałby jako dziecko mieszkać z tak zboczonym człowiekiem skończyłby jak ja. Tylko, że dopadło mnie jeszcze nieszczęście posiadania brata. Brata, którego jedynym kłopotem w dzieciństwie było zamiatanie w willi paniczyka i uważanie na małych Szwabów czyhających na każdym kroku. Zawsze miał lepiej. Kiedy ktoś powie „Włochy” to reakcja jest zawsze ta sama: „Włochy? To ten uroczy chłopiec?”. Nie dosyć, że o mnie nikt prawie nie wie to jeszcze cały kraj ma zepsutą opinię przez tego mazgaja.
               - No to do zobaczenia – uśmiechnął się pocieszająco Felicjano i poszedł za ambasadorem.
               - No, cześć – mruknąłem odprowadzając ich wzrokiem.
               Wróci dopiero za miesiąc. To krotki odcinek czasu dla państwa patrząc na to jak długo już żyjemy ale… cholera, będę tęsknić za tą ciotą. Całe 30 dni spokoju to dla mnie masakra. Jeszcze kilka miesięcy temu było lepiej. Ale potem nadeszły reformy i te pe…
               - Skoro mamy dwie personifikacje to kiedy jedna będzie wysyłana w delegacje, druga zostanie w stolicy. W ten sposób w kraju zawsze będzie ład i porządek – usłyszałem wtedy od premiera. Wsadzić wiadomo-gdzie mógł sobie te reformy. Przecież i tak zawsze Felicjano wyjeżdżał a nawet wtedy ja nigdy nic nie robiłem. Jednak czasami pozwalali mi gdzieś „prywatnie” wyjechać. Jeździłem wtedy do Antonia.
               Nie potrafię wytłumaczyć czemu do niego. Może po prostu dlatego, że go znałem praktycznie od zawsze. Może dlatego, że z resztą „znajomych” widziałem się właściwie tylko w święta jak już. No i jest jeszcze Francja no ale bez przesady, kto normalny by do niego pojechał? Tak więc został Hiszpania. Bo w domu nie zawsze chce mi się siedzieć, to chyba oczywiste. W sumie nienawidzę go bardziej niż Francuza ale cóż poradzić, u niego czuję się bezpieczniej. Chociaż nie wiem jak można mówić o bezpieczeństwie mając na myśli pedofila, który nawet nie patrzy na płeć atakowanej osoby. Cholera, on jest jednak jak Francja jakby nie patrzeć.
               To czemu wolę go?
               Czy ja go w ogóle wolę?
               Kurna.
               Wróciłem do mieszkania i wtargałem się do pokoju. Na szafce w ramce stało zdjęcie Antonia zrobione z dwa lata temu. Zerknąłem na niego. Te zielone oczy dały mi odpowiedź. On jest jedyną mi bliską osobą. Bliską w dobrym ale bardziej złym znaczeniu. Życie państwa jest chore. Wiele bym dał za to aby prowadzić normalny byt śmiertelnego człowieka. Nasze oficjalne życie jest całkiem zwyczajne jednak prywatnie to chyba nie ma państwa czującego się obco w tym świecie. Żadne z nas nie może znaleźć sobie miejsca i nigdy go nie znajdzie. Dlatego go nie szukam. Pogodziłem się z tym, że jest jak jest. Co nie znaczy, że to cholernie boli.
               Felicjano kiedyś powiedział: „Braciszku, czemu pomimo uśmiechu każdy z nas ma smutek w oczach?”. Odpowiedziałem mu: „Feli, mamy spierniczone życie, jak widzisz mi się nawet udawać nie chce, że jest okej.” A on na to: „Braciszku, jaki ty jesteś mądry. Chciałbym być jak ty i przestać się uśmiechać bez powodu.” „Chyba śnisz. Jak się przestaniesz uśmiechać to cię zabiję”, odpowiedziałem odruchowo. Nie zważył chyba na to i tylko wtulił się we mnie mocniej. Z uśmiechem na ryjcu.
               Nie wiem czemu musimy mieć ludzkie potrzeby i uczucia. To jakieś przekleństwo. Nasze życie to tylko alkoholowe orgie i szukanie „wsparcia” u drugiej osoby co i tak kończy się w łóżku.
               Mam nadzieję, że nadejdzie taki dzień, w którym mógłbym się obudzić i być śmiertelny. Pracowałbym w restauracji razem z Felicjano. Pewnie i założyłbym rodzinę. A gdybym poznał śmiertelnego Hiszpanię jako śmiertelny Włochy? Pewnie poszlibyśmy na piwo z naszymi żonami. I nie byłoby niczego chorego w naszym życiu.
               Antonio, nienawidzę cię, bo jesteśmy państwami.