LISTA STRON

|SŁOWO WSTĘPU|

Witam szanownego czytelnika w swoich skromnych progach.
Zapraszam do zapoznania się ze spisem mojej "twórczości" i wybraniem odpowiadającej sobie pozycji.
W razie problemów zapraszam do zakładki "Bohaterowie".
Życzę miłej lektury!

PS Będę wdzięczna za wszelkie komentarze~!

|Statystyka, co mnie na duchu wcale nie podnosi ani nic|

piątek, 25 grudnia 2015

2# Alternatywny powrót do przeszłości - Brednie o dawnych czasach

W sumie to jest mocno słabe, ale są obrazki.
Nie polecam.
7 stron wordowskich i kawałek.
Edytowałam już raz, bo się zrobiło nieciekawie, ale dalej są to nudy. Nie ma śmieszkowania, nie ma dramy ani akcji zbytnio. Dawno nie pisałam czegoś tak bardzo dla siebie |: Ale na rysunki można popatrzeć.

***


Dzięki Omenowu Randuina Ulquiorra mógł zaprezentować nieco swoich zdolności na Spicerze. Właściwie to już po kilku atakach udawało mu się przebić przez moc Wu, ale miał z tym spore trudności. Katechi siedziała sobie i ich obserwowała. Zastanawiała się jak silne właściwie są Wu.
- Możecie na chwilę przerwać? Jack, daj mi no spróbować - wstała i podeszła do niego.
- Jasne, a co? Ściągnąć to?
- Tak będzie najlepiej - odpowiedziała po chwili. Wolała, aby to jednak Ulquiorra miał Wu na sobie podczas pewnego testu, tak więc podała Arrancarowi szmatkę. Kiedy już ją chwycił, przypomniała mu nazwę tego magicznego itemka. Ulqu wymówił nazwę i po chwili miał na sobie lekko połyskującą koszulko-zbroję.
- Odsuń się - poleciła Jack'owi, co też natychmiast uczynił.
Dziewczyna wyciągnęła dłoń celując w środek torsu Arrancara z niezbyt dużej odległości.
- Nie rób nic teraz - powiedziała, po czym wystrzeliła w niego dość mocny pocisk energii. Purpurowa kula magii zaświeciła tylko mocno, poleciał jakiś dymek. Gdy spojrzała na Ulquiorrę, był on jakby odepchnięty spory kawałek dalej (świadczyły o tym ślady na piasku), rękawy i nogawki miał lekko spalone, natomiast jego tułów był jak nietknięty. Wu natomiast opadło na podłoże w pierwotnej formie szmatki.
- Ciekawe... - powiedziała. Miała ochotę powtórzyć to z jeszcze większym pociskiem. Ale co jeśli to odłamek klejnotu będący w nim mimowolnie blokował jej zaklęcie? Westchnęła. Nie ma czasu na zabawę w naukowca. Nie teraz.


- Masz przy sobie jeszcze jakieś fajne Wu? - spytała Jack'a, który pozwolił sobie na wrócenie do poprzedniego miejsca.
- Przy sobie nie. Raczej z nich nie korzystam - zaśmiał się. - To tu jest po prostu takie super fajne - podniósł Omen z ziemi, otrzepał z piasku i schował do kieszeni.
- Czym to właściwie jest? -  spytał Ulqu.
- Shen Gong Wu to takie magiczne przedmioty. Każdy z nich ma inną właściwość, ofensywną, defensywną lub... no po prostu - wyjaśniła Kat. - Są na przykład takie zbroje jak ta tutaj, kule lejące strumień niekończącej się wody, super szybkie buty... a także o wiele fajniejsze, niebezpieczniejsze... i ogólnie bardziej skomplikowane... - dodała zastanawiając się nad wrzuceniem kogoś ze znajomych do świata Yin Yang z tylko jednym jojo. Śmieszkowo by było. Zaraz też spytała, czy Jack je posiada.
- Eeee, chyba nie - podrapał się po głowie, po czym wyciągnął telefon i sprawdził w autorskiej aplikacji, które aktualnie posiada. - Nie, Yin i Yang mam, ale kremy.
- No nic, chodź, pobawmy się - wyszczerzyła się. On nie był jednak taki pewien, czy to dobry pomysł. I co, oni będą sobie bawić, przypomni sobie tylko stare dobre czasy... w dodatku cały czas będą pod okiem tego pedofila. Posłał mu nieufne spojrzenie.
- No Jack, pls - poprosiła mocno. Przewrócił oczami. Co mu szkodzi. Ona go zabrała na imprezę ostatnio. Mógł się jakoś odwdzięczyć. Chociaż w sumie już jej pomógł, właśnie teraz. Zauważył, że Ulquiorra gapi się na Kate cały czas, ale nie mógł wykombinować, co mogło siedzić w głowie tego zoofila.
Nope.
- Spadam stąd - założył google na oczy i odleciał w las. Kat uwiesiła mu się na nodze tak jak kiedyś to zrobił Omi. Tylko, że on teraz mógł lecieć razem z nią przyczepioną do kończyny. Szurała co prawda stopami po ziemi i rozwijali prędkość balkonikowca przejścio-dla-pieszego, ale co tam. Ulquiorra spacerkiem szedł obok i podziwiał dary natury.
W ten sposób przeszli przez cały las (Arrancar skutecznie chronił ich przed losowymi stworkami, tylko jeden z nich skoczył Jack'owi na twarz i chciał mu znieść jaja w nosie). Następnie chłopak strzepnął dziewczynę z siebie.
- Nie, jednak nie mam ochoty przebywać z tobą. Tak, mam ci to za złe, że uciekłaś do tych looserów - wydusił z siebie odwracając spojrzenie. Kate spuściła wzrok. No tak.
Kobiety to...
Brawo, Kat, jesteś kobietą.
Ciii... Czasami można.
Wracając do tematu. Atmosferka zrobiła się niezbyt fajna. Ale rozkręćmy tą zabawę.
Otworzyła się Garganta, z której wyszedł Szayel, Grimmjow i Nnoitra. Kulturalnie wyrzucili z siebie słowa przywitania.
- Witam.
- Siema.
- Hej-gej.
Jack rzucił im wrogie spojrzenie. Po ich kubraczkach mógł łatwo stwierdzić, że są kolegami zielonookich. Niebieskowłosego nawet kojarzył z tych smutnych dni 2010 roku.

- Czujesz to? - spytała Kate wstając i wyglądając przez okno.
- Huh? - zerknął na nią nie podnosząc się z kanapy.
- Chodźmy - odwróciła się do niego z szerokim uśmiechem. Weszła na barierkę i poleciała. Cóż miał robić? Polazł za nią. Znaczy poleciał. Dosłownie. Bez sprzętu, ani Wu. W końcu Wuya go też trochę nauczyła, czy coś.
Rzecz działa się w pobliżu jej domu. Jednak tym razem to nie Greyback szalał, lecz coś naprawdę dziwnego miało miejsce. Otóż jakieś niezidentyfikowane istoty stały sobie w powietrzu jak gdyby nigdy nic i chyba miały zaraz walczyć. Kilku knypków w białych ciuchach i kilku w czarnych. Każdy z nich w długiej spódnicy.
- Festiwal folklorystyczny? - szepnął do Kate, która usiadła na dachu, żeby obserwować. Widział po niej, że jest mocno podjarana tym wszystkim... i coś czuł, że maczała w tym palce. Od kilku dni była taka jakby nieobecna duchem. Przysiadł gdzieś obok również patrząc na wydarzenia. Każdy z dziwnych ludziów miał w ręce... miecz. Dokładniej to katanę. Jaki rak. Co tu się dzieje. Przyjrzał się im lepiej. Całkowicie ignorował co mówili.
W grupie czarnych był łysol, krótkowłosy ktoś (z tej odległości tylko sugerując się płaskością klatki piersiowej mógł domyślać się, że to facet), zdecydowanie ruda kobieta i białowłose dziecko, które najbardziej się wydzierało. U tych białych wyłącznie płeć męska: błękitnowłosy mięśniak, czarnowłosy emos z rogiem jak u pijanego jednorożca, jakiś grubas i dzieciak z autyzmem. Biorąc pod uwagę, że wyglądali jakby mieli zaraz się lać, Jack wybrał czarnych na swoich faworytów. No bo czarny, halo, mrok i Zło. Nagle zaczęli się naparzać mieczykami. Panie i panowie: MIECZYKAMI.
- Kurna, mogą latać, a biją się jak w średniowieczu - wyraził dziewczynie swoje niezadowolenie.
- Super, co nie? - powiedziała. Po czym ruszyła do nich.
- Co - jęknął widząc, jak mu znika. Ale po chwili zauważył, że po prostu czarni przegrywają. O nie. On, Jack Spicer, też pomoże. Ale niestety tym razem magia nie zadziałała tak dobrze i tylko wpadł w żywopłot w ogrodzie Kate. Na szczęście nie spotkał wilkołaka mieszkającego w schowku na końcu podwórka. Nie przepadał trochę za tym jej "braciszkiem".
Kiedy już na piechotę dotarł na miejsce akcji (przy okazji żałując, że nie zabrał swojego plecaczka do latania - w końcu jak się uczył jeździć na rowerze to też miał podpórki), akcji jako takiej nie było. Biali wchodzili do jakiegoś portalu, tylko czarnowłosy się obejrzał za siebie nawiązując jakiś kontakt wzrokowy z Kate. Oj, Jack'owi się to nie spodobało. Ale nie zdążył nawet zainterweniować, gdyż dziewczyna została zajęta rozmową przez dzieciaka. Aha. Tak więc rozmawiała sobie z nimi, a on stał kilka metrów od nich niezauważony. I skąd tu nagle wzięło się morze, którego fale zalewały mu buty?
- Kate, nie naciągaj tak tego świata może... - powiedział odsuwając się. Ale... niespodzianka! Został zignorowany.  - Nie to nie - naciągnął gogle i wrócił do domu. Jak się Kate nagada z nowymi kolegami to wróci. RACZEJ.
Dni mijały. Co prawda kilka razy Kate odwiedziła Jack'a, ale były to krótkie wizyty. I skupione głównie na zapoznawaniu go z nowymi jakimiś mocami. Szynki z Biedronki i inne sukienki. Nawet od Wuyi dostała jakiś mieczyk, żeby pasować do nowych kolegów. Aha.
A pewnego dnia po prostu zniknęła. Nawet nie widywał, ani nie czuł tych dziwnych ludziów. A coraz częściej kręcił się wokół jej domu. Greyback nic nie wiedział. Wuya tylko wzruszyła ramionami mamrocząc tylko coś o tym, żeby sobie dziewczyna krzywdy nie zrobiła. Trochę go to zaniepokoiło, ale Rai i Ross uspokajali. Pewnie odkryła jakieś nowe moce. Jak je opanuje to wróci.
Nie wróciła. Mijały kolejne miesiące. Powoli tracił nadzieję. Nie cieszyły go treningi czy polowania na Shen Gong Wu. Każda taka impreza przypominała mu o tym, że ich trójka nie była kompletna. To nie tak, że nie dawali sobie rady z piżamowcami, bo dawali. Co prawda trochę więcej czasu i wysiłku to zabierało. Rai i Ross byli jednak całkiem zadowoleni, w końcu mogli się wykazać.
- A nie, że ona tym swoim kamykiem robi magiczne bum i po imprezie - skomentował kiedyś Rai po ich kolejnym zwycięstwie. Ross szybciej niż on odczuł stratę. Brazylijczyk też potem ogarnął, ale trochę mu to zajęło.
- Jack, ale nie odchudzaj się, Kate i tak cię kocha - zaśmiał się pewnego dnia, kiedy zrobili sobie małe przyjęcie jedzeniowe, a albinos nawet nie tknął budyniu. BUDYNIU. Jack posłał mu wtedy tylko wrogie spojrzenie i wyszedł.

Pojawiła się pewnego dnia na boisku szkolnym. Czuł to. Natychmiast wyrwał się z lekcji pod pretekstem potrzeby pęcherza. Polazł na boisko. Zrobił na niej wrażenie, było to widać. W końcu zamiast tych obciachowych pseudo gotyckich ubrań miał na sobie zwykłe czarne spodnie, czerwoną koszulę w kratę i dopasowane kolorystycznei trampki. Taki casual. Posłał jej tylko uśmiech samca alfa. Była już jego. Znaczy... gdyby nie ten dziwny biały uniform z czarnymi lamówkami, w którym się już kiedyś pojawiła. Wtedy, jak się jeszcze pojawiała, żeby na przykład uchronić się jako osoba mocno poszukiwana. Takie bajery, a go nie zabrała ze sobą.
- O, nadal nie farbujesz włosów? - zaczęła zdaniem o zaburzonej składni (chyba).
Porozmawiali chwilę. Tak ogólnie. Bardziej o nim i jej normalnym życiu niż tym, co robiła z mieczastymi koleżkami.  Nie trwało to spotkanie długo. Zastanawiał się przez kilka następnych godzin co wtedy czuł. Powracającą nadzieję? A może to raczej było widmo przeszłości, którego chciał się pozbyć?

