LISTA STRON

|SŁOWO WSTĘPU|

Witam szanownego czytelnika w swoich skromnych progach.
Zapraszam do zapoznania się ze spisem mojej "twórczości" i wybraniem odpowiadającej sobie pozycji.
W razie problemów zapraszam do zakładki "Bohaterowie".
Życzę miłej lektury!

PS Będę wdzięczna za wszelkie komentarze~!

|Statystyka, co mnie na duchu wcale nie podnosi ani nic|

piątek, 25 grudnia 2015

2# Alternatywny powrót do przeszłości - Brednie o dawnych czasach

W sumie to jest mocno słabe, ale są obrazki.
Nie polecam.
7 stron wordowskich i kawałek.
Edytowałam już raz, bo się zrobiło nieciekawie, ale dalej są to nudy. Nie ma śmieszkowania, nie ma dramy ani akcji zbytnio. Dawno nie pisałam czegoś tak bardzo dla siebie |: Ale na rysunki można popatrzeć.

***


Dzięki Omenowu Randuina Ulquiorra mógł zaprezentować nieco swoich zdolności na Spicerze. Właściwie to już po kilku atakach udawało mu się przebić przez moc Wu, ale miał z tym spore trudności. Katechi siedziała sobie i ich obserwowała. Zastanawiała się jak silne właściwie są Wu.
- Możecie na chwilę przerwać? Jack, daj mi no spróbować - wstała i podeszła do niego.
- Jasne, a co? Ściągnąć to?
- Tak będzie najlepiej - odpowiedziała po chwili. Wolała, aby to jednak Ulquiorra miał Wu na sobie podczas pewnego testu, tak więc podała Arrancarowi szmatkę. Kiedy już ją chwycił, przypomniała mu nazwę tego magicznego itemka. Ulqu wymówił nazwę i po chwili miał na sobie lekko połyskującą koszulko-zbroję.
- Odsuń się - poleciła Jack'owi, co też natychmiast uczynił.
Dziewczyna wyciągnęła dłoń celując w środek torsu Arrancara z niezbyt dużej odległości.
- Nie rób nic teraz - powiedziała, po czym wystrzeliła w niego dość mocny pocisk energii. Purpurowa kula magii zaświeciła tylko mocno, poleciał jakiś dymek. Gdy spojrzała na Ulquiorrę, był on jakby odepchnięty spory kawałek dalej (świadczyły o tym ślady na piasku), rękawy i nogawki miał lekko spalone, natomiast jego tułów był jak nietknięty. Wu natomiast opadło na podłoże w pierwotnej formie szmatki.
- Ciekawe... - powiedziała. Miała ochotę powtórzyć to z jeszcze większym pociskiem. Ale co jeśli to odłamek klejnotu będący w nim mimowolnie blokował jej zaklęcie? Westchnęła. Nie ma czasu na zabawę w naukowca. Nie teraz.


