LISTA STRON

|SŁOWO WSTĘPU|

Witam szanownego czytelnika w swoich skromnych progach.
Zapraszam do zapoznania się ze spisem mojej "twórczości" i wybraniem odpowiadającej sobie pozycji.
W razie problemów zapraszam do zakładki "Bohaterowie".
Życzę miłej lektury!

PS Będę wdzięczna za wszelkie komentarze~!

|Statystyka, co mnie na duchu wcale nie podnosi ani nic|

sobota, 5 stycznia 2013

9# Monolog pominiętego państwa

Tak więc to coś poniżej to miało być Spamano dla Supełka. A co wyszło? Sami sobie zobaczcie |:


Podziękowania dla Francyja za użyczenie laptopa do napisania dwóch pierwszych akapitów i za muzyczkę.
***
Można temu nadać też inny tytuł:
"Monolog o byciu państwem"
***
Muzyczka:
Nie upadnę,
Nie będe głupim,
Tym razem moje serce jest silne,
Stoisz tuż przede mną-
-Mistrz Smutku.
*znowu piosenka jakoś pasuje*
***
Patrzyłem wgłąb oceanu. Woda opływała moją twarz. Była ciepła. Chyba. Prawie jej nie czułem. Chyba, że nadeszła jakaś fala. Wtedy poczułem jak coś delikatnie muska moją twarz. Słońce zachodziło zabierając ze sobą ciepłe odcienie brzoskwini, mango i malin a zostawiając jedynie kwaśne winogrona, cierpkie śliwki i gorzkie jagody. Mogłoby to trwać w nieskończoność. Ale nie trwało. Oczywiście.
               Wynurzyłem się na powierzchnię i wróciłem na brzeg. Spotkały mnie lekko zaniepokojone spojrzenia parki siedzącej dosyć długo na plaży. Zignorowałem ich kompletnie. Ciepły wietrzyk muskał moje nagie ciało. Nie zważając na piasek, który przyczepił się do moich stóp ubrałem mundur i buty zostawione pod jakimś krzakiem zwinięte byle jak. Nie miałem zegarka ale mogłem przypuszczać, że już jest późno. Ruszyłem w stronę miasta przystając na przystanku autobusowym. Na szczęście mój autobus przyjechał prawie od razu. Piasek wbijał się mi w stopy, chyba nawet zgarnąłem jakiś większy kamyk. Trudno.
               Nie kasowałem biletu. Wysiadłem przystanek wcześniej niż powinienem. Chciałem jeszcze rozchodzić ten przeklęty piasek. Niecałe dziesięć minut zajęło mi podejście pod budynek ministerstwa. Z westchnięciem pokonałem te kilkadziesiąt czy kilkaset schodów.
               - Wyciągnij ręce z kieszeni – przywitał mnie jakiś sekretarz. – Przynajmniej mundur ubrałeś jak ci kazałem – zerknął na zegarek. – Na czas nawet jesteś. Twój brat i ambasador czekają w głównej sali.
               Poszedłem więc w tamtą stronę nie wyciągając rąk z kieszeni. Ten staruch zawsze się tego czepia. Otworzyłem drzwi i niemal od razu musiałem złapać równowagę. Felicjano jak zwykle nie może się pohamować z tego typu rzeczami.
               - Vee~ Braciszku, a jednak przyszedłeś mnie pożegnać – uśmiechnął się radośnie nie wypuszczając mnie z objęć. – I jeszcze się elegancko ubrałeś!
               - Ta. No jak widać – mruknąłem. On naprawdę myślał, że przyszedłem tu z własnej woli. Felicjano paplał dalej jak najęty a ja go nie słuchałem. Na każdym kroku lekceważyłem go. Dlaczego? Czy to przez to, że przez jego istnienie byłem pomijany?
               - Venecjano, pora iść – ponaglił go ambasador. Brat w końcu mnie puścił po czym spojrzał mi w oczy. Nienawidzę kiedy tak robi.
               - Jak wrócę to ugotuję ci pyszną pastę z pomidorkami, dobrze? Przywiozę ich dużo od braciszka Hisz…
               Przerwał gdy zobaczył moją narastającą złość. Nienawidziłem jego pogody ducha. No ale czemu to winić go za to, że mnie nigdy nigdzie nie wysyłają. Że muszę tkwić wiecznie w domu cały czas.