Jego złość narastała. Nowo przybyli koledzy zaczęli sobie radośnie rozmawiać z Kate, przekrzykując się jeden z drugim, jakby byli wszyscy w przedszkolu.
- Ja pieprzę... KIM WY KURNA JESTEŚCIE? - wrzasnął. Może niepotrzebnie. O ile całkiem zaciekawione i nieco zmieszane spojrzenie różowowłosego, oraz tępy wzrok błękitnowłosego mięśniaka nie zrobiły na nim wrażenie, to skośne oczko pirata zasiało w nim pewne ziarenko lęku. Cyklop zrobił kilka kroków w stronę chłopaka. Różnica wzrostu alert. Jack odważnie spojrzał w górę, w oko Nnoirty.
- Co cię to, kurna? - zaskrzeczał długowłosy, ale Kat zaraz potem go uspokoiła.
- Przecież się znacie... - zaczęła. Jack jej przerwał.
- Tak, tak, twoi koledzy i sługusy. Ale mam wrażenie, że coś tu nie gra.
- Sługusy to już tak formalnie nie... - wyjaśnił Szayel robiąc typowo animcowy gest poprawiania okularów.
- Nie obchodzi to mnie. Kim wy dla niej jesteście. Nie formalnie. Prywatnie.
- Jack... to są przyjaciele... W sumie pojawiliście się w złym momencie - zwróciła się zakłopotana do trójki koleżków.
- A ten? - wściekły Spicer wskazał na Ulquiorrę. - Bo patrzy się na ciebie cały czas jak pedofil lub gorzej. To twój sponsor?
Poczuł coś ciepłego wewnątrz siebie i to nie była porcja pysznego budyniu. Rozmazało mu się przed oczami. Chwilka... oh, to chyba ból. ZABILI MNIE - krzyknął w myślach i pisnął jak mała dziewczynka.
Przybyła trójka i Kat patrzyli tak sobie na Spicera nabitego na mieczyk Ulquiorry, który zaatakował od tyłu za pomocą Sonido.
- Ulqu, no weź... - mruknęła. - Idźcie sobie w ogóle...
Jak powiedziała, tak zrobili. Dziewczyna westchnęła głęboko. Uniosła Jack'a magią, wytarła krew z chodnika i teleportowała się do jego pokoju. Tam doprowadziła go do porządku, po czym położyła na kanapie.
Właściwie to był przytomny, ale dopiero po dłuższym czasie otworzył oczy, odwracając się jednocześnie plecami do niej.
- Nie wiem co ja sobie wtedy myślałam - powiedziała z prawdziwym smutkiem. - Nie kontrolowałam siebie, pozwoliłam sobie na za dużo... Nie będę przepraszać, bo to byłby żal.
- Kim on jest? - spytał. Solony pedofil, sponsor, nekrofil, chrupki promocyjne bez naklejki, skin w CSie najniższej jakości...
- Braciszkiem... - dodała z lekkim uśmieszkiem. A potem zrobili budyń wieczorny.

- Trochę zbyt narwany ten kolega - powiedział Szayel mieszając herbatę. Podał kubek dziewczynie.
- Nieee - odpowiedziała Kat pijąc herbatę. Wow, nawet posłodził. Szok normalnie.
- Jak wy się właściwie poznaliście?
- Hoho - zachichotała. - To było całkiem śmieszkowe.

- No ja teraz pracuję u Drakena - oznajmiła wtedy-jeszcze-nie-Gwen pewnego pięknego dnia.
- Co? Kto? - Kate wciągnęła pół łyżki do buzi. Siedziały sobie u czarnowłosej w pokoju.
- To taki koleś, on jest ogólnie tym złym. Ma taką pomocnicę i ja jestem drugą.
Super wyjaśnienie.
- Ale jak to złym? - Kate zamrugała oczkami. Jakaś mafia? Od pracy w sklepie odzieżowym w Centrum to niezły awans.
- No wiesz, czarny charakter, chce podbić świat i w ogóle.
- Aaa... - w sumie fajna robota. - To ja też tak chcę. Już wiem nawet u kogo będę pracować.
Zawiało mrokiem.

Ktoś zapukał do drzwi. Czerwonowłosy emo-got ruszył niechętnie otworzyć. Ujrzał znajomą dziewczynę z walizką. Ona była kiedyś u piżamowców smokiem elektryczności, energii czy innego światła czy coś.
- Czego - powiedział delikatnie. To miało być pytanie, ale nie chciało mu się wysilać na znaki interpunkcyjne.
- Mogę dla ciebie pracować? - spytała z radością w głosie. Co? CO?! Spicer zawiesił się trochę. Dobrze, że Wuya tu była. Wyleciała zza niego witając dziewczynę z uśmiechem.
- Zapraszamy, zapraszamy, chętnie przyjmiemy kogoś takiego jak ty. Wiem, że jesteś, hehehe, zdolna...
- To super - Kate wlazła do środka, a walizka zniknęła. W końcu to tylko był taki rekwizyt.

- I tyle? Nie brzmi emocjonująco - mruknął Szayel ssąc kostkę cukru.
- Początek może nie... ale było śmiesznie. Bo wiesz, to taka zmiana strony walki z powodu głupiej zachcianki.
- Czyli pierwotnie byłaś po stronie dobra... jaka nowość - uśmiechnął się znacząco Szayel.
Kate się zastanowiła. Na dobrą sprawę to jakoś nie uznawała siebie za osobę stojącą po stronie dobra, kiedy spędzała czas z Tośkiem... nawet kiedy pojawił się Aizen i te pe.
- W sumie to trochę skomplikowane... - raczej nie miała ochoty wykładać mu teraz tej całej filozofii czym jest Dobro, czym Zło i czym się różni Zło od zua zwanego popularniej złem.
- No i co tam z nim robiłaś?
- Szukaliśmy Shen Gong Wu - takich magicznych przedmiotów, walczyliśmy z piżamowcami - tymi dobrymi, u których kiedyś też trochę byłam... śmiesznie było, jak pierwszy raz zobaczyli mnie po jednej stronie z Jack'iem. No bo to ich wróg, no wiesz, mój kiedyś też. No i ćwiczyłam. Dużo ćwiczyłam. Wtedy najwięcej. Potem dostałam klejnot Heylinu, ściągnęliśmy do siebie Rossa i Raia...
- Wywiesiliście ogłoszenie w gazecie?
- HOHO. Nie. Rai był w piżamowcach, kiedyś już był po stronie Heylinu, ale wrócił. Ale jakoś tak wyszło, że dołączył ponownie, bo jesteśmy fajniejsi, a piżamowce to cieniasy. No błagam, kto by wytrzymał z Omim... to taki niski i łysy Grimmjow bez mięśni.
Szayel tylko pokiwał głową wciskając do ust kolejną kostkę.
- A Ross... cóż, to trochę skomplikowane. Bo wiesz, ja też się zapoznałam z tym całym Drakenem... bo to taka śmieszna sytuacja była.



- Dzisiaj idę na imieniny Drakena - oznajmiła powiedzmy-że-już-Gwen.
- Miłej imprezy - uśmiechnęła się Kate myśląc o tym co dzisiaj będzie robić z Jack'iem. Może w końcu uda im się obrabować tą Żabkę. Zabierają się do tego już jakiś czas, ale za każdym razem jak tylko dochodzi do czegoś to robi się już jasno na dworze.
- Taaa... On te imieniny robi co tydzień. Jak nie częściej.
- A czemu tak?
- Nie wiem. Sprasza wtedy całą rodzinę i wszystkich swoich złoli.
- Ale fajnie.
- Nie sądzę.
- A wiesz? Jack mówił coś, że on na jakieś imieniny dzisiaj idzie - przypomniało się jej.
- ...on jest taki biały, ma czerwone włosy i oczy, co nie?
- ...no.
Dziewczyny spojrzały na siebie.

 - O, Jack, przyszedłeś z koleżanką! Jak dobrze! Im więcej nas tym lepiej! - zaśpiewał niebieskoskóry dziwak z czarnym kucem i dziwnym płaszczem niby-nakowca, ale jednak takim eleganckim, otwierając drzwi, aby przywitać nowych gości.
- Ta... - mruknął albinos niezbyt zadowolony.
- To niesamowite, że jesteście kuzynami - Kate nie ukrywała zachwytu.
- Co nie? - wyszczerzył się Draken, po czym oboje oberwali po uszach dźwiękiem rozwijającej się trąbki-gwizdka, w którą dmuchnęła stojąca obok Gwen pełna emocji. Miała na sobie dokładnie ten sam kombinezon co stojąca gdzieś w pobliżu druga pomocnica Drakena - Strzyga. Tylko w innym kolorze. Chyba. Bo ciemno tam trochę było.
Jack przetarł uszy, po czym ruszył do stołu z przekąskami mijając po drodze tonę balonów i serpentyn.

- No i oboje mamy laski rzucające zielonymi magiami - mrugnął do wyżej wymienionej zielonej panienki, która na jego szczęście tego nie zauważyła.
- Przecież ci mówiłem, że nie jestem z Wuyą - odkrzyknął Jack z buzią wypchaną nachosami z sosem budyniowym.
- Jack, ale nie maczaj czipsów w plackach - Draken z łezkami w oczach podbiegł do niego.
- Hę? - albinos przyjrzał się naczyniu, w którym maczał trójkątne przekąski. Tak naprawdę to nie była miska, lecz półmisek i wcale nie wypełniony niczym kremowym... to po prostu było...
- Ciasto-krem. Bez biszkoptu i innych twardych warstw - wyjaśnił Draken ze smuteczkiem.
- Po prostu ci nie wyszło - skomentowała Gwen.
- Wcale nie!
- O, Vanessa - Kate dostrzegła blondwłosą siostrę Gwen, która siedząc na jakiejś kanapie obściskiwała się ze swoim chłopakiem Jonesym. - Też tu pracuje?
- Nie, dalej sprzedaje pieluchy w Hantingtonie - odpowiedziała dziewczyna.
Patrzyły tak chwilę na parkę. Nie, to było jednak niesmaczne. Wolały popatrzeć na faceta-małpę i Szkota w kilcie. Ciekawe czy był podrabiańcem i miał bieliznę.

- No to ciekawie - mruknął Szayel, któremu już robiło się lekko niedobrze od tego cukru.
Kate zamilkła zastanawiając się nad tym wszystkim. Dokładniej nad tym, czy gdziekolwiek załatwiła wszystkie sprawy do końca. No bo pomijając już to wszystko co było w 2010 roku... wystarczy nawet zostać przy czasach spędzonych z Jack'iem.

Hokus pokus, czary mary, tok wydarzeń nadszedł stary...
[Czyli kolejne staaare opko z drobną edycją, żeby oczy nie powypadały. Ale mniejszą niż ostatnio.]

Był piękny dzień. Kate spała w najlepsze. Aż tu nagle...
- Kate, wstawaj! - Jack był obudzony w najlepsze. Znaczy pobudzony czy coś. Kate w końcu (po 20 min.) wstała.
- Jack, mam pytanie. PO JAKIE LICHO MAM WSTAWAĆ TAK WCZEŚNIE?! Przecież Wielkanoc spędzam tu. Do Greybacka nie wrócę, a z Chasem i Whuyą też nie spędzę, no pls. Chciałabym pospać w święta, po prostu je tu przeczekam, iksde.
Jack przypuszczał, że taka odpowiedź padnie.
- A ja mam coś dla ciebie! Jedziesz do mnie na Wielkanoc! Mama się zgodziła.
- Na serio!? - Kate przytuliła Jack'a. - Jesteś słodki - pocałowała go w policzek.
- No ale dalej, na dworze czeka już autobus, pakuj się.
Co. Autobusem będą wracać ze szkoły mieszczącej się w piątym wymiarze do Jackowego domu w czwartym- Nie ważne. Wyjrzała przez okno. Na dworze czekał już ów pojazd. No szybko ją poinformował. Spakowała więc co tam miała. W sumie mając magię nie było jej to specjalnie potrzebne.
- Kate! Kate! Czekaj. Co ty... - Odd podbiegł do Kate i Jack'a idących w stronę autobusu. Gdy zobaczył walizki Kate posmutniał (puste walizki dla bajeru). - Myślałem że...
- Wiem, wiem - westchnęła. - Ale Jack dał mi propozycję nie do odrzucenia. Rozumiesz?
- No... - kolega i tak zrobił smutina na poziomie mocnym. Chciał, żeby razem spędzili te święta! Nikki też wyjeżdżała, został mu właściwie jeszcze...
- A przecież ma jeszcze mnie! - zza Odda wyjrzał Ten, Który Został, czyli Ben. - Jest też Mucha i Lenny! Będzie świetna zabawa! Papa! - pomachał gwałtownie do Kate.
Aha, już chciał się jej pozbyć?
- No to cześć Kate. I... Wesołych świąt - blondyn próbował się uśmiechnąć. Jakoś da radę. Może Mucha i Lenny przypadkowo wysadzą Bena czy coś.
- To pa - Kate podeszła do Odda i przytuliła go po przyjacielsku. - To tylko trzy dni - uśmiechnęła się.
- A ja? - upomniał się Ben i rozpostarł ręce do przytulenia.
Najpierw wygania a teraz hugaski.
- Cześć - powiedziała mu tylko i wsiadła z Jack'iem do autobusu. Ze środka pomachała jeszcze Oddowi.




 Po przyjeżdzie do domu... znaczy teleportacji. Czy kij wie co, bo przegapiła ten moment.
- Mamuś!
- Jack'uś! - tymi słowami Jack i mamusia już byli wtuleni w siebie.
Jak słodko.
- Dzień dobry - wymamrotała Kate.
- Witaj słonko. Jack mi o tobie opowiadał. Mam nadzieję, że dobrze się sprawował w szkole.
- Ależ tak. Dziękuję za przyjęcie mnie. Mam nadzieję, że nie sprawię kłopotu - powiedziała.
Ale inbowo.
- Skądże  - po tych chwilach uprzejmości Jack pokazał Kate pokój gościnny.
Trzy godziny później...
- Dzieci, zaraz obiad!
Rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Słychać dwa głosy.
- Jack! Tata wrócił!
- Tatuś! - Jack poderwał się i wybiegł z salonu, aby przywitać się z tatą. W końcu niezbyt często go widywał, bo ten pracował gdzieś w luj daleko. Ciekawe czy znowu przywiózł mu pamiątkę pokroju skrzynki z uwięzioną wiedźmą. Kate też wstała. Do salonu wszedł tata z Jack'iem przyklejonym do siebie.
- Dzień dobry - powiedziała Kate.
- Witaj Kate. Mam nadzieję, że ci się u nas spodoba - odrzekł ojciec.
NIECH SKOŃCZĄ Z TYMI UPRZEJMOŚCIAMI.
- Dobrze. To teraz chodźcie na obiad - powiedziała mamusia i poszli.
KONIEC, PLS.
Wieczorem ...
- Dzieci! Czas na kąpiel! - do pokoju Jack'a weszła mama. - Kate ty pierwsza. Jack, pokaż jej łazienkę i daj czyste ręczniki.
DOMOWE PRZEDSZKOLE, WSZYSTKIE DZIECI KOOCHAAAAA.
Po umyciu Jack'a i Kate gąbką, kiedy dziewczyna już leżała w gościnnym łóżku.
- Dobranoc - powiedziała do pani Spicer, która stała i się na nią gapiła.
- Dobranoc, Kate - rzekła mama i zgasiła światło.
Kate czuła się trochę dziwnie [w oryginale wspaniale, ale wtf, zmieniłam to bo bez sensu XD]. Była już w tym domu, ale nigdy nie czuła się w pełni legalnie. Zawsze właziła przez okno, albo się teleportowała. Poza tym głównie czas spędzała w pokoju Jack'a lub jego piwnicy. Panoszyli się po reszcie tylko jak nikogo nie było. Gdy w całym domu zgasły światła do pokoju ktoś zapukał.
- To ja - usłyszała.
- Wejdź - powiedziała szeptem. Drzwi się otworzyły i wszedł Jack w piżamie. (I z kocykiem w łapce.)
- Nie mogę zasnąć.
No pls, dopiero mamusia mu dała buziaka dobranocniaka, od kiedy zasypia się w sekundę?
- Kładź się... - poleciła odsuwając się na kraniec łóżka. Jack położył się obok niej.
Późną nocą... (A właściwie 10 minut później.)
- Rubin Ramzesa - Kate przeniosła Jack'a do jego pokoju i wróciła spać.

Szayel spał sobie z otwartymi oczami z głową opartą na dłoniach splecionych pod głową. Kat by się nie skapnęła, że nie słucha, ale chrapał. No ciekawe, pierwszy raz widzi śpiącego Arrancara, który nie jest Starrkiem. Wróciła do tych dziwnych wspomnień. W sumie dużo czasu spędziła po stronie Heylinu. Bardzo dużo. Tylko nie mogła sobie przypomnieć co tam tak długo robiła. Oprócz treningów, które odbywały się od czasu do czasu i jakiegoś wypadu do Wu. W Las Noches miała do dyspozycji milion osób więcej, a już się nudziła. No bo ile można imprezować, ściągać Ginowi buty, albo zastanawiać się z Szayelem nad sensem czegoś tam. Albo stalczyć Ulqa. Wtedy wpadło jej coś do głowy. A może tak odwiedzi starych znajomych? Na jej twarzyczkę wstąpił uśmiech. Atmosferka wspomnień z Jack'iem nie była śmieszkowa, ale z innymi zabawa może być znacznie ciekawsza... Tylko kogo by tu zabrać ze sobą na ten spacerek...


***
Mam nadzieję, że dostaliście raka od tego. Proszę nie komentować.
I nie rozumiem tych dwóch wcięć co się zrobiły na początku tekstu xD

sobota, 28 listopada 2015

1# Alternatywny powrót do przeszłości - Nowa seria

YO YO YO KACZI SQUAD XDD
Ruszamy z nową serią. Od jakiegoś bardzo dłuższego czasu chciałam narysować różne "stare" rzeczy, raz się nawet zabrałam, ale nie wychodziło, więc olałam. Natomiast trzymało się mnie to mocno i w końcu wykiełkowało.
Szukając pewnej informacji znalazłam nawet stare opowiadanko, dlatego jest tu pewien "bonus". Będzie tego więcej.
Pozdrawiam Pesę~


***

***

Katechi przechadzała się po torze w kształcie elipsy w sali głównej pałacu Chase'a. Wuya siedziała wygodnie na swoim tronie i przeglądała jakieś Instagramy, czy inne kije na telefonie. Szum wodospadów niósł się po pomieszczeniu.
- Ale właściwie to skoro jesteś taka wszechpotężna, to po co ci Shen Gong Wu? I po co nas szkoliłaś? - spytała Kat. Pytanie to wpadło jej do głowy właśnie teraz, zaledwie kilkanaście sekund po przybyciu na stare śmieci. Wuya spojrzała na nią nie wiedząc czy ona pyta serio, czy to słabe prowo. Wydała się też lekko zmieszana.
- No wiesz... - westchnęła lekko. - Zapieczętowanie w masce i do tego jeszcze w pudełku zablokowało mój dostęp do magii w znacznym stopniu. Po powrocie do ludzkiej formy wciąż nie miałam od razu pełnych możliwości. Dlatego zbierałam Wu. A was szkoliłam, bo mieliście potencjał - uśmiechnęła się na wspomnienie starych dobrych czasów. - Kiedy dałam ci klejnot, troszkę też osłabłam. Nie byłam mimo wszystko na siłach tak do końca... Dobrze im się udało mnie zamknąć... - splotła ręce na piersi. - No a potem przyszły dzieci... wiesz, ja i Chase sobie tak możemy żyć nieśmiertelni, ale niezbyt możemy dawać życie. Musiałam przekazać dzieciakom sporą część mojego klejnotu, żeby mogły żyć... Wiesz, Chase nie ma duszy czy coś - zachichotała.
- Rozumiem. Czyli nie dało się tego załatwić na tej zasadzie, na jakiej ja ożywiałam tych tam? - Kat skinęła głową gdzieś w bok mając na myśli swoich... koleżków z dziurkami.
- A nie wiem - Wuya wzruszyła ramionami. - To już jakaś tam sprawa cząsteczek duchowych. Jestem tylko wiedźmą, nie znam się na tym. Spytaj tego swojego... kolegi - kobieta rzuciła krótkim spojrzeniem na Ulquiorrę, który stał prawie na samym krańcu góry i nie ruszał się. Kat również na niego spojrzała.
- Cząsteczki duchowe można w pewien sposób złączyć odzyskując to, co utracone... szczególnie, jeśli nie mogą się odrodzić. Espada nie zginęła z miecza Shinigami, więc obróciła się w nicość, aczkolwiek ich resztki zostały zapieczętowane... - urwał. Chyba nie musiał dalej wyjaśniać. Dobrze wiedziała, z czego ich odtwarzała.
- Noooo, w końcu to parę lat wytrzymało... - mruknęła Kat do siebie zerkając w sufit. Te sople zwisające to stalagmity czy stalagdyty? Nigdy nie mogła ogarnąć które to które. Wuya zerkała zaintrygowana na Ulquiorrę. Nie była do niego pozytywnie nastawiona. W końcu to nie do końca istota żywa, a w dodatku posiadał część jej magii... a także moce, których w ogóle nie znała i nie ogarniała. Ten cały świat dusz zawsze był dla niej tajemnicą. Sama nigdy w niego nie ingerowała, nie była głupia, to dosyć niebezpieczne rejony, nawet dla niej. Chciała zawładnąć światem, ale nie naruszać tego, co nim steruje.
Kiektóre derpy jednak bez wahania ruszyły zmieniać świat na lepsze zaburzając równowagę. Ale czym była równowaga?
- No a teraz nie możesz podbić świata? Przecież to nie takie trudne - powiedziała zwracając się do wiedźmy.
- Niezbyt... ale ty jesteś w stanie. Dalej, podbijaj - Wuya rozłożyła ręce z uśmiechem.
Ok. To nie byłoby trudne. Musiała po prostu ogłosić wszem i wobec, że jest władcą świata. W sumie... szkoda czasu. Bo weź się tym potem opiekuj. Już miała dosyć władania czymkolwiek.
- Wiesz... niezbyt mi się chce - odpowiedziała. - Chciałam tylko, żebyś zobaczyła jak sobie radzi - wskazała na Ulqa posyłając Wuyi szeroki uśmiech. Była bardzo dumna ze swojego dzieła. Wiedźma niepewnie rzuciła spojrzeniem na Arrancara.
- Że niby jak silny jest?
- Mogę z nim walczyć prawie na równi - odpowiedziała rozradowana dziewuszka.
Wyua zagryzła wargi. Chyba nigdy nie myślała, że można dać istocie duchowej kawałek klejnotu heylińskiego. Z tego co się dowiedziała, ten ktoś sam w sobie był silny... a skoro dorównuje Kat...
- Nie chce mi się. Idźcie sobie do Jack'a - zmieniła pozycję na fotelu i wróciła do przeglądania sieci.
- No ok. Jak wolisz. Nie wiesz co tracisz - odpowiedziała Kat i tepnęła siebie i Ulqa od razu do pokoju wspomnianego przez wiedźmę chłopaka. Zazwyczaj przestrzegała zasad grzecznościowych, czyli dzwoniła normalnie do drzwi, ale dzisiaj... tak jakoś wyszło.
- No hej - rzuciła do albinosa.
Jack ściągnął słuchawki i oderwany od rzeczywistości spojrzał na przybyszy. Widać było, że jest lekko niewyspany. Nienaturalnie jasne włosy opadały mu na jedno oko.
- O co chodzi? - zmrużył wrogo ślepka widząc Ulquiorrę. Znał typa, i chociaż nawet był z nim na jednej imprezie, wciąż nie wiedział co go łączy z Kate. A jego wyobraźnia podsuwała mu nawet sugerowanie bycia pedofilem albo jakimś sponsorem. Nie, żeby miał o niej złą opinię. Po prostu tak wyglądał.
A coś mu wpadło do głowy.
- A gdzie ten niski białas, z którym wtedy uciekłaś?
Dziewuszka zamrugała oczętami niezbyt wiedząc o czym on teraz gada.
- No ten kurdupel, co tu był, a ty z nim... i wiesz... - właściwie to chyba żałował, że zaczął temat. - Nie ważne - odwrócił się z powrotem do swoich kartek porozrzucanych na biurku.
- Wuya chciała, żebyś go przetestował.
Jack zerknął znowu na Ulquiorrę. Że niby jest robotem?
- W jaki sposób?
- Nie wiem. Ale wiem, że ty będziesz wiedział.
- A co on, że tak powiem... robi?
- No walczy - posłała mu szeroki uśmiech.
No tak. Przecież nie gotuje.
- No dobra... ale coś sądzę, że sam muszę się za to zabrać - powoli wstał. Z tego co widział kilka lat temu, nawet najlepsze z jego robotów nie nadawały się na walkę z kimś takim jak ten zielonooki emos. To byli po prostu nadludzie. Będzie musiał sam spróbować. Licząc na to, że nie straci od razu jakiejś kończyny, będzie mógł skopać tyłek temu... komuś. W sumie fajnie.
- To chodźmy - Jack wyprostował się, kiedy Kat wlazła mu na biurko i zaczęła macać uchwyt od klapy w suficie. - Nie teraz - mruknął łapiąc ją w pół. Teleportował ich w pobliże lasu, po czym wziął i poleciał wgłąb niego.
- Serio tego nie naprawili?! - westchnęła głośno Kat. Okoliczny las był polem osłabiającym działanie wszelkiej magii (dlatego nie dało się latać nad nim). Poza tym był pełen podejrzanych stworzeń, które atakowały wszystko, co posiadało wszelkie nadprzyrodzone moce. Za nim znajdowała się pustynia, gdzie ulokowany był pałac Chase'a i Wuyi. Do nich dało się teleportować. Na pustynię lub do lasu nie. A czemu nie teleportował się więc w pobliże pałacu? Sprawy osobiste.
Tak czy inaczej dolecieli sobie unikając po drodze dziwne potworki, ewentualnie niszcząc w sekundę te, które jakimś cudem do nich doskoczyły. Na prawdę, przed kim ten las ma chronić to nie wiadomo.
Kiedy ich stopy dotknęły prawie pomarańczowego piachu pustyni, Jack stanął kawałek dalej i zahaczył wzrok na Ulquiorze.
- Właściwie to co mam dokładnie przetestować? - spytał.
- Jego MAGIĘ - odpowiedziała omal nie dławiąc się z przejęcia.
- ...magię?
To ma sugerować, że nie zginie od razu?
- No dałam mu kawałek klejnotu. Ale właściwie używa go tylko do wzmocnienia swoich dotychczasowych ataków - wyjaśniła z lekkim rozczarowaniem. Co prawda wiedziała, że uczył się takich podstawowych rzeczy jak przenoszenie przedmiotów za pomocą magii, jednak widocznie nie bawiło go to. Tradycjonalista.
Jack'a nie ucieszyła ta wiadomość. Od razu wzmocnił swoje ciało bordową aurą klejnotu. Ciekawiło go, jak duży kawałek dała emosowi. Nie, żeby chciał porównać kto ma większy przed walką. A może jednak...
- Pokaż go - powiedział. Starał się nie brzmieć zbyt rozkazująco, żeby nie zdenerwować zielonookiego. Chociaż nic nie wskazywało na to, żeby ten dał się sprowokować komukolwiek. Ulqu bez słowa przyłożył dłoń do krtani, gdzie kiedyś znajdowała się dziura Pustego. Zobaczyć można było kilka purpurowych iskier w szmaragdowej aurze, po czym nad odsuniętą ręką unosił się niewielki odłamek ametystowego kamienia, długości około dziesięciu centymetrów. Jack uśmiechnął się triumfalnie. Jego był większy. I co najważniejsze - kompletny. Co prawda nie był tak duży jak ten Kate, ale emosowi brakowało trochę. Cóż. To nie tak, że nadrabiał wszystkim innym. Chociażby tym, że atak fizyczny Jack'a niewiele mu zrobi (dokładniej to tyle co nic), a w drugą stronę... no wiadomo.
- Atakuj - powiedział albinos.
- Ty pierwszy - rzekł słowo Ulquiorra. Serio pedofil, pomyślał Jack, po czym ruszył na niego z zamiarem przeteleportowania się na jego tyły i ścięcie go z nóg. Ale gdy tylko był przed, emos zniknął z wizji. Albinos był całkiem szybki. Wyteleportował się kawałek dalej. Tego się Arrancar nie spodziewał, gdyż sam chcąc się pojawić za młodzieńcem... nie zdążył go zaatakować. Rzucił mu swoje nihilistyczne spojrzenie.
- Nie uciekaj, no - krzyknęła Kat.
- Taka moja taktyka - odpowiedział Jack. Nie należał do tych, co się pchają jak wiedzą, że nie wiele mogą. Ale teraz właściwie MUSIAŁ przyjąć na siebie atak. Westchnął głęboko. Nie pokaże przecież Kate, że lekko się tego obawia. Poza tym ona na pewno go poskłada jak coś mu się stanie, co nie? - Dobra, teraz nie ucieknę - wyciągnął z kieszeni jakąś szmatę, po czym ruszył na zielonookiego. - Omen Randuina - wypowiedział, a srebrzysta szmatka owinęła się wokół jego torsu jak zbroja. Jego ciało zaświeciło się na purpurowo. Tym razem panowie nie zamierzali chytrze pojawiać się za plecami wroga. Jack losowo postanowił zaatakować z pięści, natomiast Ulquiorra trzymając leniwie ręce w kieszeniach zamierzał zrobić krok do przodu i wykopać pana Spicera hen daleko. Niesamowicie szeroki uśmiech satysfakcji pojawił się na twarzy młodszego z nich, kiedy noga zielonookiego zatrzymała się na jego brzuchu. Natomiast lekkie zdziwienie mógł wykryć każdy na twarzy nihilisty, gdyż oto w idealnym slow motion, jego atak został tak bardzo spowolniony, że cała siła, jaką w to włożył, poszła w las. Jednak przypomniał sobie o magicznym kryształku. Rozbłysło trochę szmaragdem z fioletowymi iskrami, a następnie młodszy wojownik poleciał na drzewo. Jack'owi udało się wyhamować i chociaż uderzył w jakiegoś dęba, zaraz wyprostował się posyłając zwycięski uśmiech. Kate natychmiast pojawiła się obok patrząc z zaciekawieniem na srebrzystą szmatkę, którą od siebie odwinął.
- Spowalnia atak, a dodatkowo dodaje całą masę wytrzymałości - pomachał jej przed nosem kawałkiem materiału, który skurczył się do rozmiarów zwykłej chusteczki.
- Jaki bajer. Za moich czasów Wu nie były takie fajne... to znaczy, że dalej je zbieracie?
- A co mamy robić? - wzruszył ramionami patrząc na trzymane Shen Gong Wu i wracając myślami do początków swojej przygody z Wuyą. To były czasy... - Głównie sam się tym zajmuję. Tobie i Raiowi się znudziło, Ross postanowił skończyć szkołę, a ci tam zamienili się w nudną rodzinkę Januszów i Grażyn - skinął w stronę ledwo widocznego stąd pałacu. - Natomiast piżamowce nadal w formie. Znaczy Kimiko to w sumie od jakiegoś czasu nie widuję, ale reszta się trzyma.
Kate złapała za końcówkę Wu. Było wykonane z całkiem delikatnego materiału, pewnie jedwab. Miało kolor ciemnej śliwki, pod światło widać było jakieś wzorki.
- Jack, pracujesz dla Rito? - spytała.
- Tak. Ale co to?
- Taka tam grupa ludzi co robi tą słynną grę Ligę Legend - wyjaśniła. Ale nie wyglądał, jakby rozumiał. - W tej grze jest przedmiot o takiej nazwie jak to. Pewnie jest więcej Wu, co się nazywają jak itemki z gry... ah to przenikanie się wymiarów... - westchnęła. Przypomniały jej się stare, dobre czasy.

