LISTA STRON

|SŁOWO WSTĘPU|

Witam szanownego czytelnika w swoich skromnych progach.
Zapraszam do zapoznania się ze spisem mojej "twórczości" i wybraniem odpowiadającej sobie pozycji.
W razie problemów zapraszam do zakładki "Bohaterowie".
Życzę miłej lektury!

PS Będę wdzięczna za wszelkie komentarze~!

|Statystyka, co mnie na duchu wcale nie podnosi ani nic|

piątek, 20 czerwca 2014

21# Życie w NY: Bal maturalny i nowy wymiar znajomości

A oto i długo wyczekiwany bal xD 6 stron wordowych pisanych NA TELEFONIE ;u; Miłej zabawy.

***


Oto wielce wyczekiwany dzień balu. Wszyscy, którzy mieli dzisiaj wieczorem imprezę, wydzielali aurę radosnego podniecenia. Szayel obdarzał ich wszystkich spojrzeniem pełnym łagodnego współczucia. Myślą, że się dobrze zabawią. Naiwni. Przecież najlepsza impreza będzie za rok u niego! Już w nocy uzyskał poparcie Nnotry i Grimmjowa. Ulqu nie odbierał telefonu, ani nie odpisał na SMSowy spam. Trzeba było więc porozmawiać z nim dzisiaj.
- Ulqiorra, przyjacielu! - poleciał do niego z otwartymi szeroko ramionami. - Czyś zapoznał się z moim FANTASTYCZNYM planem?
Ulqu spojrzał na niego swoim nihilistycznym wzrokiem.
- Przecież mnie nie będzie.
Szayel poczuł się, jakby ktoś mu zrzucił pianino z Szopenem na głowę. O przypadku Ulqa kompletnie zapomniał. Chociaż to właściwie ułatwiało sprawę. Ulqu pewnie i tak pewnie nie brałby udziału w całym przedsięwzięciu.
- To fakt, ale zawsze możesz przyjechać na tą imprezę.
- Nie.
- Nie chcesz oglądać mojego triumfu?  
Przyjaciel obdarzył go spojrzeniem " nie". Szayel ściągnął okulary i nerwowo przetarł je o bawełniany T-shirt Grimmjowa.
- Tak czy inaczej: co dzisiaj robimy? - spytał Niebieskowłosy.
- Nie idziesz na bal? - Szayel uniósł brew.
Pięć oczu wbiło spojrzenie w Grimma.
- Nie - odpowiedział wzruszając ramionami.
- A Sona z kim idzie?
- Z koleżankami.
- ... nie zaprosiłeś jej?
- Ale to jej bal...
- Ale to faceci zapraszają - uświadomił go Nnoit.
Grimm zamrugał kilka razy i po chwili zniknął im z oczu. Biegał po całej szkole, aż w końcu ją znalazł. Stała ze swoimi koleżankami. Złapał ją za ramię i z rozpędu odciągnął na bok. Zaskoczyła ją ta sytuacja.
- Ej, oddaj nam ją - zaśmiała się Janna, jednak nie wyglądała jakby jej cokolwiek przeszkadzało.
- Pójdziesz ze mną na bal? - spytał szybko Sonę wypatrując się w nią niecierpliwie.
Bez wahania zaprzeczyła głową.
- Czemu? Idziesz z kimś innym?!
Znowu zaprzeczyła wyciągając telefon. "Idę tylko z dziewczynami, chcemy się zabawić razem, to nasze ostatnie dni razem." - pokazała mu wyświetlacz i uśmiechnęła się przepraszająco.  
- Aha, ok... - odpowiedział. Lekko zrezygnowany poszedł wracać do kolegów.
- Czemu się nie zgodziłaś? - spytała Janna lekko oburzonym tonem, kiedy odszedł.
Dobrze wiesz, że na tego typu imprezy chodzi się albo z chłopakiem, albo samemu - przekazała jej migowo Sona.
- No a co ci szkodzi skoro i tak kończysz tą szkołę?
Sona spojrzała na nią wymownie.
- Czekaj... Jest ktoś inny?! - pisnęła podniecona.
Koleżanka szybko zaprzeczyła.
- Czyli tak! No powiedz kto to! Powiedz - ciągała ją za ręce. - Poppy, powiedz jej, żeby powiedziała!
- Co ja będę mówić... - burknęła ciemnoskóra dziewczyna. Od kilku dni nie miała humoru. Jej przyjaciółki szły na after party do Dravena, u którego nie mogła przecież się pojawić. Całkowicie zrezygnowała i z jakiekolwiek imprezy i z całego balu, pomimo stwierdzenia Janny, że przecież mogą iść gdzie indziej. Jednak wiadomo, że to Draven robi najlepsze imprezy, a zaproszeni mogą czuć się kimś, więc Poppy nie chciała psuć przyjaciółkom zabawy.
***
- Najlepsze imprezy robi Draven, a ja znam kogoś, kto został zaproszony - oznajmił Szayel podczas przerwy obiadowej.
- Któż to taki? - spytał Nnoit pałaszując ze smakiem swoją porcję waty.
- Edward Erlic - poprawił okulary. Nnoit zaksztusił się colą, a Grimmjow, który dopiero co dotarł usiadł z wrażenia.
- Czemu rozmawiacie o tym chłopcu? - spytał.
- Zda nam szczegółową relację z imprezy u Dravena oraz zrobi wywiady z uczestnikami.
- A po co?  
- Żebyśmy za rok zrobili równie dobrą imprezę - uśmiechnął się Szayel.
- Ale czy ludzie nie będą woleli iść do niego, skoro go już znają?
- Przecież go już nie będzie.
- Ej, ale on ma rację - stwierdził Nnoit. - Skąd wiesz, że Draven w końcu zdał?
Szayel złapał się za głowę. Natychmiast musiał się tego dowiedzieć. Pobiegł szybko do pokoju nauczycielskiego do najbardziej zaufanego nauczyciel.
- Tak, Szayel, o co chodzi?
- Panie profesorze, czy wie pan czy Draven... - zawahał się, bo przecież nie znał nawet jego nazwiska. Ale nauczyciel chyba nie o kogo chodzi - ...zdał?
- Wiem - nauczyciel uśmiechnął się przyjemnie.
- Czy mógłby więc pan powiedzieć więc, czy zdał?
- Nie mogę udostępniać takich informacji uczniom.
- Ależ to bardzo ważne! Od tego zależy...wszystko! - zaczął panikować.
- Skoro tak ci na tym zależy to sam go spytaj - zaproponował nauczyciel i wrócił do pokoju.
Nie było innej rady. Szayel pobiegł do stołówki. Draven był jeszcze bardziej oblegany niż zawsze. Różowowłosy przebił się przez tłum ludzi i dźgnął go w ramię. Natychmiast został obdarzony draaavenowym spojrzeniem i skupieniem wszystkich osób wokół.
- Witaj, chciałbym zadać tobie pytanie.
- No mów - Draven uśmiechnął się szeroko.
- To trochę prywatne, nie chciałbyś może odejść nieco dalej?
- Draven nie ma niczego do ukrycia!
- Rozumiem. Chciałem więc spytać czy zdałeś ten rok.
Nastała chwila milczenia. Nikt z fanów Dravena nawet nie pomyślał, że on mógłby odejść.
- Draven zostaje z wami! - oznajmił wyciągając ręce w stronę wiwatującego tłumu. Szayel przeraził się. Zadanie będzie trudniejsze niż myślał. Niezauważony wrócił do przyjaciół. Usiadł zrozpaczony przy niedokończonym posiłku i schował twarz w dłoniach.
- A mówiłem - powiedział Grimmjow z mięsem w buzi.
- Grimmjow wiedział raz coś lepiej od Szayela - Nnoit zaczął się głośno śmiać zwracając na siebie uwagę otoczenia, a kłębki waty wypadały mu z buzi.
- Nie umiecie jeść - skomentował Ulqu wyczulony na etykietę. Sam nosił do szkoły własne sztućce, gdyż stołówka nie zapewniała osobnych noży do drobiu i wieprzowiny. Grimmjow wziął serwetkę, którą kulturalnie obtarł Nnoitowi twarz z resztek waty.
- Dziękuję, przyjacielu - powiedział dystyngowanie Nnoitra, po czym zauważył sugestywne spojrzenie Szayela. Odwrócił się i ujrzał swojego kuzyna, który miał skierowany w jego stronę obiektyw telefonu.
- Tesla, idioto! - wydarł się po czym wylał wodospad przekleństw i zaczął go gonić. Szayel znowu ukrył twarz w dłoniach.
***
Balowe zamieszanie Grimmjowa nie było jedyna przykra rzeczą, jaka go dzisiaj spotkała. Idąc na ostatnią lekcję przechodził obok Janny i dziwnej dziewczyny, której nie znał. Usłyszawszy, że rozmawiają o Sonie, przystanął i podsłuchiwał w ukryciu.
- Pytałam już czy będziesz w sobotę, Nami?
- Na tej imprezie urodzinowej dla Sony? Tak, wyjeżdżam dopiero za tydzień.
- To świetnie. Tak poza tym to rozmawiałam z Dravenem. Pogada z muzykiem aby puścił ulubiony kawałek Sony. Ciekawi mnie to czemu od razu się na to zgodził...
- Czemu?
- Nie mamy z nim jakichś specjalnych kontaktów, a jako szkolny gwiazdor nie robi przysług tego typu.
- Może miał dobry dzień?
- Może... Nie wydaje mi się jakoby on wiedział nawet o kim mówię...  
Po chwili zaczęły gadać o jakichś prezentach, aż w końcu Grimmjow zrozumiał - Sona miała dzisiaj urodziny! I to nie byle jakie! Sona  właśnie stała się pełnoletnia! (Pan Szef stanu Nowy Jork zmodyfikował prawo dotyczące pełnoletności z powodów osobistych: jego córka miała o rok starszego od siebie chłopaka, więc według tego prawa, ów chłopak był pedofilem.)  Teraz musiał pędzić na lekcję, ale po zajęciach koniecznie chciał ją spotkać i złożyć życzenia. Że też nigdy nie pytał ją o datę urodzin...
***
Od razu po dzwonku zerwał się z miejsca i pobiegł na zewnątrz. Zauważył ją wychodząca z terenu szkoły. Szybko zaczął biec. Niestety dogonił ją, kiedy wsiadała do autobusu. Przez głupie głośne dzieciaki nie usłyszała go. Stwierdził, że chyba nie ma sensu wysyłać życzeń SMSem. Jutro to załatwi. Przynajmniej zdąży kupić prezent.
***
Do balu pozostało kilka godzin. Sona niespecjalnie się spieszyła. Dla niej było wystarczająco czasu, żeby jeszcze odwiedzić Lee. Wdrapała się pogodnie po starych schodach na odpowiednie piętro i zapukała do drzwi. Od razu otworzył. Potrafił rozpoznać jej kroki na schodach. Zaprowadził dziewczynę do salonu, gdzie jego nieduży stół był elegancko zastawiony. Sam Lee ubrany był w pewien sposób odświętnie. Sona zdziwiła się. Skąd wiedział?
- Wolontarka mi powiedziała i pomogła przygotować to wszystko. Wszystkiego najlepszego - uśmiechnął się i zaprosił ją do stołu.
Zjedli więc ten elegancki posiłek, po którym Sona wstała aby zabrać się za sprzątanie.
- Zostaw to - powiedział usłyszawszy, jak łapie za talerze. - To w końcu twoje urodziny. Poza tym masz dzisiaj bal, nie chcę ciebie zatrzymywać. Pozwól, że jeszcze dam ci prezent - wstał, znalazł jej rękę, po czym wcisnął jej zawiniątko wyjęte z kieszeni.
Sona stwierdziła, że nie może tego przyjąć. Lee lewo opłacał mieszkanie i jedzenie, ten obiad przecież też nie był za darmo.
- Musisz to wziąć.
Sona odwinęła więc pakunek. W środku znalazła zawieszkę – dziwny złotawy medalion z błękitnym kamieniem.
- To jeden z najcenniejszych artefaktów wojownika. Mi już to niepotrzebne, a nawet ładne to jest, więc może ci się spodoba...
Sona zarzuciła mu ręce za szyję i mocno przytuliła. To było naprawdę kochane, że podarował jej coś tak sentymentalnego. Też ją delikatnie przytulił.
- Czy mógłbym zobaczyć jak wygląda twoja twarz? - spytał wyciągając rękę w jej stronę. – Ciekawi mnie jak wyglądasz, a wcześniej nie chciałem o to pytać żeby mnie nikt o pedofilię nie oskarżył.
Dziewczyna wyraziła zgodę przyciągając jego dłoń do policzka. Zamknęła oczy, a Lee powoli przesuwał palcami po jej twarzy: po oczach, nosie, policzkach, brodzie i ustach. Nagle przysunął się bliżej całując ją prosto w usta. Sona nie spodziewała się tego, ale zarumieniona oddała szybko pocałunek. Pogłaskał ją po policzku.
