LISTA STRON

|SŁOWO WSTĘPU|

Witam szanownego czytelnika w swoich skromnych progach.
Zapraszam do zapoznania się ze spisem mojej "twórczości" i wybraniem odpowiadającej sobie pozycji.
W razie problemów zapraszam do zakładki "Bohaterowie".
Życzę miłej lektury!

PS Będę wdzięczna za wszelkie komentarze~!

|Statystyka, co mnie na duchu wcale nie podnosi ani nic|

wtorek, 9 lutego 2016

4# Alternatywny powrót do przeszłości - Chleb, kalkulator i klapki od Hilfigera

Yoł yoł!
Zdałam sobie sprawę z dwóch rzeczy:
1) Podczas pisania tej części - że przed nią powinna być jeszcze jedna. Na dobrą sprawę to bez różnicy. Ale w inspiracji Mickiewiczem ogłaszam, że to jest czwarta część, a trzecią zrobię potem.
2) Podczas zerkania na listę postów - zepsułam numerację. Numerowałam wszystkie opowiadanka po kolei, a tą serię zaczęłam osobno... D: No trudno. W sumie nie ma sensu zmieniać. ŻYCIE.


Aha, i to jest podobno 30 post.

 
Ilustracja tym razem jedna. Otóż dlaczego: po zobaczeniu tej jedynej zrozumiecie - derpy! O ile styl ten nie wychodzi mi jakoś bardzo tragicznie, to postacie nie wyglądają jak miały wyglądać, chociaż jednej z nich twarz naprawiałam nakładają oryginał DDD8 Zastanawiałam się też nad po prostu wklejeniem jej... ale to by było słabe D: Tak więc bierzcie.

Swoją drogą jestem bardzo zadowolona z tej części. Mam nadzieję, że poczujecie ten powiew świeżości, bo to w końcu coś innego~! (Więcej info na końcu, żeby nie spoilerzyć.)