[Panie i panowie, to naprawdę stare czasy. Spisane zostały w marcu 2008 roku w formie... no niezbyt wartej pokazywania. Aczkolwiek bardziej śmieszkowej niż to co spotkacie poniżej. Większość zgodnie z oryginałem, poprawiona tylko estetyka językowa.]

Heylińska czwórka leciała szukać nowego Wu. Ukryte było na jakiejś wyspie Pacyfiku. Kate i Jack zajęli się szukaniem, Rai wraz z Rossem w tym czasie siedzieli obok latającej maszyny wyglądając za ewentualnym zagrożeniem. Blondyn miał nieodpartą pokusę skonsumowania bananów, które wisiały mu nad głową. Postanowił wejść na skałkę, na której rosły.
- Masz coś? - spytała Kate przeszukując zarośla.
- Nie - odpowiedział jeszcze czerwonowłosy Jack uważając na niebezpieczne stworzenia typu mrówki.
- Pospieszcie się, bo lecą łysole - krzyknął z góry Ross.
- Ej! Moja siostra nie jest łysa...
- Dobra, sorki, Rai...
- Jak się to Wu w ogóle nazywa? - spytał Jack strzepując z ramienia tarantulę.
- Nie wiem - Kate podrapała się po głowie. - Ale wiem co można zrobić.
Wyczarowała swój parasol i uniosła do góry.
- Omi! - krzyknęła imię wybrańca. Z czubka parasola wyleciała fioletowa smycz porywająca łysego żółtka z latającego smoka, prosto w szpony heylińskiej czwórki. - Gadaj no jak się to Wu nazywa.
- Ogon Tusami - odpowiedział przemądrzale malec. On wiedział, a oni nie, phi.
Ups, już wiedzieli.
- Ok, dzięki - weszła w jakieś krzaki puszczając go. - Mam! - krzyknęła machając Wu trzymanym w ręce. Był to jakby płaski, beżowy kamień w kształcie połączonych ze sobą wierzchołkami kropli deszczu.
- To teraz się zabawimy... - wyczarowała farby, a następnie namalowała Omiemu mapę świata na głowie. Heylini zaśmiali się z globusa. Następnie Jack wytworzył kulę ognia, która była całkiem dobra, jak na jego początkowe zdolności magiczne. Strzelił nią w lecących piżamowców.
Ojej, ojej, ojojojojojoj, trafił. Dojo zaczął się palić, spanikował i zmniejszył. Wpadli do wody, ale szybko wyszli na brzeg.
- Ogon Tusami - Kate odważnie użyła Wu, które zamieniło jej dolną część ciała w syreni ogon. - Wow - skomentowała, po czym rzuciła się w wodę. Wymijając piżamowców wypłynęła na kamień wystający nieco na powierzchnię. Ogon, oddychanie pod wodą, co jeszcze?
- Co ona niby chce zrobić? - Jack zerkał tak tylko.
- Ja chyba wiem... zatkajcie uszy - powiedział Ross, po czym założył słuchawki od MP4. Jego koledzy uczynili to samo, przy czym oni mieli tylko od MP3. Zgodnie z jego przewidywaniami, Kate zaczęła śpiewać. Jako, że Shen Gong Wu oferowało wszystkie syrenie cechy, chłopacy z przeciwnej drużyny (wraz z Dojo) zahipnotyzowani ruszyli w stronę dziewczyny.
- Ja też tak chcę! - krzyknęła Kimiko.
- Ja też! - dołączyła się Kochimoko.
Czyżby śpiew działał też na płeć piękną? Bo oto popłynęły i niewiasty.
- Kurczę, też chcę posłuchać - powiedział Rai ściągając słuchawki. Natychmiast wpadł w trans i ruszył w wodę. Ross ruszył mu na ratunek starając się na siłę wepchnąć mu słuchawki do uszu, czego zahipnotyzowany kolega nie chciał.
- Zostaw! - krzyczał ciągle.
W tym momencie Omi przypomniał sobie, że nie umie pływać. Ok, kontrola nad wodą to jedno, ale był w takim stanie, że raczej sobie nie zdawał sprawy z tego, co się działo. Kiedy globus był już pod wodą, a na jej powierzchni pojawiły się spłukane farbki, Kate dezaktywowała Wu.
Piżamowce uciekli. Uuuu, ale nowość.
Chłopacy wyciągnęli słuchawki z uszu i pogratulowali sobie sukcesu.


[A teraz fragment ORYGINALNY, bo nie mam pojęcia jak o rozpisać XD]

Nagle Rai użył szala Longi. Wlazł Kate do głowy i zamieszał jej tam. Jack ją uratował. Nie mogli wrócić do domu. Mieszkali na wyspie. Jack'a i Rossa ktoś porwał. Rai zarywał do Kate. Ona zniecierpliwiona poszła szukać reszty. Rai poszedł za nią. Nagle zauważyli zieloną wiewiórkę. Kate poznała Bestię od razu. Odmienił się i powiedział, że Slejd tu jest. Znaleźli podziemne przejście pokonując 10 dinozaurów. Rai znalazł Rossa. Razem znaleźli ciało Jack'a. Kate płakała. Użyła Klejnotu by go ożywić. Ożył ale miał jeszcze strupy i siniaki. Nie pozwolił Kate dalej go uzdrawiać aby nie doszło do tego co miesiąc temu. Potem wrócili do domu dzięki Bestii. A Sleida przy okazji zniszczyli.

[Nim spytacie "CO" to odpowiem: NIE MAM POJĘCIA XDDD Nie wiem czemu nie mogli wrócić, ani nie pamiętam co się stało przy poprzednim ożywieniu. Co do Bestii i "Slejda" to w sumie kij mnie to, ale to WAŻNY fragment XD]


***

***

Komentujcie, pls.

wtorek, 8 września 2015

Lista mango

Zaszaleję i zrobię listę fajnych mang. A co.
Myślałam o nowej zakładce, ale w sumie po co. Oznaczę to po prostu specjalną etykietką i będziecie mogli sobie znaleźć w miejscu z tagami, tym po prawej stronie, o tu ->

Bonnouji
[Życie][Romans?]
To jest tak bardzo dobre ;;;


Klasa 5b
[Szkolne][Komedia]
Esencja podstawówki tak bardzo ; y ;


Unexpected Love
Bardzo krótkie, więc nawet nie wiem jak to określić gatunkowo... może [Szkolne życie]?
Polecam, bo zakończenie zaskakujące :')

niedziela, 6 września 2015

26# Nocne Party u Kat 3

Witam serdecznie.
Postanowiłam na poważnie podejść do tego bloga, a mianowicie zmienić wygląd (mam raka oka od tego co widać w "Spisie opowiadań") i może jakoś zareklamować. Muszę zerwać z myśleniem, że skoro w opowiadaniach pojawiają się nieznane innym osoby, to będzie to dla nich nudne. Bo przecież jak czytamy nową książkę, to jest to nasz pierwszy kontakt z jej bohaterami, czyż nie?

