LISTA STRON

|SŁOWO WSTĘPU|

Witam szanownego czytelnika w swoich skromnych progach.
Zapraszam do zapoznania się ze spisem mojej "twórczości" i wybraniem odpowiadającej sobie pozycji.
W razie problemów zapraszam do zakładki "Bohaterowie".
Życzę miłej lektury!

PS Będę wdzięczna za wszelkie komentarze~!

|Statystyka, co mnie na duchu wcale nie podnosi ani nic|

sobota, 13 grudnia 2014

23# Życie w NY - Wakacje, ty kurko

Nawet jestem zadowolona z tego :D
Za inspirację dziękuję Adamowi G., Martynce W. oraz zbiegu dziwnych przypadków, które sprawiły, że dorzuciłam postać z czegoś innego... i jednocześnie wymyśliłam pomysł na zakończenie tego :D
No bo sam bal maturalny nie byłby fajnym zakończeniem xD
Poza tym... te chwile, w których żałujesz, że wrzucasz sam siebie do opowiadania xDD
Od razu zaznaczę, że scena z czekoladą będzie wyglądać inaczej w ogarniętej wersji (w której nie będzie mnie xD)

PS Jeszcze lekka inspiracja od pewnych panów z pewnego portalu ze śmiesznymi obrazkami.
***
Czemu wszystko kurką jest?

Odgarnęła grzywkę za ucho i nabrała trochę kremu z filtrem. Za kilka minut wychodziła na plażę. Wolała posmarować się teraz niż potem siedzieć na słońcu czekając aż krem się wchłonie, zamiast od razu wskoczyć do wody. Po zakończonej czynności odruchowo zerknęła w lustro i poprawiła daszek z logiem Croppa, który dostała kiedyś na zamkniętej wyprzedaży. Nie wyglądał nawet źle – taki zwykły błękitny z seledynowymi akcentami. I wielkim logo. Spokojnie można było go używać, aby ochronić twarz przed słońcem. Szkoda, że głowy już nie.
Wyszła z domu i targając dosyć dużą słomianą torbę ruszyła na przystanek autobusowy. Nie miała daleko do wybrzeża, ale chciała ze sobą zabrać Lee. Trochę zajęło namawianie go na taką wycieczkę. A jeszcze więcej namawianie na kupno odpowiednich ubrań.
Zapukała do drzwi. Otworzył jej Lee ubrany dokładnie w to, w co miał się ubrać. Typowe letnie bermudy i koszula w hawajskie wzorki. A do tego klapeczki, daszek oraz ciemne okulary, dzięki którym nie będzie wyglądał na niewidomego. Czy coś.
Po krótkim przywitaniu ruszyli na plażę. Jechali 20 minut autobusem trafiając na tylko jeden korek. Sukces. Cały czas trzymała go za rękę, aby się nie zgubił. Albo nie wpadł na kogoś. Lee szedł lekko spięty. Słyszał ten otaczający go tłum i w pewnym sensie nawet czuł lekkie podmuchy tworzone przez przechodzących ludzi. Słońce tego dnia dawało z siebie całą moc, więc trochę żałował, że uległ. Mógł siedzieć w swoim chłodnym mieszkanku. Ale nie chciał sprawiać przykrości Sonie. Zatrzymał się, kiedy ona też to uczyniła. Puściła go na chwilę. Pewnie znalazła dobre miejsce.
Sona rozejrzała się. Nie dostrzegła nikogo znajomego. W pewnym sensie dobrze. Lekko zmarszczyła brwi na widok chłopaka, który gardzącym wzrokiem obdarzył jej daszek. Rozłożyła zabrany koc i lekko pociągnęła Lee za rękę dając mu do zrozumienia, że może usiąść. Ten pochylił się, wymacał kawałek materiału, po czym usiadł. Po raz kolejny zastanowił się, co oni tu właściwie robią. Same problemy, pomyślał, ona będzie ciągle musiała pilnować abym na nikogo nie wpadł a ja nawet nie będę mógł zadbać o jej bezpieczeństwo. Na plaży było zdecydowanie zbyt głośno. Jego poprzedni „atak” na Grimmjowa raczej nie miałby racji bytu w takich warunkach. Jeszcze by kogoś przez przypadek zabił. Zakrztusił się piaskiem, który został sypnięty przez jakieś biegnące dziecko. Czuł jak jego brak włosów spala się w tej temperaturze. Słońce, ty kurko.
Sona ściągnęła koszulkę i szorty. Czas wejść do wody. Wstała łapiąc Lee za rękę. Lekko go pociągnęła.
- Gdzie ty mnie chcesz teraz zabrać – mruknął wyraźnie niezadowolony. Sona lekko posmutniała. Czyli jednak zupełnie mu się nie podobało. Ale się nie poddała. Pociągnęła drugi raz. Wstał. Poczuł jej stopę na swojej.
- Klapki, eh – zsunął obuwie. Czyli czas na kontakt z wodą. Czuł, że to będzie dziwne.
Sona prowadziła go powoli w stronę wody omijając skupiska dzieci, które mogłyby spowodować kolizję. Stopa Lee poczuła wilgoć.
- To już – stwierdził zatrzymując się na chwilkę, po czym powoli zaczął wchodzić w zbiornik. Woda była nawet znośna.
***
- Nie mam pojęcia jak do tego doszło – mruknął Szayel odgarniając pot z czoła. Dotarcie do Grimmjowa w tym upale nie było takie komfortowe.
- Nie przeżywaj – odpowiedział Grimmjow popijając Pepsi Kolę prosto z butelki. – Chcesz? – podstawił koledze pod nos.
- Nie chcę twoich zarazków. Skup się.
- Na czym?
- Musimy odzyskać przyjaciela!
- E… To my go straciliśmy? Przecież byliśmy razem z nim wczoraj w klubie…
- Nie mów, że ci to nie przeszkadza!
- To, że ma dziewczynę? W sumie słaba jest. A ty co, pewnie zazdrosny…
- Nie o to chodzi! Spójrz może na jakość tych dziewczyn i na częstotliwość, z jaką są zmieniane! Poza tym nie sądzę, że to można nazwać od razu „dziewczyną” – Szayel poprawił okulary. – Grimmjow, Nnoitra stał się męską dziwką i nie można tego nie uznawać.
- Co ty od razu tak go nazywasz. Ma po prostu chłopak powodzenie.
- Nie powodzenie, tylko widzą, że jest łatwy, to się nim zabawiają, a potem koniec.
- No, bo jak są słabe to z nimi kończy.
- No właśnie. To nie mógłby znaleźć sobie jednej a dobrej? Albo nie być tak wybrednym?! – ręce Szayela powędrowały wysoko.
- To poproś go, aby tobie też kogoś znalazł – zaproponował Grimmjow spokojnie.
- Ty nic nie rozumiesz!
Grimmjow, ty kurko.
***
- USUŃ TOOOOOO.
Kat zatrzymała się. Chyba zna skądś ten głos.
- NO USUUUUUŃ.
Odwróciła się. W kawiarence obok Konata skakała wokół jakiegoś kelnera.
- Co tu się – mruknęła do siebie. Popatrzyła jeszcze chwilkę, po czym ruszyła dalej.
Tego dnia było tak bardzo gorąco, że postanowiła wrócić do domu. Jeszcze rano radośnie wybiegła do Central Parku, aby spędzić cały dzień an świeżym powietrzu. Ale niestety zbyt wysoka temperatura w cieniu zmusiła ją do opuszczenia tego miejsca przed obiadem.
Wracała sobie więc tak spokojnie, aż dojrzała bardzo fascynującą scenkę. Otóż w pewnym miejscu zauważyła znajomego jej Nnoitrę Jirugę z jakąś wydekoltowaną dziewczyną. Chyba rozmawiali. Ale wyglądali też jakby byli ze sobą bardzo blisko. BARDZO blisko.
Ciekawe, kilka dni temu widziała go też jakąś dziewczyną. Z nią też był BARDZO blisko. Kilka dni temu z jakąś inną też…
Wróciwszy do domu włączyła komputer. Od razu otrzymała wiadomość od swojego byłego partnera z projektu. Prosił ją o szybki kontakt…
***
Dzwonek do drzwi. Kat oderwała wzrok od monitora i spojrzała tępo przed siebie. Przecież już po 21…
- Ups – kompletnie zapomniała, że Szayel miał do niej przyjść. Poczłapała do drzwi i otworzyła.
- Witaj Katechi, cieszę się, że chcesz współpracować – przywitał się różowowłosy.
- No cześć.
Wpuściła go do środka i zaprosiła do salonu. Usiedli.
- Przyniosłem ciasto – podał jej kartonik.
- Oh, dziękuję – odebrała poczęstunek, po czym podeszła do aneksu kuchennego, aby wyłożyć placek na stole. Kremówka. Interesująco. Postawiła też talerzyki i łyżeczki.
- Czegoś się napijesz?
- Nie mam na to czasu, musimy jak najszybciej przejść do sedna sprawy – oznajmił poważnym tonem.
- Dobrze. To mów – wpakowała sobie kremówkę do buzi i czekała aż zacznie.
Odchrząknął. Poprawił okulary. I zaczął wykładać o tym jak to jego najlepszy przyjaciel Nnoitra zagubił się w życiu, i że źle czyni, i że tak nie wolno.
- Rozumiem. Widziałam go kilka razy ostatnio – powiedziała Kat. – Ale nie rozumiem właściwie, po co ja ci do tego.
- Mam pewien plan, jednak z powodu nieprzewidywalności Nnoitry, nie wiem czy to się uda. Otóż próbowałem rozmawiać z nim o tym, co robi. Zignorował to. Grimmjow również z nim rozmawiał, oczywiście w mniej przyjaznym tonie. Ale to również zignorował. Wpadłem wtedy na dwa pomysły. Pierwszy, żeby któraś z dziewczyn, do których się dostawia, powiedziała mu, co o nim myśli. Jednak ten plan nie wypalił. On tak bardzo nie przywiązuje uwagi do tych dziewczyn, że mu to obojętne. Właściwie skoro zignorował swoich najlepszych przyjaciół to chyba nic mu nie pomoże i ten plan z góry skazany był na porażkę – otarł łzę.
- A drugi plan?
- Myślałem, aby po prostu podstawić mu pod nos jakąś porządną dziewczynę, ale takimi to on się raczej nie zainteresuje – wzruszył ramionami. – Dlatego trzeba mu po prostu dać dobry przykład. I w tym momencie – uśmiechnął się – wkraczasz ty.
- To co mam zrobić? – spytała niezbyt rozumiejąc.
- Musisz udawać, że tworzysz parę z Grimmjowem. Wiesz, który to, prawda?
Zakrztusiła się kremówką.
- Śmieszek z ciebie.
- Mówię poważnie.
- Nie zgadzam się.
- Jesteś mi to winna.
- Za co? – zmarszczyła brwi.
- Za średnią na koniec roku.
- Ah, bo miałam większą od…
- CIIIII
Zaśmiała się złowrogo.
- Trzeba było się uczyć… - zobaczyła jego spojrzenie. - …no dobra, pomogę. Ale w inny sposób.
- Myślałem też, że mogłabyś ze mną udawać… ale jesteś tego niegodna – spojrzał na nią kątem oka.
- Aha. Mam jeszcze kogoś do wyboru?
- Właściwie nie.
- No to niestety nie pomogę.
- Liczyłem na to, że będziesz nalegać, aby udawać ze mną… - zakaszlał.
- …
- Nie ważne… - mruknął. – Gdyby był Ulquiorra to może z nim… - dojrzał coś dziwnego co przeszło przez jej twarz. Interesujące, pomyślał. – Ale Nnoitra ma też kuzyna – dokończył.
- Znam go?
- Może tak – Szayel wyciągnął z kieszeni zdjęcie danego osobnika i jej pokazał.
- Chyba może coś kojarzę – powiedziała po przyjrzeniu się mu.
- Uffff – westchnął z ulgą. – Jak dobrze, że w końcu współpracujesz. Spotkacie się jutro przed szkołą o 16 – wstał.
- Ale…
- Przepraszam, że zająłem kawałek wieczoru, ale miałem dzisiaj dużo na głowie i nie mogłem wcześniej przyjść – poprawił okulary i ruszył do wyjścia.