- Cieszę się, że mogłem to zrobić nie narażając się prawu. To teraz możesz już iść na bal - uśmiechnął się lekko. Jednak Sonie nie chciało się już wychodzić. Właśnie dostała najpiękniejszy prezent na świecie.
Wtem telefon zadzwonił. Sona odebrała SMSa.
- Koleżanki się niecierpliwią?
Ścisnęła go za rękę dając do zrozumienia, że niestety musi iść.
"Obiecałam im." - przekazała syntezatorem.
- No to dalej, idź, dzisiaj nie dzień na siedzenie u mnie. Musisz się jeszcze przebrać, uczesać i umalować - zaprowadził ją do drzwi i pożegnali się.
Dzisiaj miała bal, więc nie mógł pozwolić jej na siedzenie z nim. Poza tym miał wiele do przemyślenia... Chyba tak jakby przeszli na inny wymiar znajomości.
***
W domu Sona szybko szykowała się na bal. Czekała ją cała noc imprezowania przecież... Nie mogła się kompletnie na tym skupić. Zrezygnowała z fryzury, którą planowała i zrobiła jej prostszą wersję. Jej sąsiad, który miał ją podwieźć do szkoły już czekał w samochodzie. Zabrała naszyjnik, wyciągnęła z niego zawieszkę i doczepiła tą podarowaną przez Lee. Wybiegła z pokoju. Ubrała buty. Wyskoczyła do samochodu i pojechała na bal. Miała świętować zakończenie szkoły i swoje urodziny, ale teraz myśl o imprezie po balu napawała ją niechęcią... Chciała być teraz w innym miejscu.
***
Bal już trwał. Nie rozkręcił się dobrze, a już Caitlyn musiała opuścić salę.
- Kochana, na pewno ci przejdzie? - Lux nie zostawiała jej na krok. - Może odwieść cię do domu?
Cait usiadła na ławce i spojrzała na koleżankę. Wyglądała na prawdziwie zmartwioną. Ale nie miała ochoty dawać się odwozić limuzyną Lux, która stała w gotowości pod szkołą.
- To zaraz minie, często tak mam...
- Na pewno? Może to przez to, że twój partner jeszcze nie dotarł?
- Nie, ma coś ważnego do zrobienia. Będzie za godzinę.
- Cait?
Odwróciły się w stronę mówiącego. Był to ów partner Cait.
- Coś się stało? - spytał podchodząc do niej.
- To co zawsze... - mruknęła stwierdzając w myślach z zadowoleniem, że ubrał dokładnie to, o co go prosiła. Nie mogła sobie wyobrazić, żeby jej partner miał niepasujący kolorystycznie outfit.
Lux odsunęła się więc od tej "uroczej parki". Bardziej niż Cait cieszyła się jej chopokiem. Blondynka zaś przyszła sama, bo... nikt nie śmiał się zaprosić jej. Właściwie to niby przyszła ze swoim kuzynem, ale jaka to zabawa.
***
Sona weszła szybko do sali i zaczęła szukać wzrokiem swoich przyjaciółek. One namierzyły ją wcześniej. Podeszły do niej.
- Co tak długo? Martwiłyśmy się o ciebie - Janna zaczęła poprawiać jej fryzurę.
Trochę się zasiedziałam u Lee, odpowiedziała migowo pozwalając jej na poprawki.
- Mogłaś sobie podarować odwiedziny dzisiaj. I tak siedzisz tam codziennie.
Sona wzruszyła ramionami. Po chwili przekazała przyjaciółkom co dla niej przygotował z okazji urodzin. Pomijając jeden szczegół...
- Dziwny ten wisiorek - stwierdziła Nami. - Radzę ci sprawdzić czy to czasem nie ma jakiegoś demonicznego znaczenia.
Sona tylko uśmiechnęła się i dotknęła włosów. Teraz jej kok nie groził zawaleniem.