Nocne Party u Kat 3 zostało napisane 28-29 sierpnia tego roku. Niestety wena nie dopisała i musiałam to wszystko obrobić. Współautorką można nazwać Roxi, bo pomogła nawet bardziej niż ostatnio, huehue XDD

Co do powieści - robi się... a raczej robiła. Nie wiem jak wyjdzie.

Chętnie bym spisała Nocne Party u Roxi, bo to była taka psychodela, że szok i w ogóle to było w końcu prawdziwa nocna impreza XDD

Wracając do głównego tematu. Wczoraj przeczytałam mojego starego bloga (Bleach Parody Magazine, gdzieś w linkach na starym blogu jest) i w kilku momentach naprawdę poleciały mi łezki ze śmiechu. Nie stwierdzam, że się wypaliłam w pisaniu parodii, czy jakkolwiek nazwanych śmiesznych rzeczy... Po prostu tak jakoś mieszam ładne opisy z randomami.

Miłej zabawy.

_____________________________________________________


A wszystko zaczęło się w Krainie Świnek. Po udanej misji, Kat i Roxi wróciły do domu. Były lekko zmęczone, jednak objawił im się duch... Nie wierzyły własnym oczom... Nie był to jednak duch Michaela Jackson'a, który miał piątą [szóstą!] rocznicę śmierci. Jasne włosy odbijały się w świetle księżyca. Na początku myślały, że to Jerzak, jednak po chwili padły na kolana, widząc, iż mają przed sobą prawdziwego Emajnema.
- Biały, nie znaczy lepszy - powiedział. Wtedy przypomniały sobie jego naukę. Nie było czasu na odpoczynek. Pora zorganizować kolejne przyjęcie.
Tym razem miało być to eleganckie przyjęcie herbaciane. Filiżanki, ciasteczka, imbryczki, Henryczki i Orliczki.  Jednak, pojawiły się trudności z utworzeniem listy gości. Nie wiedziały bowiem, kto ze znajomych skusiłby się na takie klimaty, poza Aizenem, którego i tak nie zaproszą. Postanowiły nadać przyjęciu jakąś tematyczną otoczkę. Padły różne propozycje. Minecraft, Posiedzenie Rządu, Bal transwestytów im. Ciela P. Nie mogły się jednak zdecydować, dlatego zostały bez tematu. Poza tym znając życie nikt by się nie przebrał i dekoracje kij by trafił. Przebrani ludzie w normalnym miejscu wyglądają o wiele lepiej niż Hogwart z Mugolami.
Rozpoczęły przygotowania. Gośćmi, zajmą się później. Zamówienie serwetek i herbaty, dla nieokreślonej liczby osób nie było niestety łatwe. Dlatego zaprosiły większość znajomych nie mówiąc im o tym, że to przyjęcie herbaciane. Tak chyba najłatwiej. Może jednak ktoś przyjdzie.
Rok później, czyli w dniu imprezy, już o siódmej, kiedy gang piekarzy harcował na ulicy, nadjechał tajemniczy van. Jego kierowca przedstawił się jako dostawca porcelany. Razem z Kat i Roxi rozłożyli zastawę na stołach, pożyczonych z Ikei. Następnie rozstawiły inne potrzebne rzeczy, np. krzesła, darmowy parking, dmuchany zamek i stoisko z watą dla Grimmjowa. Nie zdążyły niestety się przebrać w odpowiednie kreacje, gdyż pojawili się pierwsi goście. Niekulturalnie to z ich strony.
- Mamusiu - powiedział Iwan machając do Kat na powitanie. Roxi w tym czasie wycofała się nieco, udając, że nie widzi Yao stojącego obok Rosji. Nie, żeby w jakiś sposób unikała go, czy tam może bała się Iwanka. Spróbowała wejść do domu, aby się przebrać. Niemal nie zderzyła się z Pepper, która właśnie staczała się ze schodów. Dexter, idący za nią, nie przejmował się tym, że jego dziewczyna nieco za bardzo panoszy się wszędzie. W końcu byli buntownikami.
Kat w tym czasie witała kolejnych gości. Niezbyt komfortowo się czuła robiąc to w swoim codziennym dresie, ale cóż miała zrobić. W sumie to był dres wyjściowy, bo tą spódnicę ubierała także na specjalne okazje. Chociaż nawet dobrze było - miała w co wytrzeć dłonie po tym, jak przez przypadek jej ręce otarły się o Grimmjowa przechodzącego zbyt blisko. Goście z wyraźną nieśmiałością zajmowali miejsca. Większość z nich nigdy nie była na przyjęciu, gdzie stał zastawiony stół i nie wiedzieli, jak się zachować. Wywołało to lekkie zgorszenie na twarzy Dziadka Janusza. Poza tym byli w szoku, że to przyjęcie herbaciane. Ale na przykład taki Grimmjow nawet się cieszył. Mógł popisać się swoją umiejętnością picia herbaty, którą opanował do perfekcji podczas służenia Aizenowi. Dobra, wystarczy już tego pisania o Grimmie tylko, przecież tam była masa innych osób jeszcze! Na przykład Hirako. Nikt nie miał pojęcia skąd ten facet wziął się w tym gronie. Poza tym wzbudzał kontrowersje krawatem niedopasowanym do koloru butów.
Roxi udało się przebrać i dojść do gości. Przypomniało jej się Nocne Party u Kat, kiedy latała w stroju Vadera. Teraz wiedziała już kim on jest. Niestety. W końcu każdą lampę w tym domu zdobił jego wizerunek. Odkąd Kat kupiła książeczkę z naprasowankami i innymi poradami DIY z Gwiezdnymi Wojnami, zmieniło się tu nie do poznania.
Po pierwszej filiżance, widać było, kto ma słabą głowę. Yao rękawami zamiatał połowę stołu, kiedy sięgał po cukier. Iwan starał się ostrożnie dodawać kostki cukru do herbaty, jednak niestety kruszył je szczypczykami w połowi drogi do napoju. Nnoit dzwonił łyżeczką przy mieszaniu. Pepper piła całą filiżankę jednym łykiem i wycierała po tym usta. Dziadek Janusz nie wytrzymał. Nie podobało mu się to wschodnie towarzystwo.
- Jak ty wyjdziesz za Ruska, albo Ukraińca, to ja na ślub nie przyjadę! - krzyknął w stronę Kat, która właśnie patrzyła. Iwan nie zdążył spytać, czemu miałby brać ślub z mamusią, bo Dziadek opuścił serwer.
Roxi otwarcie zaczęła przyznawać się do kontaktów z Iśkiem dopiero wtedy, gdy Yao zniknął pod krzesłem. Nie wiedziała co prawda, czy Leon informuje ojca o swoim życiu prywatnym, jednak wolała nie ryzykować. (Sugerowanie, że mu cokolwiek mówi.) Iwanowi było przykro, więc zabrał Chińczyka i poszli do domu.
Kat zapuściła w końcu normalną muzykę. Było to coś o wiele lepszego niż rok temu. Wtedy było tylko zwykłe "Jestem bogiem", tego dnia leciała prawilna wersja będąca coverem z feat i Arką Noego. Wystarczyło, aby Nnoitra zamanifestował swoją przynależność do Zgromadzenia Magicznych Fasolek. Jest to, drodzy koledzy, organizacja ekologiczna, mająca na celu zlewicowanie świata przestępczego. Ale kogo to obchodzi. Większość ze zgromadzonych, nie wiedziała kim jest pan Jiruga, więc po prostu go zignorowali. Zainteresowania nie okazał również Bartioszek, będący zazwyczaj osobą otwartą na nowe idee.
Parkiet tej imprezy został ochrzczony przez Codiego, który ze swoją nową modną fryzurą (tak, zgadliście, "na pędzla"), co krok załapywał coraz więcej atencji od przebywających wokół.
/Britnej Plaża/
Cody godnie zastępował Łosia, który porzucił życie dynamicznego tancerza, na rzecz producenta Szopkinsów - najlepiej sprzedającej się serii zabawek na zachodzie. Zdobył tym serca milionów osób.
Grimmjow był zazdrosny. Nie mógł pozwolić, aby jakiś młodziak zabrał jego atencję. Ruszył na parkiet. Wyginając się jak stały bywalec dożynkowych dyskotek w remizie spowodował, że ludzie automatycznie oderwali wzrok od miejsca do tańca. To było po prostu niesmaczne. Nnoitra aż zakrztusił się torebką od herbaty widząc kolegę w akcji. Szayel musiał go ratować. Na szczęście zabrał swój podróżny zestaw małego medyka. Kiedy tak go ratował, siedzący obok Tesla nie zauważył, że wstawiony pięcioma filiżankami Luppi, malował mu paznokcie na buraczkowo. Łotwie aż przypomniała się pewna szarlotka, przez co jego twarz przybrała kolor wspomnianego wcześniej warzywa. Miał nadzieję, że Roxi tego nie widziała.
Mógł być spokojny. Była zajęta dyskretnym uciekaniem od Braciszka Francji, który postanowił przełamać wszelkie bariery i pokazać czym jest równość wszystkich ludzi, poprzez taniec z Grimmjowem. Tym samym niebezpiecznie zbliżyli się do miejsca, w którym siedział Isiek z obstawą. Czyli Roxi, hehe.
Na chwilę zgasły światła. Ale tylko na sekundę. Wszyscy zwrócili wzrok na drzwi od piwnicy. Zauważyli dwa lasery, które okazały się po chwili oczami gospodarza. Henryk zerknął na taras, po czym zdecydował, że wróci do środka. Znajcie łaskę.
Kat postanowiła się przebrać w coś ciekawszego. Wchodząc na górę upewniała się, że w domu nikogo nie było. Na parterze czysto. Na piętrze też. (Na półpiętrze też). Tylko Henryczek zabunkrował się pod stołem w salonie czekając na sposobny moment aby zgankować kogoś za pomocą swojej umiejętności biernej. Kaczi zakluczyła więc drzwi do swojego pokoju, aby w spokoju przebrać się w piękną sukienkę. Kiedy tylko lekko podciągnęła bluzkę, usłyszała kogoś. Odwróciła się spanikowana. Szayel i Ulquiorra siedzieli na kanapie. Matko jedyna, Szopkinsie limitowany. Jak mogła ich nie zauważyć. Zamieniła twarz na czerwonego pomidora, po czym grzecznie kazała im ulotnić się stąd. Nie wiedzieli o co chodzi. Szczerze mówiąc nawet na nią nie patrzyli. No bo przecież nie sugerujmy, że jakiś dojrzały mężczyzna pokroju Szayela zainteresuje się ledwo pełnoletnią losową dziewoją. Haha, zabawne. Musiała więc iść przebrać się do łazienki. Niestety na toalecie siedział Jason czytając nowy numer Gościa Niedzielnego. Chciała załatwić to szybko, więc musiała wrócić do pokoju. Przebrała się tak, żeby niczego nie zauważyli. Bo akurat by na nią patrzyli. Byli pochłonięci poważną rozmową na temat wpływów występowania pauzy we wszystkich Tamagotchi, oprócz tych japońskich, na podaż obuwia w Stanach. Zapomniała niestety o portrecie Sparrowa, który czujnie obserwował wszystko jednym okiem (drugie było zasłonięte fartuszkiem wiszącym na wieszaku nad plakatem). Ledwo się przebrała, ktoś wpadł do drzwi. Musiała zapomnieć zakluczyć, albo rozwalili jej klamkę. Dan, z krawatem na czole, w jednej ręce przytrzymywał Prusa, a w drugiej trzymał jakąś dwulitrową puszkę Mołtan Dju.
- No bo chciołem z gospodorzem się zoboczyć żeby upominek wręczyć osobiście - rzekł wciskając dziewczynie puszkę w ręce. Lekko zakłopotana odłożyła ją do reszty, po czym rzuciła się ocenić stan drzwi. Blondyn opuścił pomieszczenie słysząc jakieś ciekawe bity z dołu. Prusa niestety zostawił. Trzeźwy albinos rzucił spojrzeniem na dwójkę siedzącą na kanapie. Westchnął i mruknął coś pod nosem.
- Co to za cieniasy - powiedział do Kat. Nie wiedziała o co mu chodzi. Może to miało być pytanie, lecz Prus będąc nowoczesnym, nie używał znaków interpunkcyjnych. Albo Iwan zjadł mu cały zapas, ups.
Szayel i Ulqu tradycyjnie zignorowali go. Nie lubili rozmawiać z obcymi młodzieńcami. Ulquiorra po chwili wstał, otworzył balkon i wyszedł mówiąc coś o tym, że idzie odebrać telefon. Kat po bilansie drzwi ruszyła na dół pilnować przyjęcia.