***
 
U góry róże
Na dole chleb...
A przynajmniej tak się Kat wydawało. Niestety chleba nie było.
- No nie, Szayel, ni ma chlebaaa - krzyknęła do pokoju obok. Odpowiedziało jej przeciągane chrapnięcie. Zerknęła tam. Ujrzała tylko Grimmjowa i Nnoita śpiących wciąż. Na jednym łóżku. Przykryci jednym kocykiem od pępka do łydek. I w sumie nie mogła stwierdzić czy jednak mieli jakieś ubrania na sobie. Odwróceni byli w jedną stronę, przy czym Grimm był niebezpiecznie zbliżony do Nnoita.
- Scena porno normalnie, pedały solone - wrzasnął Szayel wchodząc do środka i odpychając przy okazji Kat na bok, a następnie ściągnął z nich kocyk.
- Matko, ludzie, kurde! - Nnoitra zacytował słynnego Chucka Krasnoludka, a zwinąwszy się w pozycję embrionalną okrył głowę rękoma. Grimmjow spał dalej z jakimś dziwnym uśmieszkiem. Kropelka śliny pociekła na wychudzone plecy Cyklopa, który jednak postanowił wstać. Na szczęście mieli jakieś tam spodenki.
- Byłem po chleb, już nie ma nigdzie - Szay poinformował dziewoję, która westchnęła głośno i załamała ręce.
- Ale nie mam ochoty na bułki...
- To trzeba gdzieś pojechać i kupić - Nnoit porozciągał trochę ramiona i bezkolizyjnie wyszedł z pomieszczenia pomimo Szayela stojącego wciąż w drzwiach. Bycie wykałaczką się opłaca.
- No dobra, jedziemy - Kat złapała się za brzuszek, który zaburczał groźnie. Wsunęła więc tylko plasterek żółtego sera firmy Światowid, zgarnęła torebkę i ruszyła do samochodu.
- No to kto jedzie? - zapięła pasy.
- Jakbyś nie wiedziała - Szayel przewrócił oczami zakluczając domek. Grimmjow i Nnoit już siedzieli na tyłach samochodu.
- Ale te racice won z siedzenia - różowowłosy strzepnął nogi Grimmjowa z oparcia siedzenia pasażera. Nie minął tydzień, a zdążyli kompletnie zasyfić jego nowy limonkowy kabriolet mini. Szayel miał ograniczoną cierpliwość do debili.
Ale w końcu udało im się wyruszyć.
Wydawało im się, że o czymś zapomnieli... albo coś przeoczyli.
Sarbinowo fajne miasto, alezaopatrzenie zbyt małe jak na jego potrzeby. Z roku na rok turystów przybywało i nikt nie wiedział jak to ogarnąć. Na szczęście w pobliżu była niewielka miejscowość, do którego prawie nikt nie zaglądał. Może tam znajdą chleb. Chyba, że na ten sam pomysł wpadła połowa wypoczywających w Sarbinowie.
Wjeżdżając do Mielna spotkali się od razu z tabliczką "Nie, nie mamy chleba".
- Świetnie - westchnęła Kat.
- Mogę zrobić ci jajeczniczkę z bekonem - zaproponował Szayel posyłając jej zachęcający uśmiech.
- Nie. Dzisiaj chleb. Zrobimy to inaczej - powiedziała uparcie. Zawróciła, po czym zaczęła się rozpędzać. Szayel z niepokojem spojrzał na nią, kiedy prędkościomierz pokazał liczbę większą od dziewięćdziesięciu.
- Kaczi?
- Trzymajcie się.
Różowy niepewnie złapał za siedzenie i zmarszczył brwi. Oby jego nowiutkiemu samochodzikowi nic się nie stało. Bo trafi go jasna cholera.
Licznik szybko wbił over milion. A przed nimi zakręt.
- Co ty kurna robisz! - wrzasnął Szayel. Bo jak widać tylko on widział jakieś niebezpieczeństwo ze wszystkich tu zgromadzonych.
Nagle zabłysło i wjechali w jakiś portal.
Normalnie jak w Powrocie do Przyszłości. [Wow, nawet nie planowałam, że ta scena będzie kolejnym, po tytule tej serii, nawiązaniem do tego filmu XDD]
Limonkowy kabriolet mini wypadł na średnio zapełniony parking przed jakimś centrum handlowym. Zatrzymał się z piskiem opon, a Nnoit wraz z Grimmjowem wypadli do przodu i zaryli twarzami w rozgrzanym betonie.
- No brawo świetnie, tyle razy mówiłem, że zapina się pasy, bezbeki niedołężne - warknął Szayel szybko odpinając pasy, a następnie zabierając się do oględzin auta.
- Ej, nie ekscytuj się tak, muszę zaparkować - powiedziała Kat. Więc się odsunął.
Wycofała szybko w lewo.
- Już.
Szayel wrócił do uważnej analizy grubości opon, kiedy Nnoit i Grimmjow próbowali ogarnąć swoje buźki. Kat stała z założonymi rękami.
- To może ja pójdę po chleb... - powiedziała.
- Nie, nie, już idę - Szayel wyszedł spod auta i poszedł za nią. Tak samo dwójka jego kolegów, którym humorki opadły.
Weszli do centrum handlowego, które przywitało ich chłodem klimatyzacji.
- Całkiem przestronnie - Szayel rozejrzał się po dość sporym miejscu, które pełne było tylko stolików, krzesełek i fontann. Widać było schody prowadzące na piętra ze sklepami i kilka budek z jedzeniem.
- Tylko czy tu był w ogóle market... - zastanowiła się dziewoja.
- Tu jest plan - Grimmjow zaczął macać interaktywny panel dotykowy szukając swoich ulubionych sklepów. Nnoit natomiast mruknął coś o tym, że idzie szukać łazienki.