                Z drugiej strony – już nigdy nie zobaczę tego jełopa. Miałem na niego alergię chociaż nikt mi w to nie wierzy. Pieprzony pedofil. Mówią, że charakter kształci się w dzieciństwie. To prawda. Każdy kto miałby jako dziecko mieszkać z tak zboczonym człowiekiem skończyłby jak ja. Tylko, że dopadło mnie jeszcze nieszczęście posiadania brata. Brata, którego jedynym kłopotem w dzieciństwie było zamiatanie w willi paniczyka i uważanie na małych Szwabów czyhających na każdym kroku. Zawsze miał lepiej. Kiedy ktoś powie „Włochy” to reakcja jest zawsze ta sama: „Włochy? To ten uroczy chłopiec?”. Nie dosyć, że o mnie nikt prawie nie wie to jeszcze cały kraj ma zepsutą opinię przez tego mazgaja.
               - No to do zobaczenia – uśmiechnął się pocieszająco Felicjano i poszedł za ambasadorem.
               - No, cześć – mruknąłem odprowadzając ich wzrokiem.
               Wróci dopiero za miesiąc. To krotki odcinek czasu dla państwa patrząc na to jak długo już żyjemy ale… cholera, będę tęsknić za tą ciotą. Całe 30 dni spokoju to dla mnie masakra. Jeszcze kilka miesięcy temu było lepiej. Ale potem nadeszły reformy i te pe…
               - Skoro mamy dwie personifikacje to kiedy jedna będzie wysyłana w delegacje, druga zostanie w stolicy. W ten sposób w kraju zawsze będzie ład i porządek – usłyszałem wtedy od premiera. Wsadzić wiadomo-gdzie mógł sobie te reformy. Przecież i tak zawsze Felicjano wyjeżdżał a nawet wtedy ja nigdy nic nie robiłem. Jednak czasami pozwalali mi gdzieś „prywatnie” wyjechać. Jeździłem wtedy do Antonia.
               Nie potrafię wytłumaczyć czemu do niego. Może po prostu dlatego, że go znałem praktycznie od zawsze. Może dlatego, że z resztą „znajomych” widziałem się właściwie tylko w święta jak już. No i jest jeszcze Francja no ale bez przesady, kto normalny by do niego pojechał? Tak więc został Hiszpania. Bo w domu nie zawsze chce mi się siedzieć, to chyba oczywiste. W sumie nienawidzę go bardziej niż Francuza ale cóż poradzić, u niego czuję się bezpieczniej. Chociaż nie wiem jak można mówić o bezpieczeństwie mając na myśli pedofila, który nawet nie patrzy na płeć atakowanej osoby. Cholera, on jest jednak jak Francja jakby nie patrzeć.
               To czemu wolę go?
               Czy ja go w ogóle wolę?
               Kurna.
               Wróciłem do mieszkania i wtargałem się do pokoju. Na szafce w ramce stało zdjęcie Antonia zrobione z dwa lata temu. Zerknąłem na niego. Te zielone oczy dały mi odpowiedź. On jest jedyną mi bliską osobą. Bliską w dobrym ale bardziej złym znaczeniu. Życie państwa jest chore. Wiele bym dał za to aby prowadzić normalny byt śmiertelnego człowieka. Nasze oficjalne życie jest całkiem zwyczajne jednak prywatnie to chyba nie ma państwa czującego się obco w tym świecie. Żadne z nas nie może znaleźć sobie miejsca i nigdy go nie znajdzie. Dlatego go nie szukam. Pogodziłem się z tym, że jest jak jest. Co nie znaczy, że to cholernie boli.
               Felicjano kiedyś powiedział: „Braciszku, czemu pomimo uśmiechu każdy z nas ma smutek w oczach?”. Odpowiedziałem mu: „Feli, mamy spierniczone życie, jak widzisz mi się nawet udawać nie chce, że jest okej.” A on na to: „Braciszku, jaki ty jesteś mądry. Chciałbym być jak ty i przestać się uśmiechać bez powodu.” „Chyba śnisz. Jak się przestaniesz uśmiechać to cię zabiję”, odpowiedziałem odruchowo. Nie zważył chyba na to i tylko wtulił się we mnie mocniej. Z uśmiechem na ryjcu.
               Nie wiem czemu musimy mieć ludzkie potrzeby i uczucia. To jakieś przekleństwo. Nasze życie to tylko alkoholowe orgie i szukanie „wsparcia” u drugiej osoby co i tak kończy się w łóżku.
               Mam nadzieję, że nadejdzie taki dzień, w którym mógłbym się obudzić i być śmiertelny. Pracowałbym w restauracji razem z Felicjano. Pewnie i założyłbym rodzinę. A gdybym poznał śmiertelnego Hiszpanię jako śmiertelny Włochy? Pewnie poszlibyśmy na piwo z naszymi żonami. I nie byłoby niczego chorego w naszym życiu.
               Antonio, nienawidzę cię, bo jesteśmy państwami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz