LISTA STRON

|SŁOWO WSTĘPU|

Witam szanownego czytelnika w swoich skromnych progach.
Zapraszam do zapoznania się ze spisem mojej "twórczości" i wybraniem odpowiadającej sobie pozycji.
W razie problemów zapraszam do zakładki "Bohaterowie".
Życzę miłej lektury!

PS Będę wdzięczna za wszelkie komentarze~!

|Statystyka, co mnie na duchu wcale nie podnosi ani nic|

piątek, 12 czerwca 2015

25# Życie w NY - KONIEC

KONIEC I DZIĘKUJĘ BARDZO ZA MILE SPĘDZONY CZAS UŻYTKOWNIKOM STRON PORNOGRAFICZNYCH, Z KTÓRYCH JEST NAJWIĘCEJ WEJŚĆ TUTAJ. KOCHAM WAS ;*****

Dedyk dla Mac, która twierdziła, że to czyta.

***

Rok ten upłynął Kat w bardzo dziwnym nastroju. Po pierwsze, nie miała do kogo się odezwać. Ostatni rocznik był naprawdę ubogi w ludzi. Poza tym, nie było Ulqa. Z tego powodu Team of Espada również podupadł odczuwając boleśnie brak jakiegokolwiek kontaktu z przyjacielem. To jest powód drugi. Wplątali ją przecież kilka razy w jakieś „przygody”, a teraz to nic…. Od czasu sylwestrowej imprezy właściwie nic się nie wydarzyło. Oprócz tego, że naprawdę widać było jak ludzie zaczynają siebie szanować. I coraz więcej par pojawiło się w całej szkole.
- To musi być jej wina – stwierdził Nnoitra pewnego dnia patrząc na Amorę, która siedziała po drugiej stronie stołówki. Rozmawiali właśnie o tym, że Poppy i Draven znowu są razem i zamierzają pójść razem na studia. Kto by pomyślał.
- Tak sądzisz? – Szayel kątem oka również zerknął na różowowłosą.
- Odkąd przybyła nie mam ochoty przywalić Grimmjowowi w twarz twoją twarzą – westchnął mieszając palcem cukier w herbacie.
- To prawda. Wasza agresja zmalała. Co nie zmienia faktu, że… - spojrzał na Grimmjowa, który zajęty był graniem na telefonie – my wciąż jesteśmy sami.
Nnoitra wzruszył ramionami. Nie wiedział czy to w akcie solidarności z Grimmjowem, czy po prostu są beznadziejni i nawet Amora nic nie pomoże. Pantera ciągle rozpamiętywał Sonę, starał się tego po sobie nie pokazywać, ale jego przyjaciele wiedzieli, że to przez to. Bo nawet Amora nie mogła sprawić, że przestał tak często zarzucać tymi swoimi idiotycznymi tekstami.
- Właściwie masz rację – Szayel poprawił okulary. Nnoit zauważył u niego stan zwiększonego skupienia. – Nie wiem czemu o tym wcześniej nie myślałem, ale jak jesteśmy poza szkołą to zachowujecie się prawie normalnie. Pewnego dnia, kiedy wyjechała na wycieczkę, w całej szkole było prawie jak dawniej. Trzeba to zbadać – wstał.
- I co zamierzasz zrobić? – Nnoit odprowadził go okiem. Szayel szedł w stronę różowowłosej dziewczyny, która siedziała sobie z Kat i Konatą.
- Witam szanowne koleżanki – przywitał się z uśmiechem.
- To ja spadam – Konata zsunęła się z krzesła i wybyła gdzieś.
- Mogę się dosiąść? – spytał lekko zbity z tropu.
- Ehm – przytaknęła Kat przeżuwając zupę miodową. Amora tylko uśmiechnęła się uroczo pochłaniając niekończącą się nitkę pasty z koperkiem.
- Jak tam przygotowania do balu? – spytał.
Kat wzruszyła ramionami.
- Katechi, przyjaciółko moja, wspominałaś mi z kim idziesz?
Zapaliła się czerwona lampka.
- Napewnonieztobą – powiedziała popijając kompot. Nie zrozumiał. – Eh, idę sama.
- Dlaczego?
- Sama byłam w tej szkole od początku, wiec sama ją ukończę.
- Na pewno?
- Tak.
- A ty, Aromo? – zwrócił się po chwili do różowowłosej. Ta westchnęła.
- Chciałam iść z pewnym chłopcem… Ale od kilku tygodni nie widzę go w szkole.
Kat kichnęła. Zerknęli na nią.
- Na zdrowie.
Zapadła chwila ciszy.
- A impreza po balu…? – zagaił temat spoglądając na Kat.
- Nie robię.
- Czemu? – spytał naprawdę zdziwiony. – Po Sylwestrze myślałem, że to oczywiste, że będzie u ciebie.
Westchnęła z jakby lekkim smutkiem.
- Życie. Ale nie martw się, możesz iść do Dravena.
- Nie chcę iść do niego! To ja miałem zrobić imprezę po-balu! – zdenerwował się.
- To zrób. Ale ja tobie w tym nie pomogę – wstała i wyszła zabierając ze sobą tacę.
Odprowadzili ją wzrokiem. Szayel westchnął i nerwowo poprawił okulary. Chciał tylko zbliżyć się do Amory, a dowiedział się o porażce życia. Teraz to trochę za późno na organizację imprezy. Z Kat mógł to zrobić nawet 2 dni przed, a i tak by wyszło lepiej niż Dravenowi. O ile by sam się znowu nie przyłączył.
- Nie przejmuj się – powiedziała Amora kończąc niekończącą się nitkę pasty. – Ciężko jej teraz.
- A komu nie jest – mruknął opierając się wygodnie.
- Jeśli chcesz mogę pomóc ci urządzić przyjęcie – uśmiechnęła się. Jej walentynkowe przyjęcie spotkało się z dobrymi recenzjami. Ale to może dlatego, że był tam Draven…
- Dobrze – odwzajemnił uśmiech. Przy czym jego uśmiech był raczej czymś w rodzaju „jestem krulem zua”. Dzięki przygotowywaniu imprezy razem z Aromą w końcu dowie się co tu jest grane.
- Co robisz po szkole? Moglibyśmy zacząć przygotowania już dzisiaj, w końcu impreza już za 3 tygodnie – powiedziała.
- Tak, to rozsądne. Gdzie pójdziemy? Niestety moje mieszkanie jest dzisiaj… nieczynne – poprawił okularki.
- Masz remont?
Cotygodniowe zarzynanie bydła. Tak.
- Niekoniecznie…
- Rozumiem. Możemy iść do mnie po prostu.
- Oki – odpowiedział tańcząc dziki taniec radości w głosie. Chwila. A jeśli ona wie, że on wie. I go zlikwiduje? – Mogę zabrać kumpli?
- Raczej tak – odpowiedziała z wahaniem. Może i dobrze. Poznając ich lepiej będzie mogła im bardziej pomóc. Bo od początku należeli do nielicznych osób, które były dosyć odporne na jej magię. I nie miała pojęcia czemu tak jest.
Kat również należała do tej grupy. I pomimo pewnego rodzaju przyjaźni z Aromą nic się nie zmieniało. Trzymały się razem od pierwszych dni różowowłosej w szkole, kiedy to Kat uratowała ją od Grimmjowa mówiącego „Ej, chcesz poznać gościa co też ma takie włosy?”. Co nie zmienia faktu, że widywały się właściwie tylko na kilku lekcjach i czasami na przerwach obiadowych. Amora miała zbyt wiele do roboty między lekcjami i po nich, a Kat jakoś nigdy nie proponowała spotkania.
Tak czy inaczej.
Kat nie była pewna czy sama chce iść na ten bal. Ale właściwie to niezbyt miała z kim. Szayela nawet nie brała pod uwagę. Poza tym z kimkolwiek by nie poszła, każdy chciał iść na imprezę po-balową. Sama też by poszła, ale jakieś pół roku temu. Teraz nie miał ochoty na takie rzeczy. Niedługo czeka ją zmiana trybu życia, w końcu rozpoczną się studia. Miała nadzieję, że może tam spotka kogoś, z kim się zaprzyjaźni. Czy coś. Ale nic nie zapowiadało na to, że czeka ją taka przyszłość. Że czeka ją jakakolwiek przyszłość. Coś miało się zdarzyć, i to już niedługo.
***
- Dożynki to jest coś – ucieszył się Grimmjow na wieść o tym, że po zakończeniu roku jadą do pobliskiej wsi zabawić się nieco. W tym roku ciężko pracował, no i ogólnie było mu ciężko bez Ulqa i Sony, więc miał prawo zaszaleć dwa dni po rząd.
Jasne.
- Skoro jedziemy moim vanem, to opłacałoby się zabrać jeszcze kogoś. Koszty paliwa i te pe – powiedział Nnoit.
- To ile masz w nim miejsc? – spytał Szayel.
- Sześć.
Różowowłosy zamyślił się. Cenił Nnoita za ekonomiczne podejście do życia, ale niezbyt mieli kogo zabrać. A jeśli nie znajdą dwóch osób, to nici z wycieczki. Babka Nnoita i Tesli ujawniła się na początku tego roku szkolnego. Wpadła do nich pewnego dnia i po przyznaniu się, że tak naprawdę nie umarła, tylko została mistrzynią świata w skokach narciarskich seniorów, dała każdemu z nich dużą sumkę pieniędzy. Od tego czasu Nnoit zaczął się przejmować wydatkami. No i nabył ostatnio vana, ponieważ postanowił mieć w końcu samochód.
- Może Katechi i Aroma? – zasugerował Szayel.
- W sumie czemu nie – Nnoit wzruszył ramionami. – To idź się ich spytaj. Natychmiast.
Cyklop lubił wykorzystywać to, że jest większy od przyjaciela.
Jakby to robiło jakąkolwiek różnicę. Pobije go czy co?
Szayel podszedł więc do swojej najnowszej najlepszej koleżanki. Aroma o dziwo siedziała z Kat.
- Witajcie moje koleżanki, co powiecie na wyjazd na dożynki w dniu zakończenia szkoły do Widłowic Zachodniopomorskich? – mrugnął do nich zalotnie przysiadając się.
- Właściwie czemu by nie. Po po-balowym przyjęciu i całym procesie jego przygotowania należy nam się jakiś odpoczynek na łonie przyrody – odpowiedziała z entuzjazmem różowowłosa. Zamiast „impreza” mówiła „przyjęcie”. Zawsze. Spojrzeli na Kat.
- Czemu by nie? – wzruszyła ramionami.
- No to resztę szczegółów i koszty podam później – uśmiechnął się i wstał z zamiarem odejścia. Spojrzały się na niego. – Jedziemy vanem Nnoita, skąpiec chce zwrotów za paliwo.
- Ok. Super wycieczka. Ktoś jeszcze jedzie oprócz waszej trójki? – spytała Kat wracając do pochłaniania posiłku.
- Nie, tylko Tesla.
Zakrztusiła się.
Szayel opuścił je jak najszybciej.
- Eh, to trochę niemiłe z jego strony, myślałam, że coś nas łączy… - Aroma ze smutną minką pomieszała widelcem w swojej zupie kajmakowej.
- Hm? – Kat spojrzała z lekkim przerażeniem na koleżankę. Ta zarumieniła się tylko i westchnęła.
Kat zwinęła swój posiłek i odeszła. Kiedy się poznały, wysłuchała długaśną opowieść Aromy o tym jak wpadła w fz, po czym różowowłosa po tygodniu znalazła sobie nowy obiekt westchnień. Był to bardzo podobny do poprzedniego brązowowłosy chłopaczek w mejstrimowych hipsterskich okularach. Zniknął niestety jakiś czas temu, nim Kat zdążyła ich ze sobą zapoznać.