- Masz przy sobie jeszcze jakieś fajne Wu? - spytała Jack'a, który pozwolił sobie na wrócenie do poprzedniego miejsca.
- Przy sobie nie. Raczej z nich nie korzystam - zaśmiał się. - To tu jest po prostu takie super fajne - podniósł Omen z ziemi, otrzepał z piasku i schował do kieszeni.
- Czym to właściwie jest? -  spytał Ulqu.
- Shen Gong Wu to takie magiczne przedmioty. Każdy z nich ma inną właściwość, ofensywną, defensywną lub... no po prostu - wyjaśniła Kat. - Są na przykład takie zbroje jak ta tutaj, kule lejące strumień niekończącej się wody, super szybkie buty... a także o wiele fajniejsze, niebezpieczniejsze... i ogólnie bardziej skomplikowane... - dodała zastanawiając się nad wrzuceniem kogoś ze znajomych do świata Yin Yang z tylko jednym jojo. Śmieszkowo by było. Zaraz też spytała, czy Jack je posiada.
- Eeee, chyba nie - podrapał się po głowie, po czym wyciągnął telefon i sprawdził w autorskiej aplikacji, które aktualnie posiada. - Nie, Yin i Yang mam, ale kremy.
- No nic, chodź, pobawmy się - wyszczerzyła się. On nie był jednak taki pewien, czy to dobry pomysł. I co, oni będą sobie bawić, przypomni sobie tylko stare dobre czasy... w dodatku cały czas będą pod okiem tego pedofila. Posłał mu nieufne spojrzenie.
- No Jack, pls - poprosiła mocno. Przewrócił oczami. Co mu szkodzi. Ona go zabrała na imprezę ostatnio. Mógł się jakoś odwdzięczyć. Chociaż w sumie już jej pomógł, właśnie teraz. Zauważył, że Ulquiorra gapi się na Kate cały czas, ale nie mógł wykombinować, co mogło siedzić w głowie tego zoofila.
Nope.
- Spadam stąd - założył google na oczy i odleciał w las. Kat uwiesiła mu się na nodze tak jak kiedyś to zrobił Omi. Tylko, że on teraz mógł lecieć razem z nią przyczepioną do kończyny. Szurała co prawda stopami po ziemi i rozwijali prędkość balkonikowca przejścio-dla-pieszego, ale co tam. Ulquiorra spacerkiem szedł obok i podziwiał dary natury.
W ten sposób przeszli przez cały las (Arrancar skutecznie chronił ich przed losowymi stworkami, tylko jeden z nich skoczył Jack'owi na twarz i chciał mu znieść jaja w nosie). Następnie chłopak strzepnął dziewczynę z siebie.
- Nie, jednak nie mam ochoty przebywać z tobą. Tak, mam ci to za złe, że uciekłaś do tych looserów - wydusił z siebie odwracając spojrzenie. Kate spuściła wzrok. No tak.
Kobiety to...
Brawo, Kat, jesteś kobietą.
Ciii... Czasami można.
Wracając do tematu. Atmosferka zrobiła się niezbyt fajna. Ale rozkręćmy tą zabawę.
Otworzyła się Garganta, z której wyszedł Szayel, Grimmjow i Nnoitra. Kulturalnie wyrzucili z siebie słowa przywitania.
- Witam.
- Siema.
- Hej-gej.
Jack rzucił im wrogie spojrzenie. Po ich kubraczkach mógł łatwo stwierdzić, że są kolegami zielonookich. Niebieskowłosego nawet kojarzył z tych smutnych dni 2010 roku.

- Czujesz to? - spytała Kate wstając i wyglądając przez okno.
- Huh? - zerknął na nią nie podnosząc się z kanapy.
- Chodźmy - odwróciła się do niego z szerokim uśmiechem. Weszła na barierkę i poleciała. Cóż miał robić? Polazł za nią. Znaczy poleciał. Dosłownie. Bez sprzętu, ani Wu. W końcu Wuya go też trochę nauczyła, czy coś.
Rzecz działa się w pobliżu jej domu. Jednak tym razem to nie Greyback szalał, lecz coś naprawdę dziwnego miało miejsce. Otóż jakieś niezidentyfikowane istoty stały sobie w powietrzu jak gdyby nigdy nic i chyba miały zaraz walczyć. Kilku knypków w białych ciuchach i kilku w czarnych. Każdy z nich w długiej spódnicy.
- Festiwal folklorystyczny? - szepnął do Kate, która usiadła na dachu, żeby obserwować. Widział po niej, że jest mocno podjarana tym wszystkim... i coś czuł, że maczała w tym palce. Od kilku dni była taka jakby nieobecna duchem. Przysiadł gdzieś obok również patrząc na wydarzenia. Każdy z dziwnych ludziów miał w ręce... miecz. Dokładniej to katanę. Jaki rak. Co tu się dzieje. Przyjrzał się im lepiej. Całkowicie ignorował co mówili.
W grupie czarnych był łysol, krótkowłosy ktoś (z tej odległości tylko sugerując się płaskością klatki piersiowej mógł domyślać się, że to facet), zdecydowanie ruda kobieta i białowłose dziecko, które najbardziej się wydzierało. U tych białych wyłącznie płeć męska: błękitnowłosy mięśniak, czarnowłosy emos z rogiem jak u pijanego jednorożca, jakiś grubas i dzieciak z autyzmem. Biorąc pod uwagę, że wyglądali jakby mieli zaraz się lać, Jack wybrał czarnych na swoich faworytów. No bo czarny, halo, mrok i Zło. Nagle zaczęli się naparzać mieczykami. Panie i panowie: MIECZYKAMI.
- Kurna, mogą latać, a biją się jak w średniowieczu - wyraził dziewczynie swoje niezadowolenie.
- Super, co nie? - powiedziała. Po czym ruszyła do nich.
- Co - jęknął widząc, jak mu znika. Ale po chwili zauważył, że po prostu czarni przegrywają. O nie. On, Jack Spicer, też pomoże. Ale niestety tym razem magia nie zadziałała tak dobrze i tylko wpadł w żywopłot w ogrodzie Kate. Na szczęście nie spotkał wilkołaka mieszkającego w schowku na końcu podwórka. Nie przepadał trochę za tym jej "braciszkiem".
Kiedy już na piechotę dotarł na miejsce akcji (przy okazji żałując, że nie zabrał swojego plecaczka do latania - w końcu jak się uczył jeździć na rowerze to też miał podpórki), akcji jako takiej nie było. Biali wchodzili do jakiegoś portalu, tylko czarnowłosy się obejrzał za siebie nawiązując jakiś kontakt wzrokowy z Kate. Oj, Jack'owi się to nie spodobało. Ale nie zdążył nawet zainterweniować, gdyż dziewczyna została zajęta rozmową przez dzieciaka. Aha. Tak więc rozmawiała sobie z nimi, a on stał kilka metrów od nich niezauważony. I skąd tu nagle wzięło się morze, którego fale zalewały mu buty?
- Kate, nie naciągaj tak tego świata może... - powiedział odsuwając się. Ale... niespodzianka! Został zignorowany.  - Nie to nie - naciągnął gogle i wrócił do domu. Jak się Kate nagada z nowymi kolegami to wróci. RACZEJ.
Dni mijały. Co prawda kilka razy Kate odwiedziła Jack'a, ale były to krótkie wizyty. I skupione głównie na zapoznawaniu go z nowymi jakimiś mocami. Szynki z Biedronki i inne sukienki. Nawet od Wuyi dostała jakiś mieczyk, żeby pasować do nowych kolegów. Aha.
A pewnego dnia po prostu zniknęła. Nawet nie widywał, ani nie czuł tych dziwnych ludziów. A coraz częściej kręcił się wokół jej domu. Greyback nic nie wiedział. Wuya tylko wzruszyła ramionami mamrocząc tylko coś o tym, żeby sobie dziewczyna krzywdy nie zrobiła. Trochę go to zaniepokoiło, ale Rai i Ross uspokajali. Pewnie odkryła jakieś nowe moce. Jak je opanuje to wróci.
Nie wróciła. Mijały kolejne miesiące. Powoli tracił nadzieję. Nie cieszyły go treningi czy polowania na Shen Gong Wu. Każda taka impreza przypominała mu o tym, że ich trójka nie była kompletna. To nie tak, że nie dawali sobie rady z piżamowcami, bo dawali. Co prawda trochę więcej czasu i wysiłku to zabierało. Rai i Ross byli jednak całkiem zadowoleni, w końcu mogli się wykazać.
- A nie, że ona tym swoim kamykiem robi magiczne bum i po imprezie - skomentował kiedyś Rai po ich kolejnym zwycięstwie. Ross szybciej niż on odczuł stratę. Brazylijczyk też potem ogarnął, ale trochę mu to zajęło.
- Jack, ale nie odchudzaj się, Kate i tak cię kocha - zaśmiał się pewnego dnia, kiedy zrobili sobie małe przyjęcie jedzeniowe, a albinos nawet nie tknął budyniu. BUDYNIU. Jack posłał mu wtedy tylko wrogie spojrzenie i wyszedł.

Pojawiła się pewnego dnia na boisku szkolnym. Czuł to. Natychmiast wyrwał się z lekcji pod pretekstem potrzeby pęcherza. Polazł na boisko. Zrobił na niej wrażenie, było to widać. W końcu zamiast tych obciachowych pseudo gotyckich ubrań miał na sobie zwykłe czarne spodnie, czerwoną koszulę w kratę i dopasowane kolorystycznei trampki. Taki casual. Posłał jej tylko uśmiech samca alfa. Była już jego. Znaczy... gdyby nie ten dziwny biały uniform z czarnymi lamówkami, w którym się już kiedyś pojawiła. Wtedy, jak się jeszcze pojawiała, żeby na przykład uchronić się jako osoba mocno poszukiwana. Takie bajery, a go nie zabrała ze sobą.
- O, nadal nie farbujesz włosów? - zaczęła zdaniem o zaburzonej składni (chyba).
Porozmawiali chwilę. Tak ogólnie. Bardziej o nim i jej normalnym życiu niż tym, co robiła z mieczastymi koleżkami.  Nie trwało to spotkanie długo. Zastanawiał się przez kilka następnych godzin co wtedy czuł. Powracającą nadzieję? A może to raczej było widmo przeszłości, którego chciał się pozbyć?

Jego złość narastała. Nowo przybyli koledzy zaczęli sobie radośnie rozmawiać z Kate, przekrzykując się jeden z drugim, jakby byli wszyscy w przedszkolu.
- Ja pieprzę... KIM WY KURNA JESTEŚCIE? - wrzasnął. Może niepotrzebnie. O ile całkiem zaciekawione i nieco zmieszane spojrzenie różowowłosego, oraz tępy wzrok błękitnowłosego mięśniaka nie zrobiły na nim wrażenie, to skośne oczko pirata zasiało w nim pewne ziarenko lęku. Cyklop zrobił kilka kroków w stronę chłopaka. Różnica wzrostu alert. Jack odważnie spojrzał w górę, w oko Nnoirty.
- Co cię to, kurna? - zaskrzeczał długowłosy, ale Kat zaraz potem go uspokoiła.
- Przecież się znacie... - zaczęła. Jack jej przerwał.
- Tak, tak, twoi koledzy i sługusy. Ale mam wrażenie, że coś tu nie gra.
- Sługusy to już tak formalnie nie... - wyjaśnił Szayel robiąc typowo animcowy gest poprawiania okularów.
- Nie obchodzi to mnie. Kim wy dla niej jesteście. Nie formalnie. Prywatnie.
- Jack... to są przyjaciele... W sumie pojawiliście się w złym momencie - zwróciła się zakłopotana do trójki koleżków.
- A ten? - wściekły Spicer wskazał na Ulquiorrę. - Bo patrzy się na ciebie cały czas jak pedofil lub gorzej. To twój sponsor?
Poczuł coś ciepłego wewnątrz siebie i to nie była porcja pysznego budyniu. Rozmazało mu się przed oczami. Chwilka... oh, to chyba ból. ZABILI MNIE - krzyknął w myślach i pisnął jak mała dziewczynka.
Przybyła trójka i Kat patrzyli tak sobie na Spicera nabitego na mieczyk Ulquiorry, który zaatakował od tyłu za pomocą Sonido.
- Ulqu, no weź... - mruknęła. - Idźcie sobie w ogóle...
Jak powiedziała, tak zrobili. Dziewczyna westchnęła głęboko. Uniosła Jack'a magią, wytarła krew z chodnika i teleportowała się do jego pokoju. Tam doprowadziła go do porządku, po czym położyła na kanapie.
Właściwie to był przytomny, ale dopiero po dłuższym czasie otworzył oczy, odwracając się jednocześnie plecami do niej.
- Nie wiem co ja sobie wtedy myślałam - powiedziała z prawdziwym smutkiem. - Nie kontrolowałam siebie, pozwoliłam sobie na za dużo... Nie będę przepraszać, bo to byłby żal.
- Kim on jest? - spytał. Solony pedofil, sponsor, nekrofil, chrupki promocyjne bez naklejki, skin w CSie najniższej jakości...
- Braciszkiem... - dodała z lekkim uśmieszkiem. A potem zrobili budyń wieczorny.

- Trochę zbyt narwany ten kolega - powiedział Szayel mieszając herbatę. Podał kubek dziewczynie.
- Nieee - odpowiedziała Kat pijąc herbatę. Wow, nawet posłodził. Szok normalnie.
- Jak wy się właściwie poznaliście?
- Hoho - zachichotała. - To było całkiem śmieszkowe.

- No ja teraz pracuję u Drakena - oznajmiła wtedy-jeszcze-nie-Gwen pewnego pięknego dnia.
- Co? Kto? - Kate wciągnęła pół łyżki do buzi. Siedziały sobie u czarnowłosej w pokoju.
- To taki koleś, on jest ogólnie tym złym. Ma taką pomocnicę i ja jestem drugą.
Super wyjaśnienie.
- Ale jak to złym? - Kate zamrugała oczkami. Jakaś mafia? Od pracy w sklepie odzieżowym w Centrum to niezły awans.
- No wiesz, czarny charakter, chce podbić świat i w ogóle.
- Aaa... - w sumie fajna robota. - To ja też tak chcę. Już wiem nawet u kogo będę pracować.
Zawiało mrokiem.

Ktoś zapukał do drzwi. Czerwonowłosy emo-got ruszył niechętnie otworzyć. Ujrzał znajomą dziewczynę z walizką. Ona była kiedyś u piżamowców smokiem elektryczności, energii czy innego światła czy coś.
- Czego - powiedział delikatnie. To miało być pytanie, ale nie chciało mu się wysilać na znaki interpunkcyjne.
- Mogę dla ciebie pracować? - spytała z radością w głosie. Co? CO?! Spicer zawiesił się trochę. Dobrze, że Wuya tu była. Wyleciała zza niego witając dziewczynę z uśmiechem.
- Zapraszamy, zapraszamy, chętnie przyjmiemy kogoś takiego jak ty. Wiem, że jesteś, hehehe, zdolna...
- To super - Kate wlazła do środka, a walizka zniknęła. W końcu to tylko był taki rekwizyt.

- I tyle? Nie brzmi emocjonująco - mruknął Szayel ssąc kostkę cukru.
- Początek może nie... ale było śmiesznie. Bo wiesz, to taka zmiana strony walki z powodu głupiej zachcianki.
- Czyli pierwotnie byłaś po stronie dobra... jaka nowość - uśmiechnął się znacząco Szayel.
Kate się zastanowiła. Na dobrą sprawę to jakoś nie uznawała siebie za osobę stojącą po stronie dobra, kiedy spędzała czas z Tośkiem... nawet kiedy pojawił się Aizen i te pe.
- W sumie to trochę skomplikowane... - raczej nie miała ochoty wykładać mu teraz tej całej filozofii czym jest Dobro, czym Zło i czym się różni Zło od zua zwanego popularniej złem.
- No i co tam z nim robiłaś?
- Szukaliśmy Shen Gong Wu - takich magicznych przedmiotów, walczyliśmy z piżamowcami - tymi dobrymi, u których kiedyś też trochę byłam... śmiesznie było, jak pierwszy raz zobaczyli mnie po jednej stronie z Jack'iem. No bo to ich wróg, no wiesz, mój kiedyś też. No i ćwiczyłam. Dużo ćwiczyłam. Wtedy najwięcej. Potem dostałam klejnot Heylinu, ściągnęliśmy do siebie Rossa i Raia...
- Wywiesiliście ogłoszenie w gazecie?
- HOHO. Nie. Rai był w piżamowcach, kiedyś już był po stronie Heylinu, ale wrócił. Ale jakoś tak wyszło, że dołączył ponownie, bo jesteśmy fajniejsi, a piżamowce to cieniasy. No błagam, kto by wytrzymał z Omim... to taki niski i łysy Grimmjow bez mięśni.
Szayel tylko pokiwał głową wciskając do ust kolejną kostkę.
- A Ross... cóż, to trochę skomplikowane. Bo wiesz, ja też się zapoznałam z tym całym Drakenem... bo to taka śmieszna sytuacja była.



- Dzisiaj idę na imieniny Drakena - oznajmiła powiedzmy-że-już-Gwen.
- Miłej imprezy - uśmiechnęła się Kate myśląc o tym co dzisiaj będzie robić z Jack'iem. Może w końcu uda im się obrabować tą Żabkę. Zabierają się do tego już jakiś czas, ale za każdym razem jak tylko dochodzi do czegoś to robi się już jasno na dworze.
- Taaa... On te imieniny robi co tydzień. Jak nie częściej.
- A czemu tak?
- Nie wiem. Sprasza wtedy całą rodzinę i wszystkich swoich złoli.
- Ale fajnie.
- Nie sądzę.
- A wiesz? Jack mówił coś, że on na jakieś imieniny dzisiaj idzie - przypomniało się jej.
- ...on jest taki biały, ma czerwone włosy i oczy, co nie?
- ...no.
Dziewczyny spojrzały na siebie.

 - O, Jack, przyszedłeś z koleżanką! Jak dobrze! Im więcej nas tym lepiej! - zaśpiewał niebieskoskóry dziwak z czarnym kucem i dziwnym płaszczem niby-nakowca, ale jednak takim eleganckim, otwierając drzwi, aby przywitać nowych gości.
- Ta... - mruknął albinos niezbyt zadowolony.
- To niesamowite, że jesteście kuzynami - Kate nie ukrywała zachwytu.
- Co nie? - wyszczerzył się Draken, po czym oboje oberwali po uszach dźwiękiem rozwijającej się trąbki-gwizdka, w którą dmuchnęła stojąca obok Gwen pełna emocji. Miała na sobie dokładnie ten sam kombinezon co stojąca gdzieś w pobliżu druga pomocnica Drakena - Strzyga. Tylko w innym kolorze. Chyba. Bo ciemno tam trochę było.
Jack przetarł uszy, po czym ruszył do stołu z przekąskami mijając po drodze tonę balonów i serpentyn.

- No i oboje mamy laski rzucające zielonymi magiami - mrugnął do wyżej wymienionej zielonej panienki, która na jego szczęście tego nie zauważyła.
- Przecież ci mówiłem, że nie jestem z Wuyą - odkrzyknął Jack z buzią wypchaną nachosami z sosem budyniowym.
- Jack, ale nie maczaj czipsów w plackach - Draken z łezkami w oczach podbiegł do niego.
- Hę? - albinos przyjrzał się naczyniu, w którym maczał trójkątne przekąski. Tak naprawdę to nie była miska, lecz półmisek i wcale nie wypełniony niczym kremowym... to po prostu było...
- Ciasto-krem. Bez biszkoptu i innych twardych warstw - wyjaśnił Draken ze smuteczkiem.
- Po prostu ci nie wyszło - skomentowała Gwen.
- Wcale nie!
- O, Vanessa - Kate dostrzegła blondwłosą siostrę Gwen, która siedząc na jakiejś kanapie obściskiwała się ze swoim chłopakiem Jonesym. - Też tu pracuje?
- Nie, dalej sprzedaje pieluchy w Hantingtonie - odpowiedziała dziewczyna.
Patrzyły tak chwilę na parkę. Nie, to było jednak niesmaczne. Wolały popatrzeć na faceta-małpę i Szkota w kilcie. Ciekawe czy był podrabiańcem i miał bieliznę.

- No to ciekawie - mruknął Szayel, któremu już robiło się lekko niedobrze od tego cukru.
Kate zamilkła zastanawiając się nad tym wszystkim. Dokładniej nad tym, czy gdziekolwiek załatwiła wszystkie sprawy do końca. No bo pomijając już to wszystko co było w 2010 roku... wystarczy nawet zostać przy czasach spędzonych z Jack'iem.

Hokus pokus, czary mary, tok wydarzeń nadszedł stary...
[Czyli kolejne staaare opko z drobną edycją, żeby oczy nie powypadały. Ale mniejszą niż ostatnio.]

Był piękny dzień. Kate spała w najlepsze. Aż tu nagle...
- Kate, wstawaj! - Jack był obudzony w najlepsze. Znaczy pobudzony czy coś. Kate w końcu (po 20 min.) wstała.
- Jack, mam pytanie. PO JAKIE LICHO MAM WSTAWAĆ TAK WCZEŚNIE?! Przecież Wielkanoc spędzam tu. Do Greybacka nie wrócę, a z Chasem i Whuyą też nie spędzę, no pls. Chciałabym pospać w święta, po prostu je tu przeczekam, iksde.
Jack przypuszczał, że taka odpowiedź padnie.
- A ja mam coś dla ciebie! Jedziesz do mnie na Wielkanoc! Mama się zgodziła.
- Na serio!? - Kate przytuliła Jack'a. - Jesteś słodki - pocałowała go w policzek.
- No ale dalej, na dworze czeka już autobus, pakuj się.
Co. Autobusem będą wracać ze szkoły mieszczącej się w piątym wymiarze do Jackowego domu w czwartym- Nie ważne. Wyjrzała przez okno. Na dworze czekał już ów pojazd. No szybko ją poinformował. Spakowała więc co tam miała. W sumie mając magię nie było jej to specjalnie potrzebne.
- Kate! Kate! Czekaj. Co ty... - Odd podbiegł do Kate i Jack'a idących w stronę autobusu. Gdy zobaczył walizki Kate posmutniał (puste walizki dla bajeru). - Myślałem że...
- Wiem, wiem - westchnęła. - Ale Jack dał mi propozycję nie do odrzucenia. Rozumiesz?
- No... - kolega i tak zrobił smutina na poziomie mocnym. Chciał, żeby razem spędzili te święta! Nikki też wyjeżdżała, został mu właściwie jeszcze...
- A przecież ma jeszcze mnie! - zza Odda wyjrzał Ten, Który Został, czyli Ben. - Jest też Mucha i Lenny! Będzie świetna zabawa! Papa! - pomachał gwałtownie do Kate.
Aha, już chciał się jej pozbyć?
- No to cześć Kate. I... Wesołych świąt - blondyn próbował się uśmiechnąć. Jakoś da radę. Może Mucha i Lenny przypadkowo wysadzą Bena czy coś.
- To pa - Kate podeszła do Odda i przytuliła go po przyjacielsku. - To tylko trzy dni - uśmiechnęła się.
- A ja? - upomniał się Ben i rozpostarł ręce do przytulenia.
Najpierw wygania a teraz hugaski.
- Cześć - powiedziała mu tylko i wsiadła z Jack'iem do autobusu. Ze środka pomachała jeszcze Oddowi.




 Po przyjeżdzie do domu... znaczy teleportacji. Czy kij wie co, bo przegapiła ten moment.
- Mamuś!
- Jack'uś! - tymi słowami Jack i mamusia już byli wtuleni w siebie.
Jak słodko.
- Dzień dobry - wymamrotała Kate.
- Witaj słonko. Jack mi o tobie opowiadał. Mam nadzieję, że dobrze się sprawował w szkole.
- Ależ tak. Dziękuję za przyjęcie mnie. Mam nadzieję, że nie sprawię kłopotu - powiedziała.
Ale inbowo.
- Skądże  - po tych chwilach uprzejmości Jack pokazał Kate pokój gościnny.
Trzy godziny później...
- Dzieci, zaraz obiad!
Rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Słychać dwa głosy.
- Jack! Tata wrócił!
- Tatuś! - Jack poderwał się i wybiegł z salonu, aby przywitać się z tatą. W końcu niezbyt często go widywał, bo ten pracował gdzieś w luj daleko. Ciekawe czy znowu przywiózł mu pamiątkę pokroju skrzynki z uwięzioną wiedźmą. Kate też wstała. Do salonu wszedł tata z Jack'iem przyklejonym do siebie.
- Dzień dobry - powiedziała Kate.
- Witaj Kate. Mam nadzieję, że ci się u nas spodoba - odrzekł ojciec.
NIECH SKOŃCZĄ Z TYMI UPRZEJMOŚCIAMI.
- Dobrze. To teraz chodźcie na obiad - powiedziała mamusia i poszli.
KONIEC, PLS.
Wieczorem ...
- Dzieci! Czas na kąpiel! - do pokoju Jack'a weszła mama. - Kate ty pierwsza. Jack, pokaż jej łazienkę i daj czyste ręczniki.
DOMOWE PRZEDSZKOLE, WSZYSTKIE DZIECI KOOCHAAAAA.
Po umyciu Jack'a i Kate gąbką, kiedy dziewczyna już leżała w gościnnym łóżku.
- Dobranoc - powiedziała do pani Spicer, która stała i się na nią gapiła.
- Dobranoc, Kate - rzekła mama i zgasiła światło.
Kate czuła się trochę dziwnie [w oryginale wspaniale, ale wtf, zmieniłam to bo bez sensu XD]. Była już w tym domu, ale nigdy nie czuła się w pełni legalnie. Zawsze właziła przez okno, albo się teleportowała. Poza tym głównie czas spędzała w pokoju Jack'a lub jego piwnicy. Panoszyli się po reszcie tylko jak nikogo nie było. Gdy w całym domu zgasły światła do pokoju ktoś zapukał.
- To ja - usłyszała.
- Wejdź - powiedziała szeptem. Drzwi się otworzyły i wszedł Jack w piżamie. (I z kocykiem w łapce.)
- Nie mogę zasnąć.
No pls, dopiero mamusia mu dała buziaka dobranocniaka, od kiedy zasypia się w sekundę?
- Kładź się... - poleciła odsuwając się na kraniec łóżka. Jack położył się obok niej.
Późną nocą... (A właściwie 10 minut później.)
- Rubin Ramzesa - Kate przeniosła Jack'a do jego pokoju i wróciła spać.

Szayel spał sobie z otwartymi oczami z głową opartą na dłoniach splecionych pod głową. Kat by się nie skapnęła, że nie słucha, ale chrapał. No ciekawe, pierwszy raz widzi śpiącego Arrancara, który nie jest Starrkiem. Wróciła do tych dziwnych wspomnień. W sumie dużo czasu spędziła po stronie Heylinu. Bardzo dużo. Tylko nie mogła sobie przypomnieć co tam tak długo robiła. Oprócz treningów, które odbywały się od czasu do czasu i jakiegoś wypadu do Wu. W Las Noches miała do dyspozycji milion osób więcej, a już się nudziła. No bo ile można imprezować, ściągać Ginowi buty, albo zastanawiać się z Szayelem nad sensem czegoś tam. Albo stalczyć Ulqa. Wtedy wpadło jej coś do głowy. A może tak odwiedzi starych znajomych? Na jej twarzyczkę wstąpił uśmiech. Atmosferka wspomnień z Jack'iem nie była śmieszkowa, ale z innymi zabawa może być znacznie ciekawsza... Tylko kogo by tu zabrać ze sobą na ten spacerek...


***
Mam nadzieję, że dostaliście raka od tego. Proszę nie komentować.
I nie rozumiem tych dwóch wcięć co się zrobiły na początku tekstu xD