***
Kolejny dzień nie rozpoczynał niczego nowego. Kat obudziła się jak zwykle (eh, co za monotonia). Postanowiła, że czas zrobić coś konstruktywnego. Po ogarnięciu się, zjedzeniu szybkiego śniadanka otworzyła szafę. Mebel zapchany był równo poskładanymi ubraniami w różnych kolorach. Wybrała zwiewną różową bluzeczkę, czarną spódnicę i wkładając do tego wysokie sandałki od MiuMiu wyszła na miasto.
- Głupie słońce… - mruknęła osłaniając się od promieni, które uderzyły ją w twarz od razu na ulicy. Zsunęła na nos swoje mafijne okularki i ruszyła ulicą słysząc lecącą skądś dynamiczną muzykę. Idealna na dzisiaj, pomyślała. Szła więc sobie w rytm piosenki, a ludzie sami schodzili jej z drogi. Widać, że mafia/dres/cokolwiek. Spacerując tak sobie obserwowała ludzi. Lubiła to robić. Analizowała ich od butów przez zachowanie do możliwych celów ich wędrówki. Nawet nie zauważyła, kiedy doszła do Barney’s. Wzruszyła ramionami i weszła do środka. Tutaj czuła się jak u całkiem dobrego znajomego w domu. Na początku ruszyła w stronę sukienek. O, nowa kolekcja. Przeglądając sukienki pomyślała o swojej karcie stałego klienta umieszczonej w widocznym miejscu w portfelu. Miło byłoby skorzystać kiedyś z niej. Jednak cokolwiek ładnego tu było, miało zbyt wysoką cenę. Tak czy inaczej zawsze miło pooglądać.
Nie wiedzieć kiedy, minęło kilka dobrych godzin. Pora obiadowa. Kat skręciła w jedną z przecznic, w której pewnie była milion razy, ale za każdym razem miała wrażenie, że jest tam po raz pierwszy. Nie, żeby się gubiła przez to. Nowy Jork, ty kurko. Z daleka zauważyła szyld North Fish’a. A może by tak rybka? Dziarsko maszerując w tamtą stronę jej wzrok padł na pobliską wystawę… Sklep z zabawkami. Nasyciwszy się troszkę wystawą weszła do środka. Szybko ominęła działy z edukacyjnymi zabawkami dla niemowląt i dotarła do lalek.
Zeszła jej na to spora chwila. Wychodząc słońce dalej niemiłosiernie świeciło, a zegarek na wyświetlaczu oznajmiał, że pora obiadowa zaraz minie. Nie rozglądając się już więcej doszła do North Fish’a.
***
Jeszcze nigdy wakacje u kuzynki tak bardzo jej nie męczyły. Sona leniwie spoglądała na faunę ogrodową żyjącą swoim życiem. Oni to mają łatwo, pomyślała. Już trzeci tydzień spędzała oddalona od domu o pisiont miljonuf kilometrów. Zazwyczaj był to najlepszy czas wakacji, a czasem nawet i roku. Ale tym razem nie mogła przestać myśleć o kimś, kogo zostawiła w Nowym Jorku…
***
Grimmjow też wiele myślał. Co było niespotykane dla niego. We wrześniu miał rozpocząć kolejną klasę. Co się wydarzy w tym roku? Zmienią mu nauczycieli? Czy zostanie przyjęty do szkolnej drużyny koszykówki? Czy dodadzą coś nowego do automatów z przekąskami? No sory, ale te Grześki już się trochę znudziły. Mogliby dodać w końcu te krakersy, które są we wszystkich automatach na świecie, oprócz tych w jego szkole. W jego myślach przemknęło cicho też jeszcze coś. Coś bardzo cichego, powiedzmy nawet, że niemego. Hoho. Otóż Grimmjowek czasami myślał o pięknej niebieskowłosej koleżance, która w tak dziwny sposób dała mu kosza. Kilka razy miał zamiar napisać do niej po tym czerwcowym incydencie, ale nie wiedział właściwie co. Ona też nie dawała znaku życia. Może po prostu umarła. Westchnął. Czemu życie jest takie ciężkie. Obrócił się na bok i wtulił ryjco w poduszkę. Śmierdziała czymś słodkim. Dziwne.
Po chwili Grimmjow odkrył czekoladę roztopioną w pościeli.
Życie, ty kurko.
***
Kiedy wyszła z North Fish’a spróbowała pieszo wrócić do domu. Zauważyła w oddali miejsce, które chyba kojarzyła. Idąc przed siebie odkryła mury swojej szkoły. W tym samym momencie przypomniało jej się coś. Niestety nie wiedziała co. Ale coś to było. Idąc wzdłuż murów odgradzających szkołę od świata zauważyła, że ktoś stoi przy głównej bramie. Miał na sobie jakąś koszulkę, spodnie i buty. Zwolniła kroku i przyjrzała mu się uważniej. Coś tu nie pasowało. Nagle on również na nią spojrzał. Kat przeniosła wzrok przed siebie wracając do zwykłego tempa. Całe szczęście, że miała na sobie okulary przeciwsłoneczne. Kątem oka spoglądała na owego człowieka, który dalej się na nią lampił, a im bliżej niego była, tym bardziej zestresowany się wydawał. Kiedy go minęła, po chwili usłyszała jego głos.
- Ale dokąd idziesz?
Nie odwróciła się sądząc, że to nie do niej. Jednak po „Halo?” poczuła się lekko niespokojna, a kiedy poczuła czyjąś rękę na swoim ramieniu, odskoczyła w bok. Spojrzała na prześladowcę.
- Cz-cześć… - powiedział wyraźnie zmieszany.
- Witam – odpowiedziała czekając na rozwój wypadków.
Nastała dosyć niezręczna cisza.
- Szayel właściwie nie powiedział mi co dokładniej mamy dzisiaj zrobić… Wiesz może coś więcej o tym?
Kat zamrugała kilka razy oczami i ściągnęła okulary.
- Oh, to ty – powiedziała zaskoczona. – W tych okularach myślałam, że to jakiś afgański turysta.
Zaśmiała się niezręcznie.
- No więc… wiesz coś może? – spytał Tesla.
- Nie, nie mam pojęcia. Mamy po prostu udawać, nie wiem, może on robi nam zdjęcia z ukrycia, albo nas nagrywa, albo naśle na nas Nnoita czy coś – odpowiedziała szybko zerkając na telefon. No tak, 16.04. Zupełnie zapomniała o tym spotkaniu.
- Ale śmieszkowo – powiedziała do siebie patrząc dalej na wyświetlacz. – Wiesz, że ja kompletnie zapomniałam o tym spotkaniu?
- Oh…
- No to co robimy? – schowała telefon.
- E… Nie wiem…
- Ty jesteś facetem, wymyśl coś.
- Ale czemu…
- Jeśli jesteśmy obserwowani to musimy się zachowywać według planu, więc ty musisz być panem sytuacji – powiedziała cicho.
- No dobrze… Może pójdziemy coś zjeść?
- Przed chwilą jadłam obiad.
- To może do parku?
- O, tam mnie jeszcze dzisiaj nie było. Może będą kaczki.
Tak więc ruszyli.
***
Ulquiorra otworzył oczy. Z każdej strony otaczała go przenikliwa ciemność. Kompletnie nie mógł przyzwyczaić się do zmiany strefy czasowej. Ani do tego, że nie był tam, gdzie być powinien… a przynajmniej, gdzie mu mówiono, że będzie…
***
Lekarzu ulecz sam siebie – to jest tak bardzo o mnie. Z jednej strony jestem ekspertką od spraw sercowych, ale… sama mam problemy natury miłosnej… Jak to się dzieje? Czemu tyle się mówi o friends zone, jednak tak, jakby problem miał miejsce tylko u chłopaków?
Tak czy inaczej to nie jest najgorsze. Wróciwszy na wakacje do domu cieszyłam się nawet, że będę mogła z dala od sfery szkolnej przemyśleć całą sytuację. Ojciec pozwolił mi nawet urządzić przyjęcie! Muszę koniecznie skontaktować się z Briar. Na pewno znowu pomoże mi je urządzić. Chociaż chętnie przyjęłabym też rady od Maddie – chcę zrobić coś naprawdę szalonego! Przydałaby mi się też nowa sukienka…
WRACAJĄC do tego, co najgorsze – ojciec oznajmił mi, że ZNOWU zmienię szkołę. Myślałam, że to żart. Przecież moja misja w Ever After się nie skończyła. (Pomijając fakt, że właściwie nie wiem, co miałam zrobić i czy cokolwiek zmieniła moja obecność. Oprócz wznowienia tradycji Dnia Zakochanych Serc. Chociaż właściwie nie wiadomo czy za rok ktoś się pofatyguje o zrobienie kolejnej imprezy.)
WRACAJĄC do głównego tematu – mam wrażenie, że umrę. W Ever After jest tak bardzo BAJECZNIE (szczególnie, kiedy w pobliżu jest Dexter, szczególnie, kiedy jest bez okularów), że nie wiem, czy gdziekolwiek będzie mi chociaż w połowie tak dobrze jak tu. Poza tym słabo tak zmieniać po raz kolejny szkołę. No i jak zwykle mam „niezwykle ważną misję”, która będzie jak zwykle polegała na sianiu miłości. Lubię swoją pracę, naprawdę, ale czy będę mieć kiedykolwiek czas dla siebie? Chcę poznać swoją przeszłość! (Pomijając to, że chcę wyjść z fz.) Świecie, ty kurko…
***
Siedzieli sobie na ławku w parce. Kaczek nie było. Nawet fajnie im się ze sobą rozmawiało, kiedy Tesla stwierdził, że nie ma siły już chodzić. Nie, żeby obeszli cały Central Park kilka razy. Kat kopnęła jakiegoś kamienia, który potoczył się na drugi koniec alejki. Nagle dostała SMSa.
Od Szayela.
„WIĘCEJ AKCJI”
A więc jednak ich obserwują. Udała, że nic się nie stało i podstawiła mu telefon pod nos. Przeczytawszy domyślił się, o co chodzi. Zamyślił się. Kat uśmiechnęła się jakby była najszczęśliwszą osobą na świecie i zamrugała parę razy oczkami. Tesla wyglądał jakby miał zejść za tydzień. Przysunęła się lekko do niego.
- O, patrz, kaczki! – wystrzelił ręką przed siebie.
- Gdzie? – spojrzała w tamtą stronę.
- No gdzieś tam były, chodź, sprawdźmy.
- Już odpocząłeś?
- Tak.
- Siedzieliśmy tu tylko niecałe pięć minut.
- Ale już mi lepiej. Po prostu mi się nudziło.
Posłała mu lekko mordercze spojrzenie kamuflowane niewinnym uśmiechem. Coś poruszyło się w krzakach. No tak, mieli przecież coś udawać.
- To, ekhem, chodźmy może coś przekąsić, pewnie straciłaś dużo energii po tym spacerze – powiedział lekko teatralnie.
- Bardzo chętnie – wstała i ruszyli w losowym kierunku.
***
Tak bardzo nie chcę… Ojciec mnie posyła do jakiegoś liceum dla Mugoli. To nie tak, że mam coś do podludzi… Ale tam jest tak bardzo NUDNO. Żadnej magii, żadnych niespodziewanych rzeczy. Ale ojciec powiedział, że to nie jest taka znowu zwykła szkoła. Spytałam dlaczego, lecz odpowiedział tylko, że wszystkiego dowiem się w swoim czasie. EHHHH… Tak czy inaczej poczułam się nawet dobrze jak powiedział, że chciał mnie wysłać do Syrii pierwotnie.
***
Wakacje w pewnym sensie się już kończyły.
Tesla szedł żwawym krokiem do miejsca docelowego. Po drodze minął jakiś śmieszny czerwony party van. Rzucił na niego okiem. Okazało się, że to ten busik, gdzie można oddawać krew i dostać za to czekoladę. Pomyślał chwilkę. Powoli postawił nogę w drzwiach i wszedł do środka.
***
Kat oglądała właśnie w telewizji reklamę jakiegoś filmu.
- Sierpniowe niebo! Ponad pisiont dni chwały! – krzyczał pan z ekranu. Nagle rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi.
Nie spodziewała się nikogo. Wstała i podeszła do drzwi. Zdziwiła się widząc Teslę.
- Co ty tu robisz?
- Szayel wysłał mi twój adres i kazał przyjść… - odpowiedział opierając się jedną ręką o ścianę.
- Oh… W takim razie wejdź… Czemu jesteś taki blady? – spytała lekko zaniepokojona.
- Blady? Zawsze jestem przecież blady – uśmiechnął się niewyraźnie. – Przyniosłem… czekoladę…
Zachwiał się i zaczął opadać w dół, jednak refleks Kat uchronił go przed upadkiem.
- …
Wciągnęła go do środka i położyła na sofie. Nawet nie był ciężki. Podłożyła mu poduszkę pod głowę i bardzo dużo innych pod nogi. Otworzyła okno. Usiała na podłodze przy jego głowie i cały czas obserwowała czy oddycha.
Po minucie otworzył lekko oczy. Dopiero jednak po kolejnej chwili był w stanie się ogarnąć.
- Co się stało?
- No właśnie chciałabym wiedzieć, bo to nie jest fajne, że se przychodzisz do mnie i słabniesz mi tu.
- Zasłabłem? – spytał podnosząc się gwałtownie. Jednak zakręciło mu się w głowie, więc wrócił do poprzedniej pozycji.
- Nie jadłeś śniadania czy coś?
- Jadłem… Gdzie są czekolady?! – znowu chciał wstać, ale go powstrzymała.
- Tu są – wskazała na stół.
- To dobrze… Bo widzisz, przyniosłem tobie – uśmiechnął się anemicznie.
- Tobie się w tej chwili bardziej przydadzą – mruknęła. Wyciągnęła z kartonika gorzką czekoladę i połamała ją.
- Ale to dla ciebie.
- Ale ja chcę żebyś ty to zjadł. Czemu właściwie mi zemdlałeś?
Nagle usłyszeli z dworu głos z megafonu:
- Oddaj krew do banku krwi! I ty możesz być potrzebny! W zamian dostaniesz czekoladę na wzmocnienie po dobrym uczynku!
Kat rzuciła w stronę Tesli mordercze spojrzenie.
- Sprzedałeś się za czekoladę? – syknęła.
- Co!? Przecież oddałem krew w dobrym celu! – krzyknął zaskoczony jej reakcją.
- Oni ciebie tam w ogóle zbadali? Przecież jesteś za chudy na takie rzeczy! W twoim stanie to jest czysta prostytucja!
Nastała chwila milczenia.
- Jedz.
- Ale to dla ciebie…
Wcisnęła mu kostkę w usta.
- Jedz.
Posłusznie skonsumował. Tak jak kolejną kostkę. I kolejną.
Sama też trochę podjadła. Siedzieliby tak pewnie dłuższy czas, gdyby nagle nie złapał jej za nadgarstek ręki, którą dawała mu czekoladę.
- Dobra, wystarczy.
- Ale dalej źle wyglądasz.
- Trudno. Przyniosłem ci czekoladę, bo ty miałaś ją zjeść.
- Nie chcę czekolady z prostytuowania się.
- Ale przecież już zjadłaś trochę…
- Nie obcho… JEDZ – zaczęła mu wciskać kolejną kostkę, chociaż dalej trzymał ją za rękę. Poczęli się szarpać.
Nagle z sąsiedniego pokoju ktoś wyszedł zastając ich w nieciekawe i niejednoznacznej pozycji.
- Martine? Dobrze, że już wstałaś, siostrzyczko – zaśmiała się nerwowo.
- Siostra? Nie wiedziałam, że masz chopoka – dziewczyna poprawiła nieco pasek przy spódnicy, która rozkloszowana sięgała jej nieco za kolana. Na górze miała zwiewną koszulę wsadzoną w środek.
- Ale to kolega…
- No to ja was zostawię. Nie przeszkadzajcie sobie – odpowiedziała poważnie i lekko się uśmiechnęła. Wsunęła oskarpetkowane stopy w sandałki, po czym wysunęła się cicho z mieszkania. Powoli zeszła po schodach. Wyszła na zewnątrz i w uduchowionej pozie wdychała idealne promienie słońca.
- Moja siostra jest już taka dojrzała. Pewnie niedługo weźmie ślub. Mam nadzieję, że zostanę druhną – powiedziała cichutko.
Nagle przejechał jakiś tir oblewając jej smukłą figurkę zawartością kałuży z porannego deszczu.
- Deszczu, ty kurko – westchnęła.