A teraz Szayel. A może to wypali, zastanowiła się. Chociaż naprawdę nie potrafiła sobie wyobrazić różowowłosych jako pary.
***
Dni uciekały jak dziki. Nadszedł magiczny dzień balu maturalnego.
Tak, Kat poszła sama. A Aroma z Szayelem. Ten niestety niczego niezwykłego się o niej nie dowiedział. Grimmjow i Nnoit poszli z jakimiś kuzynkami nawet nie wiadomo kogo. Kat pospędzała trochę czas z różowowłosymi, ale czuła się jakby daleko od tego wszystkiego. Nie mogła się doczekać tego balu, lecz czuła się teraz… Nie zawiedziona, ale wyobrażała to sobie po prostu inaczej. No i nie pojawił się książę na białym koniu.
Na drugi dzień, po szalonym zakończeniu, kiedy to Szayel otrzymawszy tytuł prymusa rzucił swoją czapeczką w twarz Kat jak ostatni cham, ruszyli na dożynki. Cała trójka z Teslą czuli się, jakby Ulqu znów był z nim. Kaczi nie odzywała się przez całą drogę i wiedzieli, że tu nie chodzi o Szayela.
Na miejscu przywitała ich fantastyczna pogoda. Słońce świeciło, wiał przyjemny wietrzyk – było idealnie. Wszędzie biegali wieśniacy i fani chłopstwa (jak ten z Ferdydurke, hihi). Widać było nieliczną młodzież siedzącą na trawie i słuchającą koncertu orkiestry ochotniczej straży pożarnej. Po niej występ miały mieć dzieci z pobliskiego przedszkola, a potem koncert lokalnego zespołu country-metalowego. Szayel czuł, że to będzie przypominać cotygodniowy ubój bydła w jego domu.
Szli sobie obok kilku straganów, gdzie gospodynie sprzedawały pajdy chleba z kupą i czymś jeszcze, oraz watę cukrową i prażynki. Grimmjow chciał iść na dmuchany zamek, ale Szayel zabronił mu, póki nie zje swojej waty, bo nikt mu jej nie potrzyma, a na zamku jeszcze pobrudzi tym dzieci. Nnoit kłócił się z Teslą o idealne wymiary podkowy dla świń.
Kiedy w końcu znaleźli wolny zestaw stolik+ławeczki, okazało się, że się nie mieszczą. Grimmjow zajmował trzy miejsca i nie chciał się posunąć, obok niego wcisnęli Teslę, bo nikt nie chciał, a po tym jak Nnoit również zajął dwa miejsca na drugiej ławeczce, nie starczyło miejsca dla Kat.
- To ja się przejdę – stwierdziła.
Nikt jej specjalnie nie zatrzymywał. Szayel próbował wyciągnąć z włosów Aromy watę, którą Grimmjowa przez przypadek tam wsadził, a Nnoit zlizywał watę ze swoich włosów. Zażenowany Tesla podążył za Kat.
Czuła się śledzona, ale nie zagrożona. Przecież to tylko Tesla. Zatrzymała się przy straganie, gdzie sprzedawali naszyjniki z racic. W sumie czemu by nie kupić kilku i rozdać przyjaciołom i rodzinie. Ups, nie miała rodziny. Znaczy przyjaciół (z serii zostawiamy błędy). Tesla stał dalej w tej samej odległości. Jakby chociaż udawał, że ogląda wystawę aktów wieśniaków, nie wyglądałby tak głupio i stalkersko jak teraz. Odwróciła się w jego stronę.
- Czemu tam stoisz? – spytała.
- Nie chcę ci przeszkadzać…
- Przecież możesz chodzić ze mną.
Nie ruszył się.
- Haha, CHODZIĆ – zaśmiała się z żartu na poziomie gdzieś między Nnoitrą, a Grimmjowem.
Lekko się zarumienił.
- No cho tu.
- Eh, nie chcę z tobą… się tu wałęsać. Po prostu nie miałem ochoty z nimi siedzieć.
- To mnie nie śledź.
- Zgubisz się.
- Jaki ty nieśmieszny. Czemu mnie śledzisz? – nie podobało jej się to.
- Nie ważne.
- Wyglądasz jakbyś chciał coś jeszcze powiedzieć.
- Ale nie chcę – odwrócił się.
- Jasne.
- No dobra, właściwie muszę ci to powiedzieć. Ale nie tutaj.
- Dobra.
Ruszyli więc w stronę z dala od tłumu. Ale im bardziej się od niego oddalali, w tym większy tłum trafiali.
***
- O nie! – krzyknęła nagle Aroma. Chłopaki spojrzeli na nią. – To jeszcze nie czas!
Wstała i zaczęła się przepychać obok Szayela aby wyjść z ławki, przez co oberwał biodrem, a jej ręka trafiła w oślinione i zawacone włosy Nnoitry.
- Fuuuj… - powiedziała z obrzydzeniem przerywając na chwilę swoją panikę i wycierając rękę w spodnie.
- Na co jeszcze nie czas, hę? – spytał Grimmjow bawiąc się patyczkiem po wacie.
- Musimy im przeszkodzić – ruszyła szybkim krokiem przed siebie. Gdyby nie to, że było tu pełno dzieci, na które łatwo wpaść, pobiegłaby. Trójka ruszyła za nią, a ich stolik w sekundę został obleczony przez kolejnych dożynkowiczów.
- Sugerujesz, że Kat i Tesla… - zaczął Szayel, ale mu przerwała.
- Szybko!
No więc Grimmjow zaczął biec. Nnoitra też. Swoimi długimi nogami z łatwością przeskakiwał dzieci. Pantera zaś swoją szerokością je po prostu taranował.
- Ale dokąd mamy biec? – spytał po chwili Cyklop zerkając w tył na Aromę. Biegła ona z Szayelem przeskakując ztaranowane dzieci. Grimmjow zgubił się w tle.
- Nie wiem… Nie wiem… - nerwowo rozglądała się wokół. – Tam – wskazała w pewno miejsce i ruszyli.
Po drodze znaleźli Grimmjowa, który przyłączył się do nich razem z nową watą cukrową. Z oddali ujrzeli Kat. Szybko do niej dotarli.
- Stój! Jesteście jeszcze za młodzi! – zdyszany Szayel oparł się o ramię dziewczyny próbując złapać oddech. Aroma również nie wykazała oznak dobrej formy.
- Musimy jak najszybciej wracać… - wydyszała.
- Na co za młodzi? – spytała Kat pozwalając Szayelowi się opierać.
- No właśnie – dodał Grimmjow. Nnoit wyglądał jakby chciał też zadać to pytanie.
- Grimmjow, zatkaj uszy, to co powiem jest dla dorosłych… - zaczął Szayel, ale dostał watą w twarz i patyczek wsunął mu się do oka.
- Wracać! – wrzasnęła Aroma odzyskując normalny oddech.
- Co tyś chciał zrobić? – spytał Nnoit kuzyna ignorując Aromę.
- Fuj… - odpowiedział Tesla patrząc na jego włosy.
- Więc?
- Tylko chciałem jej powiedzieć…
- Aha! Tak to się zaczyna! – powiedział Szayel łapiąc Teslę za ramię i uwieszając się na nim, jednocześnie odinstalowywując się z Kat. Wyciągnął watę z twarzy. – Pokazywanie ładnych miejsc, już ja dobrze wiem, jak wy młodzi…
Przerwał i wszyscy spojrzeli na Aromę, która wyglądała, jakby miał zaraz uderzyć w nich meteor.
- Jeszcze nie teraz… - szepnęła.
Zignorowali ją równie szybko.
- Chciałem jej tylko powiedzieć, że jej nie lubię – skrzywił się Tesla odsuwając różowowłosego od siebie i rumieniąc się lekko.
- Mhm, jasne – skomentował Nnoit.
Kat westchnęła. I wtedy go zobaczyła.
Czarne włosy i blada cera