LISTA STRON

|SŁOWO WSTĘPU|

Witam szanownego czytelnika w swoich skromnych progach.
Zapraszam do zapoznania się ze spisem mojej "twórczości" i wybraniem odpowiadającej sobie pozycji.
W razie problemów zapraszam do zakładki "Bohaterowie".
Życzę miłej lektury!

PS Będę wdzięczna za wszelkie komentarze~!

|Statystyka, co mnie na duchu wcale nie podnosi ani nic|

niedziela, 1 stycznia 2017

Super spotkanie super złych osób

Ludzie chcieli drugą część, to napisałam XD Właściwie skończyłam to jakiś miesiąc temu, ale klęczałam nad końcówką, dokładniej to nad ostatnim zdaniem. Stwierdziłam, że to i tak nie ma sensu, wiec dodałam pierwsze co mi wpadło do głowy. Miłego czytania.

***
   Pewnie wielu zastanawiało się, jak działa Las Noches. Ile mają łazienek, gdzie śpią Fraccion, czy herbatka na posiedzeniach Espady pojawia się z nikąd tak jak w Hogwarcie. Ciekawym pytaniem jest także, czy gdzieś w Hueco Mundo nie biegają złole znani nam z historii. Dariusz, Temudżyn, czy inny Sauron. Bardziej wnikliwi mają w głowie jeszcze jedno pytanie: co się stało z Klubem Złych i Genialnych? Czy dalej istnieje? Przecież wszyscy pamiętamy sceny śmierci poszczególnych członków. Voldemort ugodzony zaklęciem z ręki zbuntowanego horkruksa, Darth Vader słabnący z powodu męczeńskiego poświęcenia, Davy Jones ginący w odchłani morza, czy Biała Czarownica... cóż, to nie tak, że nikt nie pamięta, jak wyglądała jej śmierć.
   W każdym razie: Gdzie oni są? Czy możemy mieć nadzieję na ponownie spotkanie, widząc śmierć naszego ulubionego bohatera na ekranie?
   Otóż, możemy. Nadzieja umiera ostatnia. Zawsze.
   Tajemnicza postać okryta szarym kocem, wysunęła się z pomieszczenia i szybkim krokiem ruszyła w znanym sobie kierunku. Jedynym wystającym elementem była cienka paróweczka, wystająca zapewne z otworu gębowego.  Tajemniczy osobnik bezszelestnie przesuwał się podziemiami Las Noches licząc na pozostanie w cieniu. Niestety się przeliczył.
   
- Kim jesteś? - ostrze katany zostało podstawione niebezpiecznie blisko kiełbaski.
   - Powiem wsystko, tylko opuść, prose, swojo broń - wymamrotał parówkowicz.
   - To nie jest moja broń... - mruknęła cicho strażniczka, odsuwając miecz. Wpatrywała się swoim jedynym okiem w tajemniczą postać, co mogło wyglądać niejednoznacznie biorąc pod uwagę brak źrenicy, czy tęczówki. Prawa powieka była zaszyta grubymi nićmi.
   Szary koc zsunął się nieco ukazując błękitną czuprynę szóstego z Espady. W śnieżnobiałych kłach wciąż trzymał parówkę. Spoglądał niemrawym wzrokiem w stojącego przed nim Arrancara. Podniósł się z klęczek, gdyż w takiej pozycji przed chwilą się poruszał, i spojrzał w dół na dziewczynę.
   - Jesce coś mas mi do pedzenia? - mruknął wsuwając parówkę. Koc zsunął mu się z ramion ukazując tonę jedzenia, jaką trzymał w rękach. Strażniczka nie wydawała się zaskoczona w żaden sposób tym widokiem. Uniosła nieco głowę, aby być w zasięgu rozmówcy, zaś różowa grzywka odsunęła się na boki, zahaczając o skrawek pozostałości maski po lewej stronie czoła.
   - Camaleón-san. Szósty nigdy nie używa słowa "proszę". Poza tym jedzenie pakuje do kieszeni, natomiast parówki upycha w swojej dziurze pustego. Pomijając fakt, że lokalizacja kuchni jest dla niego ukryta - powiedziała. Kiedy skończyła, mogła opuścić głowę na normalną wysokość, gdyż jej rozmówca skurczył się. Miała przed sobą pulchną kobietę w uniformie Arrancara. Z salami w dekolcie.
   - Już nie bądź taka mądra, Ko - rzuciła udając oburzenie wobec młodziej wyglądającej istotki. Cama zdecydowanie wyglądała na co najmniej pięćdziesiąt lat, co było dość niespotykane. Chociaż któż wiedział, czy aby na pewno tak wygląda - potrafiła zmieniać się w każdego.
   - Zabierz to jedzenie, skoro chcesz. Mam nadzieję, że pamiętasz o dzisiejszym naborze - odrzekła różowowłosa. Kobieta o czerwonej fryzurze zbladła, zaś w jej złotych oczach dostrzec można było przerażenie typowe dla każdego sługusa Aizena.
   - No tak, dzisiaj nabór, ojej, już uciekam - odwróciła się na pięcie i już miała uciekać, kiedy poślizgnąwszy się na kocu, przejechała na podłodze dość spory kawałek. Zatrzymała się u stóp kogoś, kto dopiero teraz pojawił się w korytarzach spiżarni.
   - Camaleón-san. Czyżby ostatnia wizyta w Świecie Żywych źle na ciebie wpłynęła?
   Kobieta nie musiała podnosić wzroku, żeby wiedzieć, kim jest owa postać. Kaname Tousen. Jej bezpośredni przełożony. Na nic wszelkie tłumaczenie się, czy nawet przeprosiny. Zrzuciła szybko całe jedzenie na koc, zrobiła z tego zawiniątko i pobiegła, tym razem bezkolizyjnie, do sali rekrutacyjnej. Miała nadzieję, że procedura się nie zaczęła. Gdyby się spóźniła, zostałaby odebrana jej możliwość corocznych wycieczek w celu obserwowania swojej córki. Szybko sprawdziła, czy broszka wciąż wpięta jest w jej uniform, czy odpadła przy wyciąganiu salami. Jako zwykła dusza, była zależna od tego drobnego przedmiociku, który chronił ją przed zbyt silnymi źródłami Reiatsu, jakie spacerowały sobie po całym Las Noches.
   Wślizgnęła się do sali, rzuciła pakunek w kąt i zasiadła przy okienku. W pomieszczeniu była sama, więc nie wolno było jej jeszcze otwierać. Czuła, że po drugiej stronie ściany, w poczekalni, siedzą naprawdę wyjątkowe osobniki. A teraz musiał pojawić się ktoś naprawdę silny, bo prawie ją zemdliło. Broszka nie była idealna, dlatego kobiecina mogła bezpiecznie czuć się tylko w lochach po przeciwnej stronie od salonów Espady. Z niecierpliwością oczekiwała przybycia Kaname, bądź Ichimaru. Zazwyczaj to oni pełnili funkcję rekrutującego. Tym razem było inaczej.
   - Eloszka.
   Camaleón odwróciła się czując źle. O nie. Oto sam Aizen postanowił dzisiaj przybyć. Rekrutujący zazwyczaj musieli tłumić swoje Reiatsu, pozwalając kobiecie na spokojną pracę, jednak inaczej było z szefem i panem. Rzucał swoją aurą na lewo i prawo, aż wszyscy mieli ochotę rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady. Nie dało się z tym człowiekiem normalnie pracować.
   Aizen odsunął kobietę wraz z krzesełkiem. Sam otworzył półokrągłe okienko, wychylił się z niego nieprzyzwoicie i zaczerpnął powietrza, jakby witał samą wiosnę. Dobrze wiedział, kto wpadnie na dzisiejszą rekrutację. Już od rana siedział w krzakach przy wejściu, obserwując.
   - Hmmmmm... A kogo my tu mamy? - podparł głowę na dłoniach rzucając rozpalone spojrzenie w stronę postaci siedzących na długim klocku. Ze zgromadzonych tylko jedna osoba, starzec o szpiczastych brwiach, zdecydował się nieco zwrócić spojrzenie w stronę Aizena. - Siema, misiaczki. No to kto pierwszy? - zachichotał król świata.
   - Ja - odpowiedział staruszek wstając. Opierając się na drewnianej lasce, pochylił się przy okienku, które znajdowało się niecałe półtora metra nad ziemią. W dodatku wystawała z niego połowa Aizena. Starzec pochylił się nieco niefortunnie, przez co nagle jego plecy nie wytrzymały i zahaczył twarz króla swoją długą brwią, która okazała się resztką maski. Aizen wrzasnął czując, jak ostry szpikulec wbija mu się w oko. W dodatku ruszył się zbyt gwałtownie i grzmotnął kręgiem w górę okienka. Bluzgając, niczym Jurand na Krzyżaków, wynurzył się z otworu masując twarz.
   - Otwórz mu - mruknął pod koniec. Camaleón wcisnęła guzik. W pozornie gładniej ścianie ukazało się przejście. Starzec wszedł niepewnie do środka. Drzwi za nim się zasunęły. Aizen zasiadł na fotelu rekrutatora, uprzednio przykleiwszy sobie wielki różowy plasterek na zranione oko. Mierzyli się wzrokiem kilka sekund, po czym rozpoczęła się rozmowa. Z tej złości, Aizen zapomniał nawet, że powinien czerpać satysfakcję widząc, jak były członek KZiG płaszczy się przed nim, chcąc uzyskać dobrą fuchę u swojego kolegi. Ah ta amnezja pośmiertna. Sosuke bardzo się cieszył, że karierę rozpoczął dopiero po śmierci. Chociaż, kto to tam wie, co robił za życia. Może był samym Juliuszem Cezarem?
   - Pokaż uwolnienie swojego miecza - nakazał Aizen. Był to główny punkt rekrutacji. Jak ktoś miał jakieś pierdy na kiju to go wywalał. Nie ukrywajmy, nie potrzebował silnych ludzi. Wybierał tylko tych najbardziej epickich. Ostatnio zgarnął jakiegoś Itahiego Uhicha, który miotał karambitami jak pojebany. Tapeta w całym pomieszczeniu do wymiany, ale było warto. Tym razem mogło nie być tak widowiskowo. Kandydat miał na sobie klasyczny strój Arrancara, co już na starcie powiewało nudą. Jego dziura pustego nie dodawała epickości, gdyż nawet nie było widać jej umiejscowienia. Być może znajdowała się pod tą długą białą brodą, bądź włosami. No i te paskudne pozostałości maski, które wyglądały jak długie, przerysowane brwi.
   Staruszek powstał. Chociaż nie. On cały czas stał. Chwycił swoją laskę w obie ręce i uniósł trochę. Aizen spodziewał się triku Dziadzia Generała, że drewno zaraz wyparuje ustępując miejsca zwykłej katanie, ale nic bardziej mylnego.
   - Spójrz, Nieprzyjacielu - mruknął dziadoszek. Zadymiło się lekko, jak to zawsze się dzieje, po czym brwi rozpoczęły pracę. W mig zduplikowały się i porozciągały tak, że staruch został zabudowany kościstym tworem. Wyglądał jak... wieża. Kończąca się dwoma słupami, pomiędzy którymi zabłysło oko stworzone ze strumienia Reiatsu...
   - Kurna, no ja ciebie proszę, Saruman - Aizena aż ścisnęło na ten widok. - Ja chromolę, przecież nie pamiętasz swojego życia, zostaw w spokoju biednego Saurona - rozmasował sobie z nerwów brwi, czując, jakby one też rozpoczęły procesy replikacyjne. - Pamiętam, kiedy wpadliśmy na pomysł, żeby zrobić sobie jaja i udawał oko z mocą - zaczął, przechodząc w refleksyjny ton. - A potem jakieś niziołki myślały, że go zabiły, a to jego matka wpadła do pokoju i odłączyła internet, he hehe... Stare dobre czasy - westchnął na końcu.
   - Jaki Saruman? Jaki Sauron? - spytała wieża.
   - Tak, a swojego imienia już nie pamiętasz, eh - Aizen machnął ręką. - Camaleón, wpisz tego pana do drużyny szachowej.
   Tak, Aizen miał takie "żywe" szachy jak w Potterze. Wszystko dzięki Ulqowi, który kiedyś podsunął mu dzieła pani Rowling.
   Następną postacią wchodzącą do sali była kobieta. Miała gruby, puchaty kołnierz, jej kurtka nie miała rękawów, zaś ręce zdobiły czarne wstęgi. Najprawdopodobniej nie miała hakamy, lecz na jej wzór stworzoną spódnicę, obszytą u dołu czarną lamówką. Szpilki zastukały na posadzce, a Aizen posłał Camie spojrzenie mówiące "Oho, kolejna typiara, która myśli, że to casting do Master Chefa, a jak przyjdzie co do czego, to że nie może, bo buty". Król popatrzył sobie na maskę kobiety, zakrywającej niemal całe jej czoło i lewą stronę twarzy, wraz z okiem. U dołu wyglądała, jakby była wmrożona w skórę. Dopiero teraz rzuciło mu się w oczy coś ważnego. Dobierany warkocz platynowych włosów przewiniętych przez lewe ramię.
   - Nie, żadnych Elz tu nie będzie - zaznaczył, po czym narysował krzyżyk na formularzu.
   - Czemu moje imię jest tu zakazane? - spytała kobieta chłodnym głosem.
   - Haha, bardzo śmieszne, Biała. Może jeszcze masz ze sobą Aslana przebranego za tego głupawego bałwana? - pogroził jej ołówkiem. Kobieta zamrugała kilka razy.
   - Aizen-sama... Pani Biała Czarownica przeszła na ten świat na długo przed wyjściem do kin wspomnianej bajki... - wtrąciła się ostrożnie Cama, po czym wstrzymała oddech, ściskając w łapce tablet z odpaloną Wikipedią. Król zastanawiał się chwilę. Mierzył wzrokiem Białą, zerknął niepewnie na okienko, odsunął rękaw, aby spojrzeć na Rolexa.
   - No dobra, pokaż, co umiesz robić... I nie będziesz się żadną Elzą nazywać, jasne?
   - ...dobra, to nie jest śmieszne, ukrywacie coś przede mną - rzuciła podejrzliwie. - Nie przekupicie mnie żadnymi piankami, nic wam nie powiem, rodzeństwa nie wydam...
   Aizen policzył do dziesięciu, żeby się uspokoić. Myślał, że dzień, w którym przyjdą do Las Noches jego byli znajomi będzie raczej pełen satysfakcji. On wiedział, co robili przed śmiercią. Oni nie. Ale ta wiedza powodowała teraz u niego tylko irytację.
   Głupi mają lepiej.
   - No dobra, użyj miecza, pani-ktokolwiek - machnął ręką zrezygnowany.
   - Nie mogę tutaj. To wywołuje zamieć śnieżną - powiedziała wyciągając coś zza pasa. W pierwszej chwili Aizen myślał, że to serpentyny, albo jakieś anielskie włosie. Biała... czy tam Elza, trzymała rękojeść zakończoną srebrzystymi łańcuszkami. Długie były na jakiś metr, zwijały się lekko, jakby odpychały się od siebie nawzajem, zaś na końcu każdego z nich zamocowana była metalowa śnieżka.
   - Musi boleć nawet bez uwolnienia - pokiwał głową Aizen wyobrażając sobie, jak te śnieżynki mogą ładnie poharatać komuś twarzyczkę. Następnie skreślił krzyżyk i domalował ptaszka. - Bierzemy. Przydasz się do eventu zimowego. A powiedz no jeszcze... ELZA... Jakieś zwierzątko przypominasz podczas przemiany? Może pingwina? I jak mieczyk się wabi?
   - Aslan. I jestem...
   - TO JUŻ JEST PRZESADA, NO NIE WYTRZYMIĘ. ŻĄDAM PRZERWY.

   Aizen sączył herbatkę starając się zapomnieć o tym, że Biała Czarownica po śmierci nazwała się Elzą i jej uwolniony Aslan przemienia ją w lwa. Odłożył filiżankę. Czas na kolejną osobę. Wrota otworzyły się, a do pomieszczenia wszedł negatyw Dartha Vadera.
   - Co my tu mamy... - mruknął Aizen zacierając rączki. Były kolega miał białą kurteczkę z nadprogramową ilością czarnych pasków i ciemne rękawiczki. Reszta w normie. Jednak z całą pewnością nie zniknąłby w tłumie. Na głowie miał swoją charakterystyczną maskę, tylko białą. Różniła się detalami, między innymi, zamiast paskowanego trójkąta w miejscu buźki, miał coś bardziej przypominającego... trójkąt z dwoma kropami, niczym świński ryjek. W dodatku podczas oddychania wydawał dźwięk przypominający delikatne dzwoneczki.
   - Dżentelmen ściąga nakrycie głowy w pomieszczeniu - Król zwrócił mu uwagę.
   - Ale to moja maska Pustego - zakwiczał Vader. Tak. Zakwiczał jakimś skrzekliwym głosem, jak prosiak.
   - Panie, z czym pan do ludu! - Cama aż zbulwersowała się. - Mamy tu już jednego niedorobionego, więcej nie-Arrancarów nie potrzebujemy! Do wygód to by się wszyscy pchali, ale jak trzeba robić, to nie ma komu! Pamięta pan, Aizen-sama, tą plagę imigrantów z zachodnich regionów Hueco Mundo? Ale im pan wtedy powiedział! Opowiedziałam wszystko córce! A ona potem w ciele takiego pomarańczowego, bo wie pan, ona też umie jak ja zmieniać kształty, też zaczęła takie rzeczy o imigrantach wygadywać! I jeszcze jakieś wybory wygrała! - zachichotała. Aizen zawtórował, z grzeczności.
   - Cama, dlaczego taka duszyczka jak ty pamięta o córce, to ja nie wiem - oparł głowę na ramieniu i przypatrywał się jej krótką chwilę. Puści tracili pamięć całkowicie (chociaż jak widać, przebłyski przeszłości u niektórych pozostają), plusy zachowywały jakieś podświadome myśli, czy predyspozycje, zaś o swoich bliskich pamiętali tylko, jeśli umarli w tej samej chwili. Córka Camy wciąż żyła i miała się dobrze. - W każdym razie. WESZŁAŚ MI W SŁOWO I NIE PRZYWOŁUJ PANA VADERA DO PORZĄDKU, BO SAMA JESTEŚ ZWYKŁĄ DUSZĄ.
   Kobiecina aż odjechała na krzesełku pod ścianę, wystraszona wybuchem Aizena. Ten odchrząknął i spojrzał na Dartha Vadera.
   - No więc... jak się zwiesz? Obi Tak To Robi?
   - Nie, Dżuk - wydyszał.
   - Cudownie. A walczyć ty umiesz? Pokażesz swoją broń?
   Vader-Dżuk wyciągnął prostą rękojeść. Z jednego końca wyleciał strumień utrzymującego się Reiatsu - prawdziwy miecz świetlny!
   - Brawo! Pięknie! Co jest nie tak z tą cholerną amnezją pośmiertną!? - klasnął w dłonie Aizen. Już nawet nie wiedział, czy śmiać się, czy płakać, taki to był poziom rozpaczy.
   Dżuk poinformował, że niestety nie może pokazać swojego mieczyka w pełnej krasie, gdyż zamienia się w Sokoła Milenium... to znaczy w "latający obiekt niezidentyfikowanego kształtu". Nie potrafił tego określić, ale na pytanie "Czy to kula?" odpowiedział, że nie, więc Aizen mógł spać spokojnie nie bojąc się, że pewnego dnia trafi na Gwiazdę Śmierci w ogrodzie.
   Czas na ostatnią osobę. Łysy mężczyzna z białą szatą narzuconą na zwykły uniform wszedł na boso do pomieszczenia rekrutacyjnego.
   - Odważnie - Aizen uniósł brwi. - Cama, daj no panu jakieś mokasynki. Wiadomo, BHP i te sprawy.
   Kobieta podeszła do szafki z aktami i wyciągnęła z jednej z szuflad odpowiednie obuwie. Podała je łysemu. Przypatrywał się krótko bamboszom, ale je ubrał.
   - Dobra decyzja, Voldi. To znaczy... jakie imię wybrałeś? - Aizen usiadł wygodniej, żeby czuć się nieco bardziej komfortowo w tej chwili. Oczywiście czekał na "Harry Potter", czy inne takie. Skupił wzrok na twarzy byłego kolegi. Los nie obszedł się z Voldemortem łaskawie. Wręcz zakpił z niego na całego. Dziurę pustego miał on w miejscu nosa, zaś resztką po masce była długa, górna część ptasiego dziobu umiejscowiona dokładnie nad twarzowym pępkiem. Niby miał nos, ale jednak nie.
   - Bogdan Alejandro Martinez Garcia.
   - ...cóż - Król założył nogę na nogę. Właściwie poczuł się wyjątkowo nieśmieszenie. Na szczęście nowe moce Voldemorta nie rozczarowały. Za broń służył mu krótki sztylet, subtelnie przypominający różdżkę. Jelec był w kształcie węża ułożonego w literę S. - Prezentacji się doczekam?
   - Oczywiście. Pasztetuj, Poterroza... - syknął Voldi, po tym jak odsunął lewy rękaw i przejechał ostrzem zygzaka na ręce. Mieszane uczucia znowu napłynęły do Aizena. Głównie dlatego, że nie był pewien, czy usłyszał "pasztetuj", czy "kaszkietuj".  Sama nazwa broni spowodowała tylko pęknięcie dwóch wrzodów i związanie jelitka cienkiego w gustowny supełek. Następnie zaczął się zastanawiać, czy ujrzy za chwilę feniksa, czy hipogryfa. Kiedy dym opadł, oczom zebranych ukazał się średnich rozmiarów żmijoptak (taki długaśny wąż z ptako-smoczym pyskiem i skrzydłami)
   - Widzę, że jesteśmy na bieżąco - Aizen usilnie starał się zachować pokerową twarz, lecz widać było, że coś jest na rzeczy. Zachowywał się, jakby siedział na zestawie nowych brwi Sarumana. - No, Cama, dopisz pana gdzieś tam. No, to kończymy na dzisiaj. Szkoda, że Calipso nie chciała po prostu skończyć z Davym, był chyba najfajniejszy z tego towarzystwa... Hehe. Cóż. A może jednak nie. No to do wiedzenia, Cama. Panie Bogdanie... pan może pójść ze mną. Ależ proszę, proszę zostać w takiej formie, zapraszam.
   Aizen wstał z miejsca, jak oparzony, jednak powierzchnia jego fotela była cały czas gładka i w odpowiedniej temperaturze, więc raczej nic go nie kuło w pupcię. Poklepał nowe wcielenie Voldemorta po grzbiecie... czy jak to się nazywa ta część ciała.
   Od tego dnia, Bogdana Alejandro Martinez Garcia nikt już więcej nie widział. Plotki mówią, że ktoś był świadkiem tego, jak Aizen zaprosił go do jakiejś walizki, po czym ją zamknął zaraz po wejściu tam żmijoptaczej formy byłego kolegi, jednak tylko jedna osoba tak naprawdę wie, co tu się dzieje.
   A jestem nią ja, Ulquiorra. Najlepszy obserwator tego grajdołka. Dobrze wiem, że Aizen-sama ukrywa przede mną zaczarowaną walizkę z magicznymi stworzeniami. Wiem, że to Szayelowi zlecił stworzenie takiej, z magicznie powiększonym dnem. Ja się nie przejmuję, nie uznaję kanoniczności filmów. Mimo wszystko żałuję, że wprowadziłem Aizen-samę w magiczny świat Harrego Pottera. Odkąd do kin weszły "Fantastyczne zwierzęta", przestał się mną interesować. Teraz zajmują go tylko Arrancarzy, którzy przy uwolnieniu przypominają jedno ze stworzeń z filmu. Zabiera ich ze sobą i zamyka w walizeczce, a tam z czułością dogląda i pielęgnuje. Rowling, jeśli to czytasz to wiedz, że nigdy nie wybaczę ci nie dodania żadnego nietoperzo-podobnego stworzenia. Nie, nie uznaję filmów, lecz ten znam, obejrzałem kilkukrotnie, gdyż Aizen nam je puszczał podczas posiedzeń Espady. Znam go na pamięć, a w razie potrzeby mogę przywołać jego paskudny obraz krusząc swoje oko. Kiedy już uda mi się wytworzyć w sobie Obskurusa, będę najbardziej niszczycielskim Obskurodzicielem. Dobrze wiem, że moim przeznaczeniem jest władać ciemnością (Cero Oscuras mówi samo za siebie). Muszę poprosić Dżuka o pomoc w opanowaniu ciemnej strony mocy, ale teraz muszę znikać, gdyż leci już w telewizji nowy odcinek mojego ulubionego serialu American Horror Story. Do zobaczenia.