Postanowiły popatrzeć sobie na ludzi. Kiedy już usiadły, obserwowały ludzi, z którymi spędziły te wszystkie lata w szkole średniej. W oczy rzucała się grupa sportowców i czyrliderek zajmujących większą część parkietu. Wśród nich był bogato zbudowany Garen i jego kuzyn Jarosław "Jarvan" z drużyny futbolowej, ich największy wróg - Dariusz z drużyny tenisowej wraz z siostrą Katarzyną, jedyną tenisistką w szkole (od czasów, kiedy była mistrzyni juniorów, Poppy, zrezygnowała ze sportu z powodów prywatnych), oraz starszym bratem Dravenem siedzącym w tej szkole nie wiadomo jak długo (i będącym powodem odejścia Poppy), lecz osiągającym pierwsze miejsca w wielu dyscyplinach sportowych (daje szkole zwycięstwa, więc dyrektor nie chce się go jakoś specjalnie pozbywać, taka symbioza). Był wśród nich również nowy przyjaciel Wiecznego Ucznia - jakiś pierwszak, który pomimo wyjątkowo niskiego wzrostu potrafi z łatwością wrzucić piłkę do kosza. Razem z nimi densiły czyrliderki, takie jak Lux, Nidalee, głupia Orihime (dla której to ostatni rok, bo jest za głupia na tą szkołę) i wiele innych.
Nie było jednak Ahri, gdyż zrezygnowała ze swojego życia publicznego z powodu incydentu z młodszym bratem.
W jednym kącie siedzieli artyści, czy kij wie kto, między innymi Izuru.
- Tak bardzo się cieszę, że w końcu kończę tą szkołę - westchnął.
- Czemu? Nawet śmiesznie tu jest - stwierdził jego kolega o podobnej fryzurze.
- Bo ciebie nie prześladuje żaden nauczyciel - skomentował kolega o damskiej twarzy w czerwonych włosach. Deidara wzruszył ramionami, a Izuru z kolejnym westchnięciem upił łyk soku. Myśl o tym, że pozbędzie się z życia profesora Gina była naprawdę nieprawdopodobnie wspaniała.
- Oby to co tu nas zostało tu też zostało...
- I w proch powoli się obracało...
- I BUM! - dokończył Dei. Koledzy spojrzeli się na niego naprawdę nie chcąc po raz kolejny dyskutować na temat jego zapędów "szybkiej sztuki", która w niektórych momentach ocierała się o perwersję.
Kolejny kąt sali wypełniony był Cullenami i Bellą, a jeszcze kolejny całą resztą innych grup społecznych, których nikomu by się nie chciało wymieniać.
Nagle puszczono dosyć wolny utwór. I to nie jakiś pierwszy lepszy, lecz ulubiona piosenka Sony. Na twarzy dziewczyny widać było zachwyt. Nie spodziewała się, że usłyszy to na balu maturalnym. Janna uśmiechnęła się do siebie, po czym wzięła przyjaciółkę na parkiet. Co z tego, że tańczyły teraz same pary. One też przecież mogą jako BFF.
***
Bal powoli dobiegał końca. Przynajmniej dla tych, którzy szli na pobalowe imprezy. Sona bardzo chciała jeszcze zostać, ale Janna nalegała. Musiały jeszcze przebrać sukienki. Tak długie nie nadawały się na imprezę tego typu. Sona westchnęła. I tak powinna być trochę wcześniej. Odszukała wzrokiem Dravena. On chyba też już się zbierał. Wyszły ze szkoły i skierowały się do vana Nami, gdzie przebrały się, a potem ruszyły na miejsce.
Kiedy dotarły do luksusowego apartamentu Dravena, w środku było już parę osób i jakaś szmirowata muzyka sączyła się z radia. Jak ktoś mógł być tak niepoważny. Janna i Nami ciekawie rozglądały się wokół, a tymczasem Sona śmiało ruszyła w wiadomym sobie kierunku. Blondynka dopiero po chwili zauważyła brak przyjaciółki. Zaczęły jej szukać, kiedy nagle radio ucichło, światło się przyciemniło i jedynie na przeciwległej ścianie paliły się jakieś lampki oświetlając coś na kształt miejsca dla DJa, gdzie... stała Sona z jakimś kolegą.
- Draven wynajął ich na swoją imprezę, ale czadowo - pisnęła Nami. Janna też była w szoku. Wiedziała, że u Dravena muzykę puszczają najlepsi, ale nie myślała, że jej przyjaciółka i jej kolega są aż tak dobrzy. Muzyka zaczęła grać. Był to typowy kawałek, podczas którego Draven wchodzi do pokoju witany okrzykami tłumu.
Impreza się zaczęła.

20# Życie w NY: Jutro bal maturalny!

Strasznie krótkie i pisane na telefonie xD Ale za to 21 będzie większy :"D
***

Był wieczór. Kat leżała od kilku godzin i nie mogła zasnąć. Przyglądała się zapalonym oknom widocznym z jej pokoju. Ciekawe czemu tyle osób nie spało o tej porze. Chciała stwierdzić czy noc była pochmurna czy gwieździsta, ale silne światło wydobywające się z miasta oraz kłęby smogu uniemożliwiały jej to bardzo skutecznie. Miała już dość tego miasta. Było piękne, ale ona nie była stworzona do mieszkania w takim miejscu. Jednak szkołę trzeba było ukończyć...
***
Szayel spał tej nocy równie niespokojnie. Za kilka godzin bal maturalny, a on na niego nie idzie... Mógł się pocieszyć tylko tym, że na własny bal nie będzie potrzebować partnerki. Z drugiej strony nie był pewny czy załapie się na jakąkolwiek imprezę po balu, na czym mu najbardziej zależało, a sam nie jest na tyle popularny, aby zrobić własną...
- Eureka! - wrzasnął, zerwał się z łóżka i pognał do telefonu. Wybrał numer Nnoita. Te wakacje zapowiadały się niezwykle pracowicie.

