LISTA STRON

|SŁOWO WSTĘPU|

Witam szanownego czytelnika w swoich skromnych progach.
Zapraszam do zapoznania się ze spisem mojej "twórczości" i wybraniem odpowiadającej sobie pozycji.
W razie problemów zapraszam do zakładki "Bohaterowie".
Życzę miłej lektury!

PS Będę wdzięczna za wszelkie komentarze~!

|Statystyka, co mnie na duchu wcale nie podnosi ani nic|

niedziela, 5 października 2014

22# Życie w NY - Koniec roku szkolnego

To było wyprodukowane w czerwcu, ale jakoś nie wrzuciłam w wakacje, nie ogarniam xD
***
I oto ostatni dzień szkoły. W całym budynku słychać było jeden wielki hałas ludzi ładujących się do auli. Trzeba było odczekać najnudniejszą część, czyli przemówienie dyrektora, rozdanie świadectw ostatnich klas itp. Kat usiadła obok Konaty.
- Gdzie masz swojego kolegę? - spytała niebieskowłosej.
- Kolegę? Jakiego ja mam kolegę... Ah, tego kolegę? - wskazała na chłopaka w okularach siedzącego gdzieś w kącie w pobliżu Cullenów.
- Czemu nie siedzi z tobą? Na stołówce zawsze siedzicie razem.
Konata wzruszyła ramionami.
- Znalazł sobie inną koleżankę - przetarła nosek. - I teraz nie mam z kim grać w Metina. Bez niego nasza gildia upadnie.
- Ah... przykre... - Kat odwróciła się w druga stronę. Właśnie obok niej usiadł Szayel.
- Cześć, koleżanko od projektu - uśmiechnął się.
- Cześć, kolego od projektu - odpowiedziała sztywno. Zauważyła, jak obok różowowłosego zajęli miejsca jego koledzy. Spojrzała na Ulqa, ale on martwo wpatrywał się w inną stronę. Westchnęła i zaczęła śledzić wzrokiem sytuację na auli.
Zakończenie przebiegało sprawnie i bez zakłóceń. Tylko jakiś golas przebiegł przez środek. I Grimmjow zapomniał panować nad śliną.
Po części uroczystej wszystkie klasy prócz ostatnich poszły do sal po świadectwa.
- Najpierw rozdam świadectwa z wyróżnieniem - powiedział wychowawca. - Zapraszam Szayela ze średnią 5.2.
Różowowłosy z udawanym skromnym uśmiechem wstał i poszedł na środek.
- Gratuluję - nauczyciel uścisnął mu dłoń i wręczył co miał wręczyć.
- Poproszę Katechi ze średnią 5.21.
Wszyscy w szoku spojrzeli na Szayela, który nagle zbladł.
- Jak to... - zemdlał. Ktoś miał średnią wyższą od niego. I tym kimś była jego partnerka z projektu. Pewnie przez jego geniusz dostała tą wspaniałą ocenę, która podciągnęła jej średnią ponad jego.

Kiedy Grimmjow wybiegł ze szkoły zastał tłumy nowych absolwentów w tradycyjnych pelerynkach la Harry Potter i czapeczkach z wstążką. Szybko odnalazł Sonę. Rozmawiała z jakimiś ludźmi i koleżankami.
- Kochanie, to ja lecę do Nami sprawdzić czy zajęła stolik - powiedziała Janna i poszła.
- To daj nam te rzeczy i już cię zostawiamy - powiedział jakiś mężczyzna zabierając od niej tonę książek, które dostała za różne konkursy, olimpiady, czy inne wyróżnienia.
- Tylko pamiętaj, że za dwie godziny jedziemy do babci - kobieta ucałowała ją i poszli, a dziewczyna ruszyła w tą samą stronę co Janna. Grimmjow żwawo podążył za nią. Kątem oka zauważył Ahri w jednym samochodzie z obrażoną miną i tego dziwnego blond chłopca w drugim samochodzie, który ciągle do niej machał. Między pojazdami stała para, która żywo gestykulując kłóciła się.
Sona skręciła, więc zrobił to samo. Już miał ją zawołać, kiedy ktoś go uprzedził.
- Sono! Dzień dobry! - Wolontarka radośnie przywitała dziewczynę. Sona nie byłaby w takim szoku, gdyby nie fakt, że kobieta nie była sama.
- Chciałem się z tobą zobaczyć po zakończeniu - powiedział Li. - Masz na sobie to śmieszne wdzianko?
Sona podała mu swoją czapeczķę, którą wymacał.
- Przyjemny materiał. Granatowa?
- Czarna z zieloną wstążką - powiedziała Wolontarka.
Grimmjow nie wiedział kto to, ale bardzo nie spodobał mu się ten gościu.
- Sona! - zawołał. Dziewczyna odwróciła się. Tylko nie on, pomyślała. Lubiła go, ale teraz był tu niepotrzebny. Chociaż pewnie chciał się tylko pożegnać... Właściwie to już się chyba nigdy w życiu nie zobaczą. Chyba warto przecierpieć te ostatnie chwile dla świętego spokoju, prawda?
- Kto to? - spytał Li szeptem.
- Sądząc po mundurku to pewnie jej kolega ze szkoły - odpowiedziała Wolontarka.
- Chciałem ci złożyć życzenia - powiedział Grimmjow podając jej ładnie zapakowane pudełeczko. - Wszystkiego najlepszego.
Sona uśmiechnęła się do niego i skinęła głową w podzięce. Grimmjow kątem oka zerknął na obcego sobie mężczyznę. Skoro miał opaskę na oczach to pewnie był ślepy.
Pantera pochylił się nieco nachalnie nad Soną, aby ją cmoknąć w policzek, ale nie zdążył nic zrobić. Chwilowo stracił czucie od pasa w górę. Zobaczył przerażoną twarz dziewczyny.
- Sona jest bardzo wdzięczna za pamięć, ale teraz się spieszy - Li stał obok nich. Kiedy tylko zabrał palec z pleców Grimma, ten nagle odzyskał czucie. Odsunął się trochę i spojrzał wrogo na ślepego.
- Co ty *przekleństwo* *brzydkie wyzwisko*!?
Spojrzał na Sonę, która posłała mu przepraszające spojrzenie.
- Co to za jeden, co? Co on sobie myśli, co?
- A ty, młodzieńcze, co chciałeś zrobić?
- Nie twoja *przekleństwo* sprawa - Grimmjow lekko zarumienił się.
Sona złapała Li za rękaw chcąc aby już zostawili jej kolegę w spokoju. Ten rozumiejąc o co jej chodzi wziął ją za rękę i już chciał się odwrócić, ale Grimmjow nie zamierzał skończyć. Nie wiadomo po co tutaj taka agresja ze strony jednego i drugiego, ale życie.
- Czyli tak? Czyli wolisz tego ślepca, który nawet nie uratuje ciebie, kiedy zajdzie taka potrzeba? - krzyknął.
Sona miała kompletnie dosyć tej sytuacji.
Lee się odwrócił, więc Pantera o bardzo małym rozumku postanowił zaatakować go z pięści. Niewidomy z łatwością zatrzymał jego atak jednym palcem.
- Jak to...
- Proszę odejdź nim zaczniesz myśleć, że dam się sprowokować.
Grimmjow poprzeklinał trochę, ale odszedł.
Sona westchnęła. Przynajmniej pozbyła się tego idioty raz na zawsze. Ich kontakty były w dobre, dopóki nie zaczął jej wysyłać ofert wspólnych wakacji. Wtedy zaczęła się cieszyć, że niedługo koniec. Jednak po tej akcji była pewna, że nie nawiedzi jej czasem którego pięknego dnia. Zastanowiła się też czemu on wywnioskował, że ma u niej jakiekolwiek szanse. I w tym momencie, gdyby nie Wolontarka, wpadliby pod tira przechodząc na drugą stronę ulicy.
- Sono, nie zamyślaj się tak, mam tu już jednego ślepca pod opieką - zaśmiała się, a Lee przybrał obrażoną minę.
- Czego chcesz, kobieto, dawno nie byłem na dworze, mam wrażenie, że to wszystko jeździ wszędzie.
- To masz co robić w wakacje.
Przechodzili właśnie obok kawiarenki i Sona przypomniała sobie o koleżankach. Zastanowiła się czy może czasem nie zostać z Lee...
- Sona! Co tak długo! - Janna miała dar znajdowania jej.
- Umówiłaś się z koleżankami? Mogłaś nas poinformować - powiedziała z uśmiechem Wolontarka. Sona ścisnęła dłoń Lee.
- Idź się zabawić z młodymi, starego Lee musi Wolontarka nakarmić obiadem - powiedział.
- Stary Lee jest przecież tylko kilka lat starszy od młodej Sony - zaśmiała się Wolontarka. - Spokojnie mógłbyś być moim synem! Skoro już idziesz, to do zobaczenia Sono.
Lee ścisnął jej dłoń po czym poszli sobie. Sona pożegnała ich uśmiechem, który natychmiast zmienił się w przerażenie na widok wyrazu twarzy Janny.
O nie, będą pytania, pomyślała.
- Sono, zamówimy pyszne desery, a potem nam wszystko opowiesz - Janna uśmiechnęła się makabrycznie i zaciągnęła przyjaciółkę wgłąb kawiarenki.

***

I to na tyle, hihi, hoho. Będzie odcinek o wakacjach. Może kiedyś.