- Ju szol mi dałn bat ajm skfaf ajm tajtaaan - krzyczał ktoś do mikrofonu. Chyba odpalili karaoke.
Szayel klikał sobie na swoim telefoniku z klapką, kiedy poczuł, że ktoś zajął miejsce obok niego. Miodowe oczy na ułamek sekundy spotkały na swojej drodze dwa rubinki. Prus uśmiechnął się szeroko.
- Kolejne azjatyckie transiki? - spytał. Wiedział, że Kat lubi Kambodże i inne takie. Nie mógł jednak stwierdzić, kiedy dokładnie pozbył się lewego ramienia. Może urodził się bez niego? Po chwili zarejestrował palec różowowłosego przyłożony do miejsca, gdzie kiedyś mogła znajdować się pruska kończyna. Ciekawie. I nawet kropla krwi nie upadła na podłogę. Szayel wiedział, że nie warto denerwować Kat syfieniem domu.
Izuru w ciszy i skupieniu zaparzał kolejną herbatkę. Wszyscy mu odradzali. Wypił już wystarczająco. Co zrobi, gdy... Blondyn nagle wstał i wbiegł do domu. Musiał jak najszybciej znaleźć łazienkę. Ilość herbaty, którą wypił, nie mogła zmieścić się w jego małym pęcherzu. Przypomniał sobie swoją babcię, która wydziergała na drutach sweterek na pęcherz, żeby sobie nie przeziębił. A może to zrobiła Kim na swoim biuście. Nie ważne. Niestety spotkała go tragiczna wiadomość. Obie łazienki były nieczynne. Przypomniał sobie dopiero teraz słowa ludzi mówiących mu, aby odpuścił kolejną filiżankę. Poczuł wtedy coś. Ten smutek zalewający jego ciało. Upadł na podłogę. Czemu to zawsze musiało się tak kończyć. Sięgnął ręką do kieszeni. O nie. Musiał zostawić telefon w domu. A tak bardzo chciał się podzielić tym uczuciem ze swoimi kolegami z Uczuciopedii. Poczuł wilgoć pod palcami. Widocznie łzy cieknące mu po twarzy utworzyły niezłą kałużę. Poczuł znowu coś - jak ktoś klepie go po głowie. Spojrzał w górę.
- Gin?
- Jejku, Izuru, czemu klęczysz w jakiejś kałuży moczu? - spytał białowłosy uważając, aby samemu nie wejść w żółte jeziorko. Izuru chciał umrzeć. Ale jego pęcherz, uwolniony od zmartwień, powiedział mu, że życie jest piękne. I tego blondyn postanowił się trzymać. Wyciągnął dłoń w stronę byłego przyjaciela, aby ten pomógł mu wstać, jednak zdał sobie sprawę, że miał ją mokrą. Smutne.
Kat pilnowała porządku. Wszystko szło elegancko. Nawet Francja opuścił parcelę, a ktoś pokusił się na stwierdzenie, że zrobił to razem z Łotwą. Kilka osób tańczyło do murzyńskich rapsów, niektórzy leżeli na trawie i oglądali gwiazdy. Niebo faktycznie wyglądało tego dnia wyjątkowo.   Postanowiła więc wyciągnąć telefon i zerknąć w Plemiona. Surowce same się nie zdobędą, a wojsko samo się nie zrobi. Nagle ktoś ją złapał za ramię. Odwróciła się szybko. Zobaczyła niezidentyfikowaną rękę bez właściciela. Miała nadzieję, że nie maczał w tym palców Jason. Jednak lepiej i tak znaleźć Pesę.
Nie wiedząc, o co chodzi, Nnoit wrzucił pieniążka do kapelusza leżącego przy nieznanej mu osobie, która całkiem ładnie udawała chodzącego grzyba. Później się dowiedział, że ten ktoś nie zbierał pieniędzy, a nakrycie głowy po prostu leżało i stracił bezpowrotnie trzy dolony.
- No kurczę - skomentował Nnoit, lat sto czternaście. (Ze względów bezpieczeństwa dla młodych czytelników i ogólnej przyzwoitości dubbing został ocenzurowany.)
Roxi wraz z Iśkiem była jedną z osób leżących na trawie i oglądających gwiazdy, leżała przytulona do jego boku. Nagle podszedł do nich Cody.
- No hej mała, mogę się dołączyć ? - nie czekając na odpowiedź wepchnął się pomiędzy nich. Isiek spojrzał na Roxi pytająco po czym wstał a ona zrobiła to samo.
- Co ty tworzysz? Nie zgodziłam się na dotykanie mnie - chwyciła Iśka za dłoń i przeszli położyć się kilka metrów dalej. - Następnym razem najpierw wypełnij podanie - dodała odchodząc.
Cody westchnął. Na lekkie dotknięcie podanie, na dodanie do znajomych podanie, na dołączenie do grupki jakieś refy... Co z tym światem jest nie tak? Gdzie jest miłość dla innych? Braciszku Francjo, czemuś nas opuścił?
- Znam to uczucie - usłyszał czyjś głos. Odwrócił głowę w bok. Obok niego leżał Harold wpatrujący się w gwiazdy.
Pan Lala wdał się w ciekawą pogawędkę z Pedobearem. Sączyli sobie herbatkę, kiedy ich spokój został zakłócony przez... nie, jednak nie został zakłócony.
Kat naśladowała dźwięki miecza świetlnego machając jakimś zwitkiem papieru. Patrzyła przy tym uważnie na swoje odbicie w piekarniku. Głupio by było, gdyby nagle ktoś wszedł do kuchni.
- Aha - powiedział Hirako wchodząc do kuchni. W ręce trzymał puszkę Małtan Dju. Rzucając w dziewczynę zdegustowanym spojrzeniem, schował to do lodówki. Kat zauważyła, że puszka była otwarta. Dziwne. Schowała szybko zwitek papieru za siebie i spoglądała na jego blond włosy powiewające na braku wiatru. Najgorsze było to, że miał je dłuższe od jej włosów, chociaż zapuszczał dopiero dwa lata. Zaczęło się to wszystko wtedy, kiedy zaproponowała mu zrobienie kospleju Lady Gagi i Beyonce z Telephone. Niestety nic z tego nie wyszło, gdyż Kat była zbyt jasna. A nie chciała, żeby inni kosplejerzy się śmiali z jej wady. Bo cała ta gadka o tym, że kosplej to tylko zabawa to zwykła ściema. Wiele już wycierpiała, kiedy jej koledzy byli nękani z powodu rzeczy, na które nie mają wpływu. Tak było w przypadku Izuru w stroju Deidary (zbyt nisko osadzony zewnętrzny kącik oka), Kaname w stroju Lucjana z Ligi Legend (za krótka szyja) lub Ulqa w stroju Dołka z Krasnoludków (za krótki palec wskazujący przy prawej stopie). Kiedy Hirako wyszedł z kuchni, wyciągnęła puszkę z lodówki. Tak jak myślała, była kompletnie pusta. Nie rozumiała, czemu wrzucał puste opakowania po produktach spożywczych do lodówek, piekarników i pod łóżka. Może to ten słynny kryzys wieku średniego.
Pomimo dynamicznej muzyki, zawiewało trochę nudą. To już nie były te stare dobre imprezy, które wspominało się z pokolenia na pokolenie. Kat postanowiła zaproponować jakąś zabawę, jednak wiedziała, że "7 minut w niebie" jest zbyt kontrowersyjne. I bała się sama trafić do szafy z kimś niepowołanym. Ogłosiła więc grę w butelkę. Niestety trudno znaleźć butelkę na przyjęciu herbacianym, więc rolę tą pełnił tradycyjnie Harold. Odsunęli meble na bok i usiedli w kole. Harold przyjął pozycję żelazka (czyli kołyski - przyp. dla osób typu Kat).
Pierwsza kręciła Roxi. Wylosowała Izuru.
- Pytanie czy zadanie? - spytała. Blondyn, wciąż pełen traumy wydarzenia na korytarzu, odpowiedział krótko, że pytanie. - Czy pomysł z herbacianym przyjęciem był dobry, czy wolałbyś coś innego?
Mina Nnoita po tym pytaniu wyrażała wszystko.
- Co to za pytanie! - zbulwersował się.
- Spokojnie, Nnoitro - uspokoił go Szayel. - W końcu nie ustaliliśmy poziomu dirtu pytań - zerknął na Kat. Ta rozejrzała się po ludziach. Odpowiedź była prosta. Super dirty.
- Obojętnie - powiedziała. Niestety towarzystwo było zbyt mieszane, żeby zaszaleć.
- Czym jest dirt? - spytała Natalka z uśmiechem.
- To ziemia po angielsku - odpowiedziała Pepper zawstydzając Natalkę brakiem znajomości języka.
Izuru podrapał się po głowie. Ogólnie by mu się podobało, jednak ta cała sytuacja z przedawkowaniem...
- Nie jest źle... - wymruczał zastanawiając się jak zakręcić Haroldem. Kiedy już się udało, wylosował Kat. Wybrała zadanie. Po zebranych przeszło krótkie "Ooooo". - Musisz... Wykonać głupi telefon.
- Uuuuu - powiedzieli wszyscy. Nieco staroświeckie zadanie, ale jednak wzbudzało emocje i kontrowersje nawet wśród młodzieży XXI wieku. Wyciągnęła telefon. Wybrała numer. Włączyła na głośnik, żeby wszyscy mogli słyszeć. Pierwszy dźwięk, drugi, trzeci... Niestety jak zwykle Sea nie odbierał. Postanowili więc zadzwonić do kogoś innego. Dan podał jej numer do Szweda i zadzwonili. Odebrał.
- Halo? Ikea? Stół mi się rozkręcił, HEHEHE - krzyknęła nieśmiesznie do telefonu. - Twoja matka skręca ołówki w Ikei!
Nnoit pokręcił głową. Nie podobało mu się to. Musiała się bardziej postarać. O dziwo, Szwed jeszcze był na linii.
- Kupuję meble w Voxie - powiedziała do telefonu i rozłączyła się. Poziom śmieszności w atmosferze był bardzo zły. Ludzie spoglądali speszeni w posadzkę. Kat zakręciła szybko Haroldem. Wylosowała Luppiego. Był to odważny chłopiec, dlatego wybrał zadanie.
- Zaśpiewaj patriotyczną piosenkę - powiedziała. Chłopak zamrugał kilka razy swoimi pięknymi oczkami. Hueco Mundo chyba nie miało własnych piosenek. - Jak nie, to zaśpiewaj "Wojenko, wojenko".
Więc zaśpiewał. Niestety nikt nie mógł zweryfikować, czy zrobił to poprawnie, bo nikt nie znał tego utworu. A następnie wylosował Iśka, który o dziwo wybrał również zadanie.
- Poliż tego tam w łokcie - powiedział Luppi wskazując na Hirako.
- Chyba nie - blondyn złapał się za łokcie.
- To może kogoś innego? - spytał Isiek niezwykle ochoczo (jak na niego). Luppi wskazał więc na Szayela. Różowowłosy podwinął rękawki. Iśko wykonał zadanie sprawiając, że Roxi prawie umarła z zażenowania. No kurczę, lizać łokcie Szayela, serio, Iśko? Dan zakrztusił się Prince Polo na ten widok, po czym oberwał od Roxi za kradzież jedzenia z jej buta. Następnie wypadł Bartioszek wybierający zawsze pytanie.
- Jaka była ostatnio przeczytana przez ciebie książka?
Kat miała zamiar rzucić się na Iśka. Nie było chyba gorszego pytania. Bartioszek zaczął opowiadać o książce opowiadającej o podróży pewnej dziennikarki do Estonii. Opisywał jej zmagania z biedą i ubóstwem, na które się natknęła. Dodatkowo opisywał zalety okładki i papieru wydania, które posiada. Trzeba było mu przypomnieć, że teraz kręci, bo by nie skończył. Wylosowany został Tesla. Ten spokojny chłopiec został przy pytaniu.
- Co sądzisz o teledysku "Alejandro"?
- Chyba jest w porządku... - odpowiedział Tesla. Zaszalał. Aż Nnoit zagwizdał zębami. Następnie tenże cyklop został wylosowany. Oczywiście wybrał zadanie.
- Okrąż nas skacząc jak króliczek.
Tego Nnoit nie przewidział.
- Przesadziłeś, gnojku!
Ale zrobił to. Po dwóch skokach Tesla upomniał go, żeby przyłożył ręce do głowy jak uszka. Bez grymaszenia, tak jak to jest w przypadku jedzenia warzyw na obiad, Cyklop wykonał zadanie. Teraz się zemści na kolejnej osobie. Cody. Na niej akurat słabo mógł się zemścić, poza tym to mugol, którego zabije pierwszy lepszy pantofelek czy inne gronkowce, no ale. Imię Nnoitra do czegoś zobowiązuje.
A to ciekawe.
- Hehe, zadanie - powiedział chłopiec luzackim tonem. - Pytania są dla ciot.
Izuru spuścił głowę.
Nie no, serio, wystarczy już tego poniżania go.
- Przytul Henryczka - powiedział Nnoir mrużąc oko.
Wszyscy wstrzymali oddech. Chyba przesadził. Dan wykaszlał uchem okruszki Prince Polo.
Kat szybko poszła jednak po kotka i podała go Codiemu. Ten nie zdążył dobrze go złapać, gdyż Henryczek odgryzł mu nos i wydrapał oko. Nnoit tarzał się po ziemi we własnych łzach popuszczonych ze śmiechu.
- Tak się nie robi... - powiedział smutno Cody odkładając kota. Grimm pocieszył go, że podczas ostatniej imprezy on stracił obie gałki. W nagrodę Harold zakręcił się na konto Codiego bez jego ingerencji.
- Eh, loszki to kurki - westchnął tylko Cody, który nie miał nastroju.
Nawet takie śmieszki jak Dan, odczuwał ten przykry nastrój. Niestety nie zdążył nikt wypaść, bo Harold odwinął się z pozycji kołyski i wstał.
- Tu jest tak nudziarsko, że lepiej bawiłem się na wakacjach z mamą w Sarbinowie - powiedział. - Zagrajmy w prawdziwą GRĘ. Normalnie Tibia w trzy de. Taka terenowa fajna. I ja wam ją zorganizuję. Połączę Was w pary i dam zadania do wykonania.
Wyciągnął jakąś kartkę, pospisywał imiona zebranych, po czym w sposób zupełnie losowy stworzył super świetne zespoły.
- Pamiętajcie, walczycie na śmierć i życie! - krzyknął do ludzi, którzy właśnie zapoznawali się z treścią pierwszego zadania. Nikt nawet się nie zastanawiał, kiedy zdołał on zorganizować grę terenową na te okolice.
Pepper i Hirako przenieśli się na dach. Blondyn od razu stwierdził, że chyba już nie będą w ten sposób podróżować. Prosiaczka nie ważyła dużo, ale dziwnie mu było ją uchwycić w jakikolwiek sposób. Poza tym Dexter wyglądał groźnie, nie chciał wywołać kontrowersji ani tym bardziej zostać pobitym przez tego buntownika. Spojrzał na kartkę z zadaniem. To było proste.
Gin uśmiechnął się szeroko. Lubił całkiem Toshiro, jednak bez wzajemności. Mierzyli się tylko wzrokiem zastanawiając się nad pierwszym zadaniem.
Prus rozwalił się na trawie. Roxi spojrzała na kartkę z zadaniem.
"Na górze duże,
Na dole róże,
Tosty z jajeczkiem
Smażę na rurze"
Odpowiedź była oczywista. Jednak nie wiedziała jak znaleźć daną osobę. Zerknęła na Prusa. W końcu byli przyjaciółmi.
- Prusie, zadzwoń po Francę, on nam pomoże wykonać zadanie. Teraz!
/Gesus bak, gesus bak, gesus bak, gesus, nanananananana narara nanananan/
Mój mózg nie może przetworzyć Dana i Tesli jako wspólników. Zostawmy to bez komentarza póki co.
Bartioszek spojrzał na obuwie Iśka, który zapoznawał się z treścią pierwszego zadania. Jasnowłosy zauważył ten wzrok, więc posłał mu spojrzenie pytającego kamienia. Zapowiadała się ciężka współpraca.
Nnoit zaśmiał się aż z treści zadania. Co nie zmieniało faktu, że ani on, ani Luppi nie wiedzieli co z tym zrobić.
- Może musimy się przebrać, zrobić żywą rzeźbę... - zastanawiał się na głos niższy z dwójki. I chyba na tym skończyli. Nnoitra jednak się nie poddawał. Wyciągnął z buta miniaturkę Santy Teresy, którą mógł w każdej chwili powiększyć do normalnych rozmiarów, i ruszył spokojnie w stronę Harolda. Na jego twarzy widniał wielki uśmiech.
Cody przeczytał zadanie na głos i posłał Panu Lali swoją szparkę między jedynkami.
- Pewnie chodzi o striptizerkę - powiedział chłopak. - Tylko nie wiem co mamy z tym zrobić.
Izuru z Ulquiorrą miał również problem. Nie tylko nie mogli wpaść na żaden pomysł, ale i mieli problemy z komunikacją. Ulqu się właściwie nie odzywał. Izuru był bardzo speszony. Nie wiedział, czy coś robi nie tak, czy Arrancar z natury nie będzie odzywał się do Shinigami. Najgorsze było to, że Ulqu patrzył w zupełnie inną stronę, jakby go zupełnie nie interesowała ta zabawa. A bez pracy zespołowej daleko nie zajdą... Izuru musiał pracować sam, jeśli nie chciał przegrać. Znowu. Jak zwykle.
Ale nie zapominajmy, że jest bardzo dzielny i w końcu sam prowadził trzeciom dywizję szynek z Biedronki!
Szayel i Grimmjow wpadli na podobny trop jak Cody. Byli właśnie w drodze do Pig Pena, który niestety znajdował się w innym wymiarze. Z tego powodu Szay wątpił, że robią dobrze. W końcu organizator zabawy był zwykłym człowiekiem...
Kat założyła kaptur. Dexter zawiązał na czole czerwoną przepaskę. Byli gotowi. Wygrają to. Niestety zagadka mimo wszystko była trudna nawet dla nich. Ostatnie dwie linijki Kat interpretowała jako metaforę miecza świetlnego.
- Na górze coś dużego, fajnego, a na dole róże - może to oznaczać też po prostu kolce. Może chodzi o Jedi? - zaproponowała. Nie wiedzieli tylko co z tym zrobić. Chyba czas pójść do Harolda. Może trzeba było po prostu podać mu odpowiedź na zagadkę.
Pedobir posłał swojej partnerce spojrzenie "Too old". Natalka wydała się zafascynowana zagadką. Może będzie mogła wykazać się swoimi harcerskimi zdolnościami?
- Może mamy ugotować coś na kuchni polowej - zastanowiła się. Pedobir wciągnął na głowę czapkę kucharza. Wchodził to. Zacisnął w pasie mocniej fartuch piekarzo-ciastkarza. Do roboty.
To musiało się udać. Hirako całkiem się uśmiechnął patrząc na efekt swojej pracy. Jego ubrania przesiąknięte były jajkiem, nogawki spodni były podpalone. Posypany był okruszkami chleba. Pepper natomiast owinięta była łodygami róży. Wyglądała zupełnie jak czerwony kwiat. Pasowali do tej historii. Byli gotowi na walkę z przeznaczeniem. Magia przyjaźni pokona największe zło.
Gin i Toshiro stwierdzili jednoznacznie, że nie interesuje ich ta zabawa.
- Ale na pewno, Toshiro-san? - spytał wyższy z dwójki, kątem zamkniętego oka zerkając na Izuru, który był w pobliżu i zakopany w notatkach próbował coś wyciągnąć z tej chorej zagadki.
- Halo? Franca? - Prus trzymając kłos trawy w ustach przyciskał telefon jedyną ręką jaką miał do ucha. - Jesteś nam potrzebny. Ehe. W fartuszku i z patelnią. Nie, spoko, nie musisz się ubierać, zostań jak jesteś. No, ok - schował telefon i machnął ręką na Roxi. - Załatwione.
- Kiedy przyjdzie? - spytała. - Ma być tu jak najszybciej! - krzyknęła. Była bardzo emocjonalnie nastawiona do tej gry. Nagle poczuła jak czyjeś ręce oplatają się wokół jej talii.
- Jestem, mon cheri - usłyszała charakterystyczny głos. Jej dusza była o krok od opuszczenia ciała. Widzący to Toshiro wyciągnął już swój miecz, aby odesłać ją do Rungokai. Zawsze gotowy do działania, to się ceni.
Tą scenę widział również Isiek. Patrzył i był zazdrosny. Jego małe, wulkaniczne serduszko bolało. W tym czasie Bartioszek zajęty był nalewaniem sobie herbaty tak, aby do filiżanki nie dostał się ani jeden liść mięty.
Dan, zrobiwszy samolocik z kartki z wypisaną zagadką, nie zauważył, kiedy Tesla oddalił się. Szedł on bowiem do Harolda, aby coś mu oznajmić. Nie był jednak jedyny. Okularnik oblegany był też przez innych uczestników gry. Nnoitra trzymał go za szyję i groził mu dojrzałą Santą Teresą. Harold próbował coś powiedzieć, ale nie mógł nawet powietrza złapać, a co dopiero wydobyć jakikolwiek dźwięk. Luppi stał obok znudzony i przyglądał się im biernie czekając na swoją kolej.
Cody zahaczył okiem o tą scenkę. Również Pan Lala się przyglądał, jednak nie zareagował. Pamiętał dobrze, co stało się ostatnio, kiedy mieszał się w takie rzeczy. Dźwięk piły przeszywającej jego ciało wciąż brzmiał w jego uszach. To uczucie, kiedy przebudził się półmartwy w pociągu w drodze do Herburtowa... Nie, nie chciał o tym myśleć. Przez tamto wydarzenie jego zapał zgasł, a kinder party nie sprawiały tej przyjemności co kiedyś.
Zapracowany Izuru i jak zwykle nihilistyczny Ulqu nawet nie zwrócili uwagi na to wszystko.
Szayel i Grimmjow dotali do Pig Pena. Po przejrzeniu katalogu pracowników, nie znaleźni niestety niczego, co by im pomogło w jakikolwiek sposób wygrać tą grę.
- Już wiem - powiedział Szayel. To było przecież oczywiste.
Kat i Dexter grzecznie czekali w kolejce do Harolda na swoją kolej. Żart. Kiedy Dexter zauważył, że Nnoitra gnębi słabszych, zaserwował mu swój popisowy cios stopą w twarz. (Dokładnie taki jak w The Movie!) Cyklop się tego nie spodziewał. Puścił Harolda, który zwinął się w kulkę, która otoczyła się kałużą. Chyba popuścił czy coś. Dexter już miał używać swoich super mocy, kiedy zakończył żywot jednym cięciem Santa Teresy.
- Nie będzie mi jakiś wymoczek mówił co mam robić! Nie znasz, nie oceniaj, znasz, szanuj! - krzyknął Cyklop machając dziwnie rękoma jakby rapował. Kat wkleiła mu żółtą kartkę za ścięcie drzewa Santą Teresą podczas tego machania. Biedna wiśnia leżała teraz biednie częściowo na podwórku sąsiada, którego świecące ślepia widniały przez krzewy. Usłyszeli piosenkę graną na harmonijce. Powiało grozą.
Pedobir i Natalka gotowali bez opamiętania.
Pepper zachrumkała radośnie paradując razem z Hirako w dziwnych odzieniach przed Haroldem. Nie zwróciła w ogóle uwagi na zwłoki swojego chłopaka leżące obok, które Kat próbowała właśnie posklejać w całość. Na całe szczęście był z plastiku. Poszło całkiem łatwo i szybko.
Harold pozbierał się w końcu z podłogi.
- Co wyście zrobili? - spytał zdziwiony widząc Pepper i Hirako. Para od razu straciła cały entuzjazm. Czyli zrobili to źle, czyli przegrali.
JAK TO MAGIA PRZYJAŹNI MA PRZEGRAĆ, ŻARTY SOBIE STROISZ? - krzyknąłby Hirako, gdyby był Nnoitem bardziej niż jest teraz. Bo ten, miał opaskę z jajka na lewym oku. Tesla stanął obok okularnika.
- Ta zagadka nie ma sensu - powiedział.
- Jasne, że nie ma sensu - odpowiedział Harold. - To miało być podchwytliwe.
- Co? - Prus zawiedziony podbiegł do nich. - Przecież my to zrobiliśmy! - popchnął przed siebie Francisa, który trzymał tosty na patelni. Tradycyjnie nagość miał okrytą pojedynczą różą, a wyjątkowo na jego torsie gościła wielka francuska flaga.
- Jakim cudem wpadliście na coś takiego? - zastanawiał się Harold.
- No masz róże, francuskie tosty i w ogóle - Prus machał ręką wskazując na Francję.
- Kolego mój drogi, a gdzie ty masz swoją lewą rączkę? - Francis spotkał zatroskany na albinosa.
- A nie wiem - Prus spojrzał na brak lewego ramienia. Ten różowowłosy zrobił to tak, że nawet go nie bolała rana ani nic. - Niezły był.
Francis zachichotał.
- Ale jakie róże... - Harold nie wiedział co tu się dzieje. Luppi podał mu kartkę z tekstem zagadki. Okularnik zerknął na nią. - Oh, dałem wam złe kartki.
Nowo narodzony Dexter musiał znowu interweniować i walczyć z przemocą ratując Harolda z rąk wściekłych imprezowiczów. Znaczy przyjęciowiczów.
- Tak czy inaczej wygrałem - powiedział na końcu Tesla. Harold poprawił okulary i wciągnął spodnie, które ktoś mu ściągnął przed chwilą.