- Złapią grzybicę, jak będą tu tak chodzić boso - Szayel spojrzał sceptycznie na stopy kolegów.
- No to kupię se klapki, RETY - Grimmjow przewrócił oczami, wbił ręce w kieszenie i poszedł szukać Tommiego Hilfigera. Szayel prysnął płynem antybakteryjnym na panel z mapą.
- Zobaczmy... mamy dział spożywczy w Mariusz & Stanisław... To nie była czasem nazwa sklepu z odzieżą?
- No, sprzedają teraz też jedzenie, ale chleb tam pewnie kosztuje miliony monet - zerknęła na mapkę. Miejsca, które najbardziej znała wciąż widniały, jednak faktycznie nie znalazła niczego, co mogło być sklepem z jedzeniem. Musiała mieć sporo hajsu, że żywiła się czymś innym niż bułki z marketu w czasach przebywania tutaj. Chyba, że żywiła się z gestu friendsów. Hehe.
Lista sklepów na mapce nie była podzielona tematycznie, więc może jednak coś tutaj jest marketem, a po prostu nie wygląda.
- Trzeba się kogoś spytać - powiedziała, po czym ruszyła w pewnym kierunku. Szayel podążył za nią wzrokiem nie rozumiejąc o co chodzi.
- Minęłaś dziesiątki ludzi, czemu ich nie spytasz? - dogonił ją.
- Nie lubię pytać obcych - mruknęła cicho. Jakby nie wiedział. Różowy zastanowił się co to za miejsce i kiedy tu ostatnio była. Oraz czy będą musieli szukać potem Nnoita i Grimmjowa, czy może będzie mógł ich tu zostawić.
Kat uśmiechnęła się odruchowo widząc znajomy szyld Huntingtona. Chwila, a może tutaj mieli chleb? Bo... co oni tu właściwie sprzedawali??? Zgodnie z oczekiwaniami spotkała znajomą blondynkę w dziale z pieluchami.
- Nie wierzę, że ciebie tu widzę - Vanessa uśmiechnęła się szeroko.
- No cześć. Wiesz może, gdzie mogę kupić chleb?
- Pewnie. W dziale z chlebem. To zaraz obok działu z damską odzieżą, dokładniej to w pobliżu wieszaka z bielizną - dziewczyna wskazała na lewo.
- O, dzięki - Kat uśmiechnęła się i ruszyła we wskazanym kierunku. Szayel zniknął jej z oczu jakoś w okolicy przechodzenia obok działu z kalkulatorami i patyczkami do uszu.
Oto i on. Chleb. A dokładniej miliony chlebów z różnych zakątków świata. Można sobie tylko wyobrazić jak tam pachniało.
Nie, nie pleśnią. Chociaż pleśniowe chleby z Kuby też były. Wzięła pierwszy lepszy najtańszy i w miarę świeży chlebek, po czym ruszyła do kasy.
Szła, szła, aż w końcu spotkała Szayela. Zerknął na jej pieczywo z uśmiechem, po czym pomachał jej przed twarzą jakimś pudełkiem. Kiedy przestał, mogła skupić się na obrazku.
- Co to w sumie jest?
Tak więc jej wyjaśnił. Właściwie zrozumiała tylko tyle, że jest to mini kalkulator z miliardem funkcji, który wygląda trochę jak taki zestaw cieni do powiek, co mają rozsuwane szufladki i otwierane lusterko na górze. Tylko tutaj zamiast zwierciadełka był wyświetlacz, a kosmetyku - przyciski.
- W końcu znalazłem model, w którym są dwa różne motywy dźwięku do wyboru - zakończył wypowiedź wpatrując się z miłością w pudełeczko ze sprzętem marzeń.
- Świetnie, to do kas - powiedziała.
Po czym zdała sobie sprawę z czegoś ważnego.
A mianowicie...
...tutaj nie można było płacić w złotówkach.
Co więcej.
Tutaj nie dało się nawet wymienić złotówek! I to nie dlatego, że nie było kantoru!
- To co teraz? - Szayelowi brew drgnęła, kiedy o tym usłyszał.
- Spokojnie, może Vanessa mi coś da... Ten kalkulator to po ile?
- Czterysta pięćdziesiąt... waluty - odpowiedział po chwili wpatrywania się w symbol znajdujący się po cyferkach na cenie naklejonej na opakowaniu. - To w przecenie - dodał z uśmiechem.
Niech go pochwali. Zawsze chwaliła za znalezienie dobrych okazji.
- Nie jestem pewna, czy zgodzi się dać tyle...
Nie pochwaliła.
- Ale jak to!? To co ja zrobię? - starał się nie popaść w panikę. Kat wzruszyła ramionami.
- Trzeba by jakoś zarobić.
- To idź zarób, ja tu poczekam - poklepał ją po ramieniu.
- Możesz przecież iść...
- Ktoś mi wykupi!
- To daj Vanessie, przechowa ci...
- NIE.
Szayel przycisnął przedmiot do piersi. No to tyle w temacie.
- Dobrze, ale w takim razie nie wychodź ze sklepu, bo potem się nie znajdziemy... i tak się pewnie nie znajdziemy - westchnęła. Tak naprawdę to nie wiedziała jak duży jest Huntington.
Wyszła ze sklepu i zauważyła Grimmjowa ze splecionymi rękami na piersi. Jego twarz wciąż wyglądała źle po kontakcie z parkingiem. Poza tym wyraźnie był zirytowany.
- Coś nie tak? - spytała.
- Nie wziąłem kasy, a znalazłem super klapki... - mruknął tylko patrząc w bok.
- Nie martw się, i tak byś nie kupił, tu jest zupełnie inna waluta... - zastanowiła się czy poklepać go na pocieszenie po ramieniu, ale w końcu miał je gołe. - Chodź ze mną, może uda nam się jakoś zarobić.
Nie liczyła na wiele. Ale może jakiś stary znajomy zechce wziąć ją na zastępstwo na jakiś czas... oczywiście za opłatą. Tylko ile by zarobiła w godzinę? 30? Na kalkulator nie starczy przecież...
- To nie ma sensu - westchnęła. - Nawet jeśli byśmy coś znaleźli to zajmie zbyt wiele czasu, żeby zarobić na kalkulator Szayela i twoje klapki. Po ile one?
- Niecałe 500 - odpowiedział.
Prawie zeszła na zawał.
Tak czy inaczej stali przed Taj Mahome Video. Złote kolumny i wszystko inne w stylu arabskim wyraźnie zachęcały do wejścia. Zupełnie jak jakiś Seba w dresie stojący w standardowym rozkroku przed sklepem z przewieszoną przez siebie tabliczką z napisem "STOP WESTERNIZACJI ISLAMU". Ciekawie.
- Jak tu się nie poszczęści to wracamy - powiedziała.
- Hę? - spytał Grimmjow.
- Vanessa powiedziała, że tu pracuje Jonesy. Niedawno był słynnym modelem, ale go wywalili, bo zrobił dramę na Instagramie. Jakimś cudem przyjęli go tutaj - wyjaśniła wchodząc do sklepu, który był właściwie wypożyczalnią filmów. Zdała sobie sprawę, że jest sama. Grimmjowa zatrzymali przy wejściu za twarz. No trudno. Poczeka. Rozejrzała się. Kilka dziewuszek w strojach tancerki brzucha... i jeden Jonesy w stroju kastrata z haremu. Cudownie.
- Hej, słonko - została przywitana kuszącym głosem. Zastanowiła się, czemu Jonesy jest jak skondensowanie najgorszych cech Szayela, Grimmjowa i Nnoitry.
- Potrzebuję pieniędzy - wyjaśniła od razu.
- Każdy potrzebuje! - uśmiechnął się. - Dlatego tu jestem - dodał już bez uśmiechu.
- Tylko 900 i jakieś drobne na chleb!
- I bilet powrotny. Nie. Na pieniążki trzeba zapracować - powiedział. - Idź do Jude'a, może potrzebuje pomocnika - dodał ukrywając podstępny uśmieszek.
Tylko nie on.
TYLKO NIE JUDE.
- No dobra.
Przecież wiedziała w co się wkopuje przychodząc w to miejsce.
Wyszła więc ze sklepu i wraz z Grimmjowkiem ruszyła do sekcji gastronomicznej.
- O gacież Ajzena - Pantera skomentował kampanię reklamową najnowszej części Gwiezdnych Wojen w Wonder Taco. Niezbyt urodziwa wychudzona dziewuszka z jakimś przedpotopowym aparatem na zęby w niewolniczym stroju Lei wkładała sałatę bułkę w kształcie Jabby. Kat starała się zapomnieć.
Przechodzący właśnie obok nerd ubrany w czarne rękawiczki, pelerynę i hełm Dartha Vadera z wycięciem na twarz oraz z podobnym do taco-girl aparacie chyba nie był pokojowo nastawiony do reklamowania siódmej części klasykami.
- Nie mogę uwierzyć, że reklamuje ten szit - powiedział do Kat, po czym ruszył dalej. Zastanowiła się, czemu jej to powiedział - czy to tak mocno przeżywa, czy ją jakimś cudem pamięta. Przecież nie zamienili nawet słowa! Chyba. W końcu spędziła tu jakiś dłuższy czas...
Tak czy inaczej Nadziej Mnie było tuż przed nią.
- Co to za rakowe knajpy, żadnego kejefsi ani nortfisza... - mruknął Grimmjow, który poczuł, że robi się głodny. O nie.
Kat zebrała się na odwagę i podeszła do lady.
Może jej nie pozna.
Ale chwila.
Jak nie pozna to i tak nic nie zdziała. Raczej.
- Witamy w Nadziej Mnie - Jude przywitał ją przeciągając samogłoski. Jak zwykle.
- Podobno szukasz pomocnika... - zaczęła.
- Nic mi o tym nie wiadomo - odpowiedział.
Czemu Jude to taki Grimmjow po Locomotivie i herbatce z melissą.
Jaki rak, pomyślała, czemu porównuję wszystkich do nich.
- Ale mi wiadomo - odpowiedziała. Będzie walczyć. Nie podda się.
- Nie mam nawet zbytnio klientów, nie potrzebuję dodatkowych rąk do pracy - blondyn wzruszył ramionami.
Zastanowiła się.
Nie.
Jude wcale nie jest jak dziecko Gina i Izuru.
- Możemy zareklamować ci to miejsce - powiedziała wpadając na świetny pomysł. Oparła ręce o blat. - Jeszcze dzisiaj będziesz miał tu tyle klientów, że sam nie dasz rady.
- Co proponujesz? - spytał zaciekawiony.
- Zrobimy reklamę, przyjdą tłumy, pomożemy z zamówieniami. Dasz nam za to 900.
- Cooo!? Ziooom, ale to niemożliwe!
- Że to zareklamujemy, czy że dasz nam tą kasę?
- No... jedno... i drugie - odpowiedział.
- Dobra. To 700 jeśli uwiniemy się z tym w dwie godziny.
- To zakład? - spytał nieogarniając.
- ...tak-
- Okej, w takim razie... - zmrużył oczy - ...600, ale w godzinę - powiedział z miną zapalonego zakładowicza.
- Stoi.
Uścisnęli dłonie, po czym Kat uciekła w głąb centrum.
- Aha.
Grimmjow podrapał się po głowie. Odwrócił się i poszedł za nią.
- To co właściwie zrobimy?
- Ludzie mogliby się rzucić, gdyby były jakieś konkretne promocje... albo gdyby ktoś to wypromował. Będziemy udawać, że jesteś słynnym zagranicznym jułtuberem, który nagrywa właśnie odcinek o świetnym... tym czymś co Jude tam sprzedaje...
- Dobra. Tylko czym to nagramy?
- ...telefonem... tylko byś musiał umyć buźkę.
- A no tak - Grimm przejechał dłonią po twarzy. - Tam są chyba łazienki - wskazał na znak i ruszył w tę stronę.
Okazało się jednak, że są płatne.
- Oj serio? - Kat oparła się zniechęcona o ścianę.
- To umyję tam - Grimmjow wskazał na fontannę i już ruszył w tę stronę.
- Nie! - krzyknęła panicznie. Strażnik Ron mógł w każdej chwili się pojawić i zgarnąć go za zanieczyszczanie wody. - Poczekaj, Jude ma zlew na zapleczu...
- Robicie filmik o plażowych zombie?
Kat odwróciła się, bo ktoś zwracał się wyraźnie do niej.
- O... h-hej...
- Cześć - odpowiedział Wyatt. Ciemnoskóry koleżka splótł ręce na piersi zerkając na umorusaną twarz Grimmjowka - Darmowe łazienki są obok kina, ale z tego powodu są do nich długie kolejki. Poza tym sprzątane są tylko raz na jakiś czas.
- Nie mam nawet najmniejszego pieniążka - mruknęła.
- Trzymaj - wyciągnął drobniaka z kieszeni i jej podał.
- D-dzięki... - złapała pieniążka w obie dłonie i zaczęła go nerwowo obracać w palcach. Wyżydzić więcej, czy nie... - C-co tam u ciebie?
Spojrzał na nią, jakby nie do końca wiedział, o co jej chodzi.
- Bo... pamiętasz mnie, prawda? - wyszczerzyła panicznie oczy.
- Szczerze mówiąc, to skądś cię kojarzę, ale nie wiem skąd - zaśmiał się nerwowo.
Super.
- A to nie ma sprawy - uśmiechnęła się płytko, po czym przywołała Grimmjowka do siebie. - Zrób się na bóstwo - wcisnęła mu monetę w dłoń. Ten zasalutował i wszedł do łazienki.
- To nie oświecisz mnie? - Wyatt wciąż tu stał.
- Cóż...
W tym momencie jego telefon zadzwonił.
- Wybacz... Tak? - odwrócił się nieco. Odetchnęła z ulgą. Oby Grimmjowek szybko załatwił co miał. Chciała już skończyć tą niewygodną pogawędkę. Ale właściwie czemu była niewygodna? Może odnowienie starych znajomości pozwoli jej uzbierać pieniążki?
- Muszę już iść. Ale szybko jeszcze powiedz... skąd się znamy?
Ok. Chyba powie. O nie.
- Pamiętasz może Vanessę...?
- Haha, jak mógłbym zapomnieć. Przecież to najdłuższy związek Jonesy'ego.
- A pamiętasz jej siostrę i koleżankę?
- Hm... To było dosyć dawno...
- No to ta koleżanka to ja... - zakończyła niepewnie.
- Ah. Czyli ty to... Caytlyn?
- No... jakoś tak to leciało.
Oho, niezręczny temat imienia.
- Przepraszam, nie pamiętam już. To jak miałaś na imię?
WCALE NIE BYLIŚMY JAKIMIŚ LEPSZYMI PRZYJACIÓŁMI, pomyślała. Ale chwila. Na dobrą sprawę to nie pamięta niczego oprócz Jude'a, Jonesiego i Huntingtona. Więc nie była taka pewna, czy aby na pewno i z nim się przyjaźniła... Nie żeby się przyjaźniła z tymi uprzednio wymienionymi...
- Kat, pa, jestem już piękny - Grimm wyszczerzył się wychodząc z łazienki. Na szczęście nie miał żadnej rany na buzi, więc wyglądał znośnie.
- Macie jakieś plany? Bo ja idę właśnie do Cytryny, Caitlin chce coś ogłosić - uśmiechnął się Wyatt rezygnując z tematu imienia.
- Mamy zamiar nagrać film promujący Nadziej Mnie z Grimmem w roli słynnego zagranicznego jułtubera.
- O, świetny pomysł! Może mógłbym wam pomóc, ostatnio wrzucam swoje piosenki na youtube i nawet są ludzie, którzy chcą tego słuchać!
- Fantastycznie! - wyszczerzyła się.
- Gdyby Jude wcześniej powiedział, że chce się jakoś rozreklamować to bym mu pomógł - wzruszył ramionami. - To idziemy do Cytryny?
- Ok.
I ruszyli.
- Gdzie jest Szayel? - spytał Grimm po drodze.
- Siedzi w sklepie i pilnuje swojego łupu - Kat przewróciła oczami. - A Nnoit?
- Nie wiem. Poszedł szukać łazienki jak tylko tu weszliśmy... - przerwał wgapiając się w jakiś punkt. Natychmiast wskazał gdzieś lekko w bok. Wyatt i Kat spojrzeli w ową stronę. Ujrzeli Cyklopa w całkiem przystępnych letnich ubrankach, raczącego się jakimś koktajlem w towarzystwie loszki dobrej jakości. Siedzieli na jednej z ławek przy fontannie.
Natychmiast do nich podeszli. Znaczy oprócz Wyatta, który powiedział coś, że będzie czekał przy Cytrynie.
- Co ty tu... skąd masz te... - Kat zamachała rękoma przed Nnoitem.
- Ma się swoje sposoby - mrugnął do niej.
- Daj się napić - Grimmjow odebrał kubeczek i zaciągnął się orzeźwiającym mohito bezalkoholowym.
- Będziesz tu siedział, czy idziesz z nami? - spytała.
- Nigdzie mi się nie spieszy - zabrał Panterze kubek.
Kat i Grimmjow ruszyli więc do Cytryny.