***
Wakacje już za 2 dni. Jutro bal maturalny. Sona leżała sobie w wannie zanurzona w obfitej pianie pachnącej typowym płynem do kąpieli. Niedawno wróciła do domu po przedstawieniu. Odniosło ono duży sukces, wszyscy byli zafascynowani doborem aktorów, ich grą, a także muzyką, co najbardziej ją ucieszyło. Myślała jednak teraz o kimś niezwiązanym z przedstawieniem, a dokładniej o tym, co ją spotkało wczoraj.Jej wizyty u Lee Sina nie były już czymś w rodzaju wolontariatu. Stali się serdecznymi przyjaciółmi, więc kończąca się akcja charytatywna nie była dla nich znaczącą. Sona nie zamierzała zaprzestawać swoich wizyt, a Lee Sin nie poszukiwał nikogo innego do towarzystwa.Tego dnia, kiedy dziewczyna miała wracać do domu, zaczął padać deszcz. I nie była to taka tam sobie mżawka, lecz olbrzymia ulewa. Najbliższy przystanek był kawałek stąd, Lee nie miał w domu parasola, taksówki są strasznie drogie, a przecież Sona nie mogła wyjść w takiej pogodzie na dwór - nie można się przeziębić na własny bal maturalny! Jako, że jej rodziców nie było w domu i nie mogli po nią przyjechać, jedynym wyjściem było zostać...- Przenocujesz u mnie - stwierdził Lee i poszedł jej przygotować łóżko."Mogę spać na kanapie", powiadomiła, ale zignorował ją. Nie miała wyjścia, nie potrafiła walczyć z jego zawzięciem.Minęło zaledwie kilka minut od kiedy położyli się spać. Niebo rozbłysło, a po chwili zagrzmiało donośnie. Sona otworzyła oczy i spojrzała w okno. Czyżby czasem Lee nie wspominał jej o czymś związanym z burzą... Gwałtownie odwróciła się w stronę drzwi. Czyli ma dobry słuch. Jej przyjaciel też jeszcze nie spał. I najprawdopodobniej nie zamierzał tego uczynić w najbliższym czasie. Wstała. Nie była pewna, czy jej pamięć jej nie zawodzi i Lee ma jakieś przykre wspomnienia z burzą. Chciała trochę z nim teraz posiedzieć, aby o tym nie myślał. Została go siedzącego na kanapie.- Też nie możesz zasnąć? - spytał, jakby burza trwała co najmniej godzinę. Sona uśmiechnęła się i postanowiła cofnąć po komórkę, lecz nie zdążyła.- Możesz mi nalać trochę wody do szklanki? - poprosił. Sam potrafił to zrobić, ale dziewczyna postanowiła spełnić jego prośbę. Jak znowu zagrzmi, to mógłby czasem upuścić szklankę czy coś. Kiedy kierowała się w stronę kuchni zabłysło. Nie zdążyła dość do szafki, gdy złapał ją za nadgarstek i zatrzymał. Zagrzmiało i drgnął niespokojnie. Zachowywał się naprawdę dziwnie, chciała cofnąć się znowu po telefon, spytać go o co chodziło z tą burzą. - Opowiem ci o tym jeszcze raz, bardziej szczegółowo, ale nie idź po ten wstrętny telefon - powiedział. Zdziwiła się, ale w sumie mógł przewidzieć co chciała zrobić.- Tylko nie płacz. Wolontarka ryczała, kiedy jej opowiadałem.Dziewczyna się przestraszyła i zaniepokoiła.- To odpowiedzieć?Skinęła odruchowo głową na tak, lecz po chwili lekko spanikowała. Niby jak teraz mu przekaże, że chce to usłyszeć?- Dobrze, chodźmy usiąść i opowiem.Wmawia sobie co mogę odpowiedzieć, pomyślała. Ciekawe co jeśli bym nie chciała.- Nie wierzysz, że naprawdę wiem, co mi chcesz powiedzieć?To ją lekko zdziwiło. Czemu zachowywał się jak jakiś czarodziej? Ta burza bardzo źle na niego wpływała.- Zrzuć to na burzę, ale nie bawię się teraz w żadne sztuczki.Wyglądał całkowicie poważnie. Ścisnął ją lekko za nadgarstek.- Może i ciebie nie słyszę ani nie widzę, ale mogę ciebie poczuć, więc wiem, co chcesz mi przekazać.Usiedli na kanapie i odpowiedział jej. Opowiedział jej całe swoje życie. Jego chęci bycia najlepszym. Kierowanie się pychą i poczuciem wyższości. Burzy szalejącej pewnej nocy, kiedy z jego winy zginęła cała tybetańska wioska. O tym jak podpalił się w ramach protestu o wolny Tybet, kiedy odratowano go, jednak stracił oczy. Kiedy przez przypadek zabrano go jak bezdomnego inwalidę do przytułku w Stanach. A ona płakała. Nie uroniła jednak ani jednej łzy, nie pociągała nosem. Mimo wszystko on wiedział.- Miałaś nie płakać.Delikatnie wyciągnął dłoń przed siebie dotykając jej policzka. Łzy pociekły jej mimowolnie spływając po jego palcach.