- Nie do końca, bo to było dopiero pierwsze zadanie. Właściwie jako jedyni możecie po prostu przejść dalej. Zaraz dostaniecie drugą... - nie dokończył, gdyż wszyscy (oprócz Izuru, który pogrążał się z powodu kolejnej przegranej) spojrzeli na osobnika z piłą mechaniczną wychodzącego głównym wyjściem. Pan Lala zemdlał, a Cody nie zdążył go złapać. Z pomocą ruszyła Natalka, która miała umiejętność pierwszej pomocy.
Jason spojrzał na zebranych, pomachał im piłą i ruszył szybko w stronę ulicy, na której stał czarny mercedes. Wyścigowy i bez dachu.
- Dżejson, rusz te poślady! - krzyknęła do niego Pesa poprawiając okulary przeciwsłoneczne. Obok niej siedział sam Szumaher. Oczywiście to nie on kierował, no bez przesady, jeszcze czego. Dżejson załadował się na tył samochodu i grzecznie zapiął pasy. Odjechali przejeżdżając przez podwórko piekarzy, którzy zaczęli ich gonić z bagietami.
Po 22 większość gości poszła do domu. Niektórzy jednak zostali na kameralnym piżama party. Z powodu tego, że dom właściwie był bez rodziców tego dnia, Kat miała gdzie przenocować tą skromną gromadkę. Oczywiście każdy chciał spać w jej pokoju. Ale niestety nie każdemu było to dane. Dexter i Pepper zaklepali sypialnię na parterze. Roxi zaklepała dla siebie i Iśka gościnne łoże z klaunami w pokoju Kat, co spotkało się z głośnym sprzeciwem Nnoitry i Grimmjowa, którzy chcieli to łóżko dla siebie. Bo nigdy na nim nie spali (dlatego nie wiedzieli, że tam trzeba napchać poduszek pod podplecie, żeby nie dostać raka kręgosłupa podczas snu). Sprytny Szayel zaklepał dla siebie i Ulqa pokój gościnny. Wiedział, że przegrany w walce o sofę z klaunami trafi do salonu. A lekko bał się spać w pomieszczeniu, do którego w każdej chwili może wejść Henryczek. I wydłubać mu oczy podczas snu. Straszne.
Bo ten, do salonu nie ma drzwi. Poza tym Henryk to kleptoman.
- Ulqu śpi u mnie - powiedziała Kat. - A klauny są dla Roxi i Iśka. Niestety, i tak byście się tam nie zmieścili, jesteście za duzi. A taka kruszynka jak Isiek będzie idealna.
Kruszynka się obraziła.
- W takim razie ja idę z Szayelem do tego pokoju obok! - oznajmił Nnoit przyklejając się do pleców kolegi o różowych włosach. Kat zgodziła się na to, a następnie dała Grimmjowowi do nadmuchania materac.
W tym czasie w kuchni Dexter i Pepper pili sobie mleczko przed snem. Cieszyli się, że przyjęcie się udało. Lekko się zmęczyli nawet tym całym imprezowaniem.
Hihi.
Kiedy Grimmjow nadmuchał materac, oddał go uradowany.
- To co, będę na nim spać? - spytał dumny z siebie.
- No co ty, to dla Ulqa-samy - powiedziała Kat zabierając materac. - Ty śpisz na dole. Masz cały pokój z telewizorem dla siebie. Tylko nie oglądaj zbyt głośno - machnęła na niego ręką, żeby sobie już poszedł. Nnoit i Szayel nawet posłali za nim współczujące spojrzenie.
Nastała nerwowa godzina okupowania łazienki. Dexter i Pepper wzięli wspólną kąpiel już wcześniej, więc mogli spokojnie spać. Grimmjowek nawet nie chciał wchodzić na górę. W łazience na parterze umył tylko ząbki i przebrał się w swoją piżamkę, która składała się z białych bokserek w niebieskie kotki. Oryginalnie. Na górze panował chaos, jak w ubierance Sailor Moon. Nnoitra w jednoczęściowym kombinezonie-piżamce ze wzorkiem w żyrafę maltretował drzwi od łazienki chcąc dostać się do środka. Niestety pech chciał, że dzisiaj Ulqu miał dzień nakładania maseczki. Musiał z nią siedzieć 10 minut, przez co tamował ruch, lecz nie mógł się tak pokazać przecież ludziom. Kat jako gospodarz chciała iść ostatnia, więc w tym czasie kampiła na telefonie siedząc w Plemionach.
- Eh, znowu jakieś dramy robią na forum plemienia... - mruknęła do siebie. Roxi tłumaczyła się Iśkowi z tego całego zajścia z Francisem. (W ogóle na co tu się tłumaczyć? Tak jakby Isiek się dzisiaj urodził, ror.) On natomiast słuchał jej uważnie ubierając swoje wełniane skarpetki do snu. Szayel densił sobie w pokoju puszczając piosenkę Kejti Pery "Last Frajdej Najt". I skakał na łóżku w slow motion, dopóki nie uderzył głową w sufit.
- Jest coś do picia? - drzwi do pokoju Kat uchyliły się i ukazały wystającą głowę Grimmjowka.
- Tak, w piwnicy, poszukaj sobie - odpowiedziała. Nie chciało jej się wstawać. Poza tym pewnie miał tylko dolną część piżamki. Nie miała zamiaru go widzieć w takim negliżu.
Grimmjow ruszył więc na dół pamiętając o tym, żeby zamknąć drzwi do piwnicy, aby Henryczek nie uciekł. Spadł ze schodów nie wiedząc, jak włączyć światło, po czym wpadł jeszcze na Codiego, który spał na kartonach przeznaczonych do spalenia. Kiedy myślał, że już będzie dobrze i trafi na jakiś napój, zobaczył światło i jakiegoś żula. Prawie zszedł na zawał, jednak tajemnicza osoba okazała się tylko Łosiem składającym Szopkinsy. Spojrzeli na siebie.
- Szukam picia - wyszeptał Grimmjow łapiąc się za serce.
- Tu jest jakieś - Łoś wskazał na sześciopak Zbyszka. Pantera poczęstował się w duchu przyznając, że Zbyszko jest nieźle napakowany.
Ulqu zwilżył twarz, otarł ją ręcznikiem i wyszedł z łazienki. Nnoit wpadł do niej trzaskając drzwiami tak, że aż klamka odpadła, a drzwi się otworzyły na oścież ukazując Cyklopa rozbierającego się. Ulqu w swojej ładnej ciemnozielonej piżamce dwuczęściowej z długimi rękawami i nogawkami, wsunął się pod kołderkę w wyznaczonym miejscu i zasnął. Kat było go trochę żal. Szturchnęła go lekko.
- Ulqu-sama, może chcesz zamienić się łóżkami?
Spojrzał na nią spojrzeniem "Kobieto, czego ty chcesz ode mnie".
- Twoje łóżko ma niepełny materac - przypomniał jej. Niezbyt je lubił. Było wąskie, szczególnie z tym materacem. Jednak Kat wyglądała, jakby miała się popłakać, dlatego wstał i zamienił się meblem sypialnianym. Nim wszedł pod nową kołdrę, wbił wzrok pod biurko. W jego ślad poszli inni.
- Sealand? - zdziwiła się Roxi. Młody blondynek udawał, że wcale go tam nie ma. Postanowili go więc zignorować.
- Isiek, umyjemy się gąbką? - spytała Roxi. Zarumienił się, ale zgodził. (AHA.) Więc poszli. Kat rzuciła się na materac dmuchany wracając do Plemion.
Nastała noc. Wszyscy byli czyści i umyci. Jednak nie wszyscy spali. Kat obracała się na różne boki, ale jakoś Dziadek Sen do niej nie przychodził. NASYP MI DO OCZU TEJ PUSTYNI, ŻEBYM SIĘ POCZUŁA JAK NA TATOOINE, TY WSTRĘTNY DZIADZIE, pomyślała. Wstała starając się nie robić zbyt wielkiego hałasu. Niestety czujne oczy Ulqa ją zachaczyły. Ignorując to wyszła do pokoju, w którym spali Szayel i Nnoit. Zamknęła drzwi, po czym rzuciła się na nich. Nnoit wrzasnął, bo to na nim wylądowała większa jej część. Szayel tylko oberwał ręką w nos. Wbiła pod ich kołderkę, po czym zastanowiła się, dlaczego nie dała im dwóch. Przecież Szayel może nabawić się od tego zapalenia płuc, bo Nnoit prędzej czy później zawinie całą wokół siebie. A spali przy uchylonym oknie!
Nastąpiła krótka chwila szarpaniny między długowłosymi, po czym się całkiem uspokoili. W objęciach Szayela łatwiej było Kat zasnąć.
Tymczasem Sealand stwierdził, że dostaje raka stawów, dlatego wylazł z pod biurka. Niestety nie przewidział bólu i skurczów, jakie nastąpiły. Leżał dobrą godzinę rozlany na dywanie, po czym udało mu się wczołgać łożem klaunów od dołu pod kołdrą pomiędzy Roxi i Iśka.
Około piątej, kiedy Gang Piekarzy rozpoczynał finał swojej imprezy, Kat obudziła się ponownie. Lekko otworzyła oczy i prawie zeszła na zawał widząc Ulqa stojącego przy łóżku.
- Co - powiedziała chowając się pod kołdrę. Bez słowa wyszedł. Niestety po tym epizodzie nie mogła ponownie zasnąć, a żołądek domagał się paliwa. Wyszła więc na spacer do kuchni. Spotkała tam Hirako, który w swoim codziennym odzieniu siedział przy stole i pił kawę. Kątem oka spojrzał tylko na nią nie przerywając konsumpcji. Oparła się o blat stołu. Teraz go zabajeruje.
- Te włosy muszą spędzić dzisiejszą noc ze mną - powiedziała swoim najbardziej bisznym głosem jaki miała. Hirako kawa pociekła nosem z wrażenia.
- Już jest dzień, spóźniłaś się - powiedział ocierając noc rękawem. (Niestety bawił się z Henryczkiem, więc był cały od kociej jedwabistej sierści, przez co teraz wyglądał, jakby miał siwe wąsy.) Kat zabrała więc tylko kawałek chlebka, a kiedy się odwróciła musiała się aż przytrzymać o blat kuchenny. W drzwiach stał Ulqu. Śledził ją, czy jak?
Hirako nawet nie zwrócił na niego uwagi. Tak czy inaczej było czuć wyraźnie, że coś jest nie tak.
Około dziesiątej wszyscy byli na nogach. Nie widziano jeszcze Grimmjowka i zastanawiano się, czy nie ma go w namiocie, który pojawił się w salonie, lecz nikt nie był na tyle śmiały, aby to sprawdzić. Były też podejrzenia, że został pożarty przez Henryczka.
Wszyscy napychali się francuskimi tostami, które Dexter zrobił razem z Pepper. Nie jadła tylko Roxi z urazem do Francisa i Isiek właściwie z tego samego powodu. Nie popijali herbatą, bo mieli jej dosyć po poprzednim dniu - zamiast tego Kat zaproponowała drinki składające się z Pepsi i Tumbarku. Sama ich nie piła, tak samo jak Roxi (czy to anoreksja już) i Ulqu (pije tylko zielone napoje).
I teraz będą mieć nieprzyjemności żołądkowe, frajerzy.
Dzisiaj był wielki dzień. Mieli iść na dożynki miejskie, gdzie wystąpić miał sam Eminem!
Kiedy niektórzy jeszcze jedli, Pepper opowiedziała co spotkało ją z Dexterem podczas porannej wyprawy po chleb. Otóż jakaś ciężarówka jechała bardzo szybko, skręcając na zakręcie przewróciła się i wypadli z niej ludzi! Okazało się, że to był gang handlarzy ludźmi, którzy transportowali nielegalnych imigrantów na tereny Włoch. Zlecenie to było od nieznanej osoby i miało na celu rozwalić Unię, która biorąc tych ludzi za uchodźców, nie poradzi sobie z problemem i strzeli sobie w głowę. Jakoś nikt się tym specjalnie nie przejął, chociaż Kat wydawała się całkiem zadowolona.
Życie sobie trwało, kolejne piękne dni ukazywały się jej oczom. Już rozumiała, że nie da się ani zapisać ani tym bardziej odtworzyć chwil, które się przeżyło. Taki jest morał z tego opowiadania, drodzy czytelnicy. Nie wolno się zbytnio nastawiać, lecz łapać to co najlepsze!
Dzisiaj na pierwszą kolację mam parówkę Jedynkę, resztkę pomidora znalezioną w papryce, kawałek papryki i sok XD
 
__________________________________________
 
Jak zauważyliście, nie usuwałam wszędzie przerw, bo mi się nie chciało. .^.
A oto jak ten tekst wygląda w Wordzie:
 
 
 
 
 
 
Widzicie gdzieś kilometrowe przerwy między akapitami? BO JA NIE. A jak kopiuję z notatnika to jeszcze większy kosmos się robi. Omf.
Poleci ktoś jakiś edytor tekstu? Bo chyba zacznę pisać to bezpośrednio tutaj. (W sumie niegłupi pomysł.)
 
Pozdrawiam serdecznie i miłej nocy życzę c: