LISTA STRON

|SŁOWO WSTĘPU|

Witam szanownego czytelnika w swoich skromnych progach.
Zapraszam do zapoznania się ze spisem mojej "twórczości" i wybraniem odpowiadającej sobie pozycji.
W razie problemów zapraszam do zakładki "Bohaterowie".
Życzę miłej lektury!

PS Będę wdzięczna za wszelkie komentarze~!

|Statystyka, co mnie na duchu wcale nie podnosi ani nic|

piątek, 28 października 2016

Tak zostałem... - Akty 1-5

Witam.
Chciałam kiedyś napisać "Życie w NY" edycję drugą, gdzie opisane byłoby życie naszych bohaterów na studiach. Całkiem fajne byłoby kontynuowanie tego, jakby nigdy nic. Jakby wcale to nie miało zakończenia swojego.
Ale nie zrobię tego, bo ta seria daje mi ból zmarnowanego czasu i potencjału.
Dlatego daję to.
Z dedykacją dla Mortisa. Dzięki niemu mam loszki w opku <3

***

Czym jest los? Czym jest przeznaczenie? Czy cel, do którego dążysz jest na pewno odpowiedni dla ciebie? Zastanów się: jakie są twoje mocne strony? Czym lubisz się zajmować? Co ciebie najbardziej pochłania? Zamknij oczy (żart, nie rób tego, bo wtedy nie przeczytasz dalej) i przeanalizuj swoje pragnienia. Być może masz takie, które ukryte pod warstwą różnych czynników, są zamaskowane przed świadomością, a po ich odkryciu popadasz w zaskoczenie, że przecież od zawsze wiedziałeś, co chcesz robić, tylko...
Akt pierwszy
Biolog Chaegirab
Zainteresowanie życiem pojawia się już u najmłodszych, kiedy z zafascynowaniem obserwują ślimaki wędrujące po płocie, merdający ogon psa, miękkość brzucha ulubionego wujaszka. Dlaczego ptaszki ćwierkają? Jak to roślinki same się odżywiają? Co zachodzi w ludzkim mózgu? Jak żyć, kiedy okazuje się, że tak naprawdę nie chcesz tego wiedzieć, tylko pozostać biernym obserwatorem?
Wstąpienie na konkretną ścieżkę i podążenie nią jakąś odległość zachęca do pójścia dalej, nie do powrotu. Idziesz, idziesz, czasem spadnie deszcz, czasem autobus podwiezie kilka przystanków, czasem pojawi się jakieś skrzyżowanie, ale nie wiadomo, dokąd prowadzi (zakładamy, że masz demencję i umysłowy kompas nie działa). Czasem miniesz jakiś skwerek i możesz przejść po trawie (ryzykując spotkanie strażników miejskich), ale o cofaniu mało kto myśli. Zazwyczaj spada się do studzienki, albo desperacko wsiada w autobus powrotny, który jednak wywozi na jakieś Dębce i inne Pragi Północ. Albo do Łodzi.
Zaliczam się do desperatów. Moje brnięcie w przód w nadziei na autobus się skończyło. Odwróciłam się na pięcie i pobiegłam za siebie.
Najgorsze w życiu jest, jak masz już postać w grze, a nagle, z różnych powodów, musisz zrobić ją na innym serwerze. I grać od nowa. Tą samą klasą.
Można zaszaleć i zrobić Likana (nie polecam). Ale mi inna nie odpowiada, dlatego zostanę szamanem. Ale tym razem zmienię specjalizację.
Właściwie to tak mogło się skończyć. Zmiażdżona na PvP. Z braku lepszych perspektyw musiałam się wturlać w ostatni bezpieczny rów. Tak więc na półmetku licencjatu z biotechnologii i porażką w rekrutacji na wokalistykę (specjalność: musical), wtoczyłam się na informatykę. Muszę nauczyć się latać na obciętych skrzydłach.
Akt drugi
Marian Mengele-Skłodowski


Bycie indywidualistą bywa trudne. Jeśli jednocześnie chcesz aprobaty społeczeństwa. Ja takowej nie potrzebuję. Robię, co muszę, co lubię, uważam za słuszne. Odkąd pamiętam zajmowałem się technologią biologiczną. Modyfikacje tkanek, sposoby na ukrycie substancji narkotyzujących w neutralnej sałacie, czasem broń. Odkąd pamiętam, pracowałem sam, uczyłem się sam. Szkołę ukończyłem z obowiązku prawnego, do matury nie podeszłem. Nie miałem czasu. Pracowałem. Zacząłem dla siebie, ale po odkryciu ukrytej sieci (deep web) znajdowałem konkretne oferty. Było zapotrzebowanie na takich, jak ja. Głównie narkotyki, sposoby na szybką śmierć. Ale rynek się zaostrzał, pojawiała się konkurencja, zleceniodawcy stawiali coraz wyższe wymogi. Jednym z nich było wykształcenie. Na świecie już nie było miejsca dla samouków. Zacisnąć zęby i wyjść z piwnicy. To powinienem był zrobić. Brak matury zabolał po raz pierwszy i to nawet nie z powodu jakiejś dumy, czy honoru. Trzeba to jak najszybciej zrobić, aby móc wrócić do normalnego życia. Szczególnie, kiedy ktoś dał mi bardzo poważną ofertę, pod warunkiem, że rozpocznę studia. Stary zleceniodawca, znałem go trochę. Rozumiał moją sytuację. Ten gram wsparcia wystarczył, żebym napisał egzaminy i poddał się rekrutacji.
Grażyna, nie wytrzymię. Poszedłem bez przygotowania, znam więcej biologii niż większość uczących w liceach. A oni dali mszaki i cykl rozwojowy sosny. W ten sposób trafiłem na informatykę. Szef mówi, że może być. No i dobrze.

Akt trzeci
Vincent van Gothic
Od dziecka chciałam malować. Rodzice nie dawali mi kredek, żeby ściany były czyste, ale w lodówce zawsze był keczup. A jak nie on, to majonez. Zabranie wszystkich cieczy z zasięgu moich dłoni było sprytnym posunięciem. Ale wtedy odkryłam masę papierową i klej z mąki. Dopływu wody chyba nie wyłączą.
Czynność malowania była tym, co mnie kręciło. Zaznaczam - czynność, bo nie tylko sam efekt, ale każdy ruch pędzlem na płótnie sprawiał mi przyjemność. Zapach farby, kolory wychodzące po zmieszaniu, gradienty powstające przy każdym maźnięciu. Nie wyobrażałam sobie nawet niczego innego, czym mogłabym się zajmować.
Do czasu, aż przy robieniu zadania domowego przy pomocy Internetu, nie wyskoczyła mi reklama gry.
Żegnaj życie.


Pasja gier i malowania nie połączyła się w jedno. Fanarty mnie nie kręcą tak bardzo, jak coś, co powstaje w mojej głowie. Tylko takie rzeczy wylewam na płótno. Gra to tylko niszcząca rozrywka, przez którą ledwo co zdałam gimnazjum. W szkole średniej było już lepiej. Głównie z powodu braku czasu. Liceum plastyczne to ciężka praca. Ciągle jakiś obraz na zaliczenie, bądź rysunek, a naprawdę nie lubię szkicować jabłek. Mój warsztat się jednak wyraźnie poprawiał, zaczęłam wykonywać zamówienia, aby zarobić sobie trochę, zaoferowano mi nawet pracę w Ikei. Rosłam w chwale i artyźmie, a potem rekrutacja na ASP powiedziała, że nie nadaję się na malarkę. Poszłam na informatykę, nie oglądając się za siebie. Jak ASP dzwoniło, bo zabrakło im ludzi na kierunku, to grzecznie podziękowałam i powiedziałam, że znalazłam coś lepszego.
Nie wiem, co tutaj robię, ale o dziwo mi wychodzi.
Akt czwarty
Marylin Manrou-Monson


Nie lubię mówić wiele o sobie. Jestem zamkniętym człowiekiem. Wszelkie pytania, czym się interesuję, co robię w wolnym czasie, nużyły mnie. Nie potrafię zrozumieć, po co ludziom taka wiedza. Jakby tworzyli sobie jakiś obraz kolorowego życia w społeczeństwie. Ludzie są sobie potrzebni, owszem. Ktoś musi zasiać zboże, upiec chleb, a potem go dowieźć do sklepu i sprzedać, aby ktoś taki, jak ja, mógł przedłużyć swój żywot.
Nie opuszczałem nigdy lekcji, ale nie miałem co liczyć na przyjęcie do lepszej szkoły. Nie uczyłem się. W podstawówce nie było to specjalnie widoczne, zaliczałem wszystko oprócz wierszy i śpiewu. Tego nie da się zapamiętać z lekcji, a ja nie uczyłem się. Dopiero w gimnazjum ktoś zdał sobie z tego sprawę. Dotychczas miałem raczej opinię przeciętnego ucznia. Same czwórki i trójki, czasem wpadała dwójka. Nie narzekam na złą pamięć. Na kolejnym etapie edukacji pojawiło się jednak więcej wiedzy, jakiej mój mózg nie przyswajał tak naturalnie. Może, gdybym chciał, byłoby inaczej.
Na terapię zacząłem chodzić, kiedy po raz piąty stwierdziłem, że nie chcę. Jeszcze w gimnazjum miałem spotkanie z doradcą zawodowym. Nic z ludźmi. Nic ambitnego. Posłano mnie do zawodówki, do obsługi maszyn. Robiłem to, co ode mnie wymagano, ale pewnego dnia znudziłem się. Powiedziałem, że nie chcę już się tym zajmować. I nie zajmowałem, dopóki nie zaproponowali mi innego zawodu. I tak pięć razy. Obsługa kasy była całkiem relaksująca. Przewijanie towaru na taśmie. Gorzej, kiedy musiałem wstać i ułożyć towar na półkach. Krzyczeli, że robię to zbyt wolno. A pierwszy raz się naprawdę starałem. Praktyki w Biedronce szybko zakończyłem, gdyż kolidowały z terapią. Zostały mi same zajęcia w szkole.
Terapeutka próbowała wyciągnąć coś ze mnie. Kiedy już stwierdziła, że właściwie jestem zdrowy, testowała różne rzeczy. Słuch muzyczny, talenty plastyczne, zdolności matematyczne. Zostałem zmuszony do wystąpienia w jasełkach, lecz rola Archanioła Gabriela w moim wykonaniu okazała się porażką. Być może źle wyglądam w białych sukienkach. Terapeutka postanowiła wysłać mnie do liceum. Jakimś cudem wepchnęła mnie do jednego z lepszych. Mieszkałem na Górnej Wildzie, miałem blisko.
Przyznam, że  dobrze wiedziała, gdzie mnie dać. Klasa matematyczno-fizyczno-informatyczna nie wymagała ode mnie nakładu pracy. Udawało mi się zaliczyć dwie brakujące klasy i podejść do matury. Polskie uczelnie stanęły przede mną otworem. (Niektóre miały tak nierozsądne możliwości przy rekrutacji, że z moimi zaliczeniami mogłem iść na socjologię, biologię i prawo.) Wybrałem informatykę. Podobno potrzeba informatyków, a skoro już jestem, to nie będę egzystował w zamkniętym pomieszczeniu jako nieprzydatny matematyk, czy fizyk.

Akt piąty
Juan Jewgienij Kleks
Nigdy nie umiałam w ludzi. Wstydziłam się zagadać. Moje żarty były nieśmieszne do granic możliwości. Byłam niestabilna emocjonalnie, a to też odstraszało. Próbowałam jednak udawać, że wszystko jest w porządku. Miałam nawet chłopaka. To były cudowne dni. Dopóki się nie okazało, że jest gejem i chodził ze mną tylko dla przykrywki. Wtedy zaszyłam się w piwnicy i nigdzie nie wychodziłam. Stworzyłam zakątek dla spragnionych życia, jakiego nigdy nie zaznają. Forum do tekstowej gry fabularnej, na którym można było się wcielić w wojownika-czarodzieja i wbijać expa za opisywanie życia swojej postaci. Bardzo fajna gierka, wiele ludzi tam przesiadywało i jest do dnia dzisiejszego.