- Halder to rak - powiedziała Jenny o krótszych niż zawsze włosach wyraźnie rozzłoszczona. - Gdyby to nie był mój ulubiony sklep sportowy, to nigdy bym tam już nie poszła.
- Wyluzuj, ja to bym chciała móc KUPOWAĆ w Khaki Bazar zamiast tam PRACOWAĆ - odpowiedziała Nikki malując paznokcie od stóp na turkusowo-bursztynowo.
- To znajdź coś zamiast ciągle narzekać - Caitlin w Cytrynie zajmowała się udawaniem, że robi soki.
- O, patrzcie, zgadnijcie kogo dzisiaj spotkałem - Wyatt aż podszedł do nadchodzącej Kat, jakby to on ją tu właśnie w tej chwili sprowadził. Blondyna w cytrynie na głowie pisnęła podbiegając, aby uścisnąć dawną koleżankę.
- Myśleliśmy, że zginęłaś - powiedziała puszczając ją.
- Hehe - odpowiedziała Kat. Reszta dziewczyn na szczęście nie chciało się przytulać.
- Co tam u ciebie? - spytała Jen z uśmiechem.
- Cóż... to skomplikowane...
- Mamy czas - odpowiedziała Niki.
- Ale ja nie mam, wpadłam tylko po chleb... - rozległo się głośne burczenie w brzuchu. Grimmjow zaczynał być coraz bardziej rozdrażniony.
- Nagrajmy to gówno i wracajmy stąd - podzielił się swoją opinią. Nikt nie skomentował.
- To ja może zagram jakąś improwizację o Nadziej Mnie, a ty to nagrasz - Wyatt zwrócił się do Kat wyciągając gitarę z kieszeni, bo był Simsem. Następnie zaczął grać coś chwytliwego o kiełbaskach na patyku.
A wtedy Kat olśniło.
- Sznycelki. To jest to - włączyła w telefonie wifi i po chwili pokazała wszystkim teledysk o sznyclach. https://www.youtube.com/watch?v=RSpQqohpqYQ  - Możemy lekko przerobić tą piosenkę... No i przydałyby się jakieś kostiumy...
- Wydaje mi się, że w Khaki Bazar znajdę idealnie wieśniackie szorty - powiedziała Niki.
- Znajdę akordy - Wyatt wyciągnął swój telefon.
- Studiuję prawo - powiedziała Jen.
- To miłe, że pomagasz Jude'owi. Rzadko kiedy osoby po zerwaniach mają ze sobą dobry kontakt - Caitlin wyciskała właśnie cytrynę, a sok wskoczył jej do oka. - Ała...
Kat zrobiła poker face'a. Na szczęście Grimmjow nie zrozumiał.
- A ja co będę robił? - spytał tylko.
- Będziesz latał w tych szortach...
- Może lepiej, żeby Jude się tym zajął? Chyba lepiej by się nadawał. Jest taki... jakby to powiedzieć: PRZYJAŹNIEJ WYGLĄDAJĄCY - stwierdziła Nikki.
- COŚ SUGERUJESZ? - Grimmjow tylko zerknął i wyszczerzył się niebezpiecznie.
Oj robi się groźnie.
- Nie, to zakład, musimy to sami zrobić - wyjaśniła Kat.
- Oh, czyli to nie jest takie bezinteresowne... - Caitlin nie ukryła swojego rozczarowania.
Dokładnie, chodzi o chleb, wybajerowany kalkulator i klapki za 500 dolonów.
Tak czy inaczej udało im się w bardzo krótkim czasie wszystko przygotować. Grimmjow w stroju stylizowanym na jakiegoś szwaba stanął na początku trasy. Razem z podobnie ubranym Wyattem z gitarą przejdą przez całe centrum śpiewając cover sznycelkowej piosenki. Dziewczyny będą nagrywać z różnych stron. Potem to zmontują i wrzucą na kanał Wyatta, dla większej efektywności reklamy.
- Cały czas idziesz za mną, wypowiadasz tylko ustalone kwestie, a kiełbaski... - Wyatt zerknął na te kilka "porcji", które Jude przeznaczył na reklamę. - ...dawaj tylko dzieciom. Zaśpiewamy to jakieś kilkanaście razy i zakończymy przy Nadziej Mnie. Cały czas się uśmiechaj. Okej?
- Ta.
Tak więc ruszyli. Pomimo standardowego zgiełku głos Wyatta miał dobre przebicie.
- Kiełbaski, królewny mięs, ocieka niebem każdy kęs, Nadziej Mnie kiełbaski ma, grzecznym dzieciom chętnie da.
W niemalże podskokach wykonali pierwszy utwór. Ludzie oglądali się za nimi z zainteresowaniem i rozbawieniem.
- Jeśli chcesz ręką jedz! - krzyknął Grimmjow wciskając kiełbaskę na patyku jakiemuś dresowi.
- Możesz wcinać cały dzień.
- Proszę trzymaj, rośnij wszerz - Pantera podał kolejną jakiejś karynie, która urażona poszła sobie. - Za szelki schowaj jeśli chcesz!
- Joi jo Nadziej Mnie! Joi jo Nadziej Mnie!
Szło im całkiem nieźle. Grimmjow tak się wciągnął, że śpiewał też całą piosenkę razem z Wyattem.
- Możesz lizać cały dzień - zaśpiewał podając ostatnią kiełbaskę Nnoitrze. Ten ze zbereźnym uśmiechem przyjął darmowy poczęstunek.
Zakończyli planowo przy Nadziej Mnie.
- Wyszło ekstra - pisnęła Caitlyn.
- Teraz to trzeba zmontować.
Ruszyli więc szybko do Cytryny zostawiając Jude'a z natłokiem nowych klientów.
- Ej, a miał mi ktoś też chyba pomóc!? - krzyknął za nimi, ale nikt nie zareagował.
Natychmiast po dojściu do ich głównego miejsca, Kat spojrzała na zegarek.
- Dwie godziny bez śniadania! - krzyknęła z rozpaczą.
- Śniadania? Jest prawie piąta... - powiedziała Nikki.
- To... skomplikowane. Dzięki za wszystko, my się zmywamy.
- Nie chcesz zobaczyć finalnego filmiku? - Wyatt zerknął na nią znad netbooka.
- Poszukam potem, narazicho! - pomachała im, po czym zaciągnęła Nnoita za jego kaptur od bluzy z krótkim rękawem i poszli, a Grimmjowek, już bez stroju szwaba, za nimi.
Doszli do Nadziej Mnie, przy którym był prawdziwy kolejkon.
- Nieźle - mruknął Nnoit.
- To ja pójdę po kasę... - Kat podeszła do Jude'a, który właśnie kasował zamówienie.
- Nie mogę teraz gadać, jestem zajęty - odpowiedział.
- Pinionszki - szepnęła.
- No niech będzie.
Podsunął jej 500.
- Ale miało być 600...
- Nie pomogliście z klientami i musiałem zatrudnić Lydię.
Kat zerknęła na rudą dziwaczkę, która co chwila zerkała na Jude'a.
Groźna jak zawsze.
No ale cóż.
- Mimo wszystko dzięki... - odpowiedziała biorąc kasę. Starczy na kalkulator i chleb. Albo na klapki, jeśli Vanessa im zasponsoruje pieczywko. Podeszła do kolegów z nieciekawą miną. - Wciąż trochę brakuje...
- To ile ten chleb kosztuje - Nnoit podłubał sobie w uchu.
- Na chleb to Vanessa pewnie by nam dała. Ale Szayel chciał kalkulator, a Grimmjow klapki...
- CO - Cyklop aż się zadławił. - Odstawialiście tą szopkę, żeby zarobić na jakieś japonki kurna gumowe?
- Skórzane - poprawił go Grimmjow.
- SKÓRZANE? Ty wiesz w ogóle, że nie będziesz mógł w takich chodzić po plaży, bo się zniszczą?
- One są od HILFIGERA, nie ZNISZCZO się.
- Hilfiger srifiger, chyba cię porąbało, żeby tracić jakikolwiek hajs na buty, które zaraz zgubisz. Ja wam pokażę jak to się robi - wyszczerzył się.
- Nie powiem, jak zdobyłem ciuchy - zaczął, kiedy ruszyli w stronę sklepów - ale mogę pokazać inny protip na wyciągnięcie itema ze sklepu.
Zatrzymali się przed Huntingtonem.
- Cóż... nie jestem pewna, czy to dobry pomysł... - Kat zaczęła szukać wzrokiem Szayela. Może akurat kręcił się gdzieś przy wejściu.
- Why not?
- Vanessa tu pracuje, a ty chyba chcesz zrobić coś złego...
- Masz rację. Lepiej oskubać kapitalistów - Cyklop poklepał ją po ramieniu i ruszyli do Hilfigera.
Weszli do środka jak gdyby nigdy nic.
- No to pokazuj je - nakazał Grimmowi. Ten sugestywnie wskazał na najzwyklejsze w świecie brązowe klapki. Taka zwykła podeszwa z szerokim pasem w poprzek.
- Ale rak - skomentowała Kat.
- No to to się robi tak - Cyklop złapał za parę z numerem Grimmjowa, po czym oderwał jednym ruchem metkę. - Wkładaj - podsunął mu. Pantera wykonał polecenie. - A teraz udajesz niemowę i do wyjścia.
Tak więc wyszli. Oczywiście bramka za nimi pisnęła, lecz z idealnie nihilistycznymi minami oddalili się.
Ale nie ma tak dobrze.
Strażnik Ron zawsze w gotowości.
- Młodzieży, zatrzymać się! - nakazał stając przed nimi.
- Słucham, panie władzo - odpowiedział Nnoitra.
- Zdaje się, że coś nie należy do państwa.
- Ta?
Ron zmierzył ich wzrokiem, po czym wyciągnął jakiś śmieszny patyczek. Przejechał nim przed naszymi bohaterami. Zapiszczało, kiedy był w pobliżu stóp Grimmjowa.
- Te klapki są kradzione - powiedział.
- No co pan nie powie - rzekł Nnoit, a Kat nie wychodziła z podziwu, że nawet zachował pozory kultury osobistej.
- Proszę je zwrócić.
- Żartowałem. Nie są kradzione. Do widzenia.
- W takim razie rachunek poproszę.
- Nie noszę rachunków przy sobie, oszczędzam drzewa.
- A ja nie oszczędzam kryminalistów.
Następnie stało się coś jeszcze bardziej nieprawdopodobnego. Nnoitra wygłosił mowę na temat dbania o środowisko, poruszając szczegółowo problem wycinki drzew i nadmiernego wykorzystywania papieru. Nawet Grimmjowowi pociekła łezka, chociaż nie wiedział, czym drzewa są.
- Koniec tego, idziesz ze mną - Ron złapał Cyklopa za ramię.
- Nie idzie.
Odwrócili się. Oto członkowie GreenPeace przyszli wytoczyć walkę z władzą. Natychmiast przywiązali się do Rona tworząc zamieszanie w tej części centrum. Nasi bohaterowie w tym czasie ulotnili się pod Huntingtona.
- Poczekajcie tu, załatwię to szybko - Kat wlazła sama do sklepu rozglądając się za Szayelem. Niestety musiała sobie pomóc wypytywaniem pracowników. Znalazła różowego siedzącego w rogu działu z książkami. Przyciskał do siebie pudełko z kalkulatorem oraz czytał jakąś biografię Messiego czy innego czipsera. - Dalej, idziemy.
- Wybawienie - wstał szybko i ją uściskał. - Myślałem, że tu zginę. Muszę siusiu.
Wcisnął jej pudełko i uciekł.
- Łazienka jest płat... Poradzi sobie... - mruknęła. Poszła po chleb, a następnie do kasy opłacić wszystko.
Kiedy wyszła, jej kolegów już nie było. Panicznie rozejrzała się wokół. Ujrzała błękitną czuprynę Grimma, więc pognała w tamtą stronę.
Właśnie lali jakiegoś ochroniarza.
- Chciał wlepić mi mandat za załatwienie potrzeb fizjologicznych w fontannie - wyjaśnił Szayel bez wyrazu twarzy. - Masz moje cudeńko? - wyrwał jej pudełko z kalkulatorem i z miłością objął.
- Dobra, idziemy - Grimm otrzepał się z niewidzialnych kurzków. Nieznany jej ochroniarz leżał w opłakanym stanie.
Wrócili więc do samochodu.
Już nigdy nie będę mogła tam wrócić, myślała Kat wracając do Sarbinowa. W końcu ktoś się skapnie, że człowiek, który pobił ochroniarza to ten sam, co reklamował Nadziej Mnie. Jej "przyjaciele" raczej nie będą chcieli się z nią widzieć...
Wchodząc do domu, pomimo wygranej, wszyscy czuli się nienajlepiej.
- Zjedzmy w końcu to śniadanie... - Grimmjow osunął się na krzesełko.
- Syfiarze, nigdy was tego nie nauczę... - mruknął Szayel podnosząc jakiś papierek po cukierku leżący na blacie.
- Meh... - Nnoit przewrócił oczami, po czym trzepnął Szayela, który się zawiesił.
- ...spójrzcie - różowy nie odwracając się pokazał papierek, który okazał się zwykłą karteczką z tekstem.
"Znalazłem chlebek, zostawiam go w zamrażalce, wyciągnijcie na noc, to rano będzie gotowy do spożycia. Miłej zabawy, minionki~!"
- Gin musiał zostawić tą karteczkę przed wyjazdem, ale żeśmy jej nie zauważyli - stwierdził Nnoit, po czym otworzył zamrażalkę i wyciągnął bochenek chleba. - Haha.
- Przynajmniej wzbogaciłem się o kalkulator - stwierdził radośnie Szayel.
Grimmjow zauważył, że chyba zostawił klapki przy ochroniarzu, bo go nimi tłukł po oczach. Trochę przegryw.
 
***
 
No samo zakończenie bez puenty, ale nie ten poziom XD Bardzo mi się podoba, gdyż:
- jest jakaś składna akcja, jakaś przygoda (chociaż na dobrą sprawę bezcelowa)
- zmieniłam nieco zarys Szayela, Nnoita i Grimmjowa, ale jestem ciekawa, czy ktoś to zauważył <<:

Pozdrawiam cieplutko i wypowiedzcie się w komentarzach, co o tym sądzicie!

PS Planuję dwie nowe serie 8)