Chęci do socjalizacji się jednak zostały. Socjologia nie rozwiązała jednak moich problemów, dlatego po roku przeniosłam się na pedagogikę z zamiarem zostania nauczycielem w podstawówce. Może chociaż siedmiolatki mnie zrozumieją. Niestety przegapiłam jeden szczegół. Moje forum pochłonęło ze mnie wszystkie pierwiastki życia. Całą manę ładowałam w zaklęcia i posty, tak więc nie miałam już za co iść na uczelnię. Obiecywałam sobie, że jak się zregeneruje, to pójdę, ale tak się nie działo. Wyleciałam. Ale nagle okazało się, że stoję na rondzie, a przede mną wiele dróg. Mogłam pracować na poczcie, w muzeum, w Kropie. Życie ciągle dawało mi nadzieję.
Więc poszłam na informatykę.
***
Wczytywanie . . .
"Tak zostałem informatykiem"
Koniec części pierwszej.
C.D.N.

niedziela, 16 października 2016

Wyjazd służbowy ||Jumin Han x Irysek||

Na zamówienie.
Wyszło mocno średnio, przepraszam.

***

Chora Jaehee była poważnym utrudnieniem dla Jumina. Grypa rozłożyła ją kompletnie, łóżko mogła opuszczać tylko idąc do łazienki, bądź kuchni. Brak osobistej asystentki nie był dla Jumina tak wielkim problemem, jak brak możliwego opiekuna dla Elżbiety III, podczas jego nieobecności. W grę nie wchodził nikt wynajęty, kotka źle znosiła obecność obcych. Yoosung był nieodpowiedzialny, Zen wykręcał się alergią, V był jak zwykle zajęty... Został więc nowy członek R.F.A., Irysek. Dziewczę to przypadkowo dołączyło do ich grupy, zastępując nieżyjącą Rikę, lecz powierzone jej zadanie wykonała perfekcyjnie. Był to już tydzień po przyjęciu charytatywnym, jakiego urządzaniem się zajmowali, lecz Jumin ufał jej na tyle, aby powierzyć w opiekę kota. Pozostał tylko mały problem - wciąż tylko V i Seven wiedzieli o lokalizacji apartamentu Riki, w jakim przez większość czasu stacjonowała Irysek. Musiał ją więc zaprosić do siebie, a ona nie wyraziła sprzeciwu.
Przybyła tego samego wieczora, którego wyjeżdżał w służbową podróż. Wyjaśnił jej obowiązki, a także zapoznał ze swoim mieszkaniem.
- Na telefonie masz zapisany numer pokojówki i kucharza, jeśli czegoś potrzebujesz, nie krępuj się i dzwoń. Gdybyś wolała jednak sama coś ugotować, lodówka jest pełna. Nie opuszczaj mieszkania, wrócę pojutrze - mówił zapinając teczkę, do której chował jeszcze jakieś dokumenty.
- Do zobaczenia, Elźbieto III - pochylił się nad kotem siedzącym grzecznie na kanapie. Pogłaskał go czule po główce, po czym opuścił mieszkanie, dając eskortującemu go ochroniarzowi chwilę na przejechanie rolką na kłaczki po juminowym garniturze, na którym zdążyły osiąść elżbietowe elementy sierści.
- Do zobaczenia... - mruknęła Irysek, nie otrzymując odpowiedzi. Tak, Jumin bywał bucem. Ale przynajmniej mogła sobie pomieszkać w jego apartamencie. Szybki Internet, lodówka pełna jedzenia, kucharz na zamówienie... i nie wiedzieć czemu - konsola do gier. Dziewczyna rzuciła się na kanapę, starając się nie zgnieść Elżbiety III, po czym odpaliła Mortisa na smart TV. Jumin posiadał oczywiście najlepszy sprzęt, w którym czujnik głosowy był perfekcyjny, dlatego nie musiała pisać postów. Wystarczyło, że powie, a system generował tekst. Ręcznie trzeba było tylko nanieść poprawki.
Tak minęła pierwsza noc.
Irysek obudziła się o dwunastej. Głupio było dzwonić po śniadanie, dlatego szybko przekąsiła jakąś kanapkę z kawiorem, po czym zamówiła obiad.
Cały dzień oglądała Atelier z Elżbietą III na kolanach i wyczekiwała telefonu od Jumina. Lecz ten nie zadzwonił ani razu. Dopiero po dwudziestej pierwszej, telefon zawibrował.
Wiadomość od Jumina: Jak tam Elżbieta III?
- Jak ty to robisz? - westchnęła Irysek, przejeżdżając ręką po białym futerku kotki. Jumin patrzył tylko na swojego zwierzaka, a tak bardzo chciała, aby dostrzegł w końcu ją. Od początku kontaktów z R.F.A. czuła jakąś więź z mężczyzną. Po ich spotkaniu na przyjęciu, zdecydowanie poczuła coś do niego. Był miły, ale jednocześnie szczery. Potrafił zadbać o swój biznes, jak i o przyjaciół. Nie znali się długo, pomimo tego wiele dla niej znaczył. Niestety wciąż traktował ją tylko jako koleżankę, bądź nawet dalszą znajomą.
Podczas oglądania jednego z ostatnich odcinków serialu poczuła, jak jej powieki robią się ciężkie. Było pewnie już bardzo późno. Leżała sobie na kanapie wraz z Elżbietą III, która grzecznie służyła za kaloryferek. Irysek w pewnym momencie zasnęła.
Nie miała pojęcia, jak długo spała, kiedy obudziła się słysząc jakiś dźwięk. Nie miała jednak siły się ruszyć, więc po prostu nasłuchiwała. Apartamentowiec Jumina był bardzo dobrze strzeżony. Niemożliwe, aby doszło do włamania. Może pokojówka przyszła posprzątać kuwetę... albo Jumin już wrócił. W końcu nie powiedział, o której planuje powrót. Słyszała kroki kierujące się w jej stronę. Szelest materiału - ktoś chyba przykucnął, a zaraz potem poczuła, jak owa osoba głaszcząc Elżbietę III przy okazji przypadkowo muska także jej dłoń, obejmującą kota. Serce Iryska zaczęło bić mocniej, kiedy poczuła perfumy Jumina. To zdecydowanie był on. Nie drgnęła jednak dalej, a starała się oddychać spokojnie, jakby wciąż spała. Wtedy poczuła oddech na swojej twarzy, a zaraz potem na swoich ustach... jego. Pocałunek był delikatny, eteryczny. Zdawała sobie sprawę, że Jumin po prostu nie chce jej obudzić, nie chce, aby o tym zajściu wiedziała. Tylko co ona teraz zrobi, po obudzeniu się rano? Czy będzie mogła spojrzeć mu w oczy tak, aby się nie domyślił? Czy może teraz powinna dać mu znak, że tak naprawdę już nie śpi? Jakie wyjście będzie najlepsze w tym przypadku i ile czasu zostało jej na decyzję?

Wybór ||Beza x Ali||

Bez wstępu.

Podobieństwo postaci do prawdziwych osób jest przypadkowe.

***

To nie był udany dzień dla Ururu. Długowłosa wsiadła zrezygnowana w pociąg w ostatniej sekundzie, posyłając Bezie zmartwione spojrzenie. Umówiły się dzisiaj z agentem L.O.G.A.N. na wymianę handlową, jednak coś mu wypadło po drodze, a Ururu musiała ruszać już w trasę załatwiać następne sprawy. W ich życiu nie było miejsca dla spóźnialskich, lecz mężczyzna, z jakim miały się dzisiaj spotkać był inny. Środek, jakim dysponował, miał naprawdę duże znaczenie dla jednego  poważniejszych projektów, którymi się zajmowały. Wysokiej wagi była również sprawa zmuszająca Ururu do wyjazdu tu i teraz. Nie można było tego przesunąć.
Beza odmachała towarzyszce, odsuwając się od rozpędzającego pociągu. Agent L.O.G.A.N. powinien zjawić się w każdej chwili. Dziewczyna zaczęła odczuwać pewien niepokój. Mężczyzna znany był ze swojej nieprzewidywalności i gwałtowności. Nigdy nie zgadzał się na kompromisy, ugodowe rozmowy kończył zawsze "Wprowadzaj se poprawność i równość na finite incantatem!". Beza zacisnęła mocniej pasek swojego długiego płaszcza, który okrywał jej lateksowy kostium. Nie chciała się rzucać w oczy w miejscu publicznym.
Wtem usłyszała ryk motoru i tuż obok niej zatrzymał się takowy. Siedzący na nim mężczyzna ubrany był w skórzaną kurtkę, z dużym X na plecach, oraz spodnie. Jego twarz miała dość agresywny wyraz.
- Wsiadaj, nie mamy czasu.
Beza działała odruchowo. Usiadła za mężczyzną i złapała go mocno w pasie. Ten ruszył. Świat migał dziewczynie przed oczami, a powietrze uderzające o powierzchnię gałek ocznych nie sprzyjało rozglądaniu się, dlatego przymknęła powieki. Kiedy poczuła, że się zatrzymali, puściła się mężczyzny i rozejrzała. Byli w jakiejś ciemnej dzielnicy.
- Chodź - rzucił krótko zsiadając z motoru i idąc do jednego z pobliskich barów. Beza, rozglądając się ostrożnie, ruszyła w stronę drzwi z napisem "Gonzales". Usiadła w rogu, na skórzanym siedzeniu, obok mężczyzny, lecz zachowując pewną odległość od niego. W końcu wciąż nie była pewna, kim on jest.
- Jestem L.O.G.A.N., ale mów mi Prewett. Jeszcze raz przepraszam za spóźnienie, ale poprzednie zadanie mi się wydłużyło - powiedział ocierając rękawem plamę krwi, jaka została mu na kurtce.
- Pokaż towar - rzekła Beza, wpatrując się w mężczyznę nieufnie. Pierwsze wrażenie chyba było mylne, gdyż "Prewett" miał obecnie bardzo miły wraz twarzy.
- Proszę - zza pazuchy wyciągnął probówkę ze srebrzystą substancją. - Świeże amelinium.
Dziewczyna odebrała towar, a także sugestywne spojrzenie mężczyzny. Zapłaciła wyznaczoną kwotę - trzy białe surowce oraz jednego Batorego, po czym gotowa była, aby wyjść.
- Poczekaj - złapał ją za rękaw. Spojrzała na niego. - Chcę się kochać z tobą w łazience.

Skończyło się na wynajętym pokoju w hostelu i dwukrotną dominacją Bezy. Nie odbyło się oczywiście bez moralnego zawahania.
- Coś się stało? - spytał Prewett, kiedy dostrzegł zmianę na jej twarzy.
- Jest ktoś inny.
- ...wiedziałem.
Prewett usiadł na krańcu łóżka. Beza zaś rozmarzonym wzrokiem spojrzała w okno, gdzie rozciągający się horyzont umożliwiał dostrzeżenie gwiazd. Błyszczały niemal tak samo, jak głowa Łysego.
Spotkała tego mężczyznę dwa dni wcześniej, tuż przed zgrupowaniem się z Ururu. Wroga agencja PKP wiedziała o ich zamiarach, dlatego zhakowali narzędzia konduktorów tak, aby kazali jej wysiąść na złej stacji. Dopiero po wyjściu z pociągu dostrzegła, że coś jest nie tak. Niestety było za późno na powrót do pojazdu - odjechał. Z pomocą przyszedł jej łysy mężczyzna. Kochali się tego popołudnia trzy razy, póki samochód z agencji nie podjechał, aby zabrać ją na miejsce spotkania.
Łysy był tajemniczy, owiewał mrokiem i gwałtownością. Prewet był po prostu dobrym człowiekiem. Wybór był bardzo trudny.
Beza obudziła się i spojrzała na zegarek. Było piętnaście minut po dziewiątej. Na jej stoliku nocnym stał talerzyk ze śniadaniem i parującą jeszcze herbatą. Podciągnęła kołdrę bliżej siebie, rozejrzała się po pomieszczeniu. Prewett siedział na krześle paląc papierosa i spoglądając na nią z uśmiechem. Już wiedziała, na kogo padnie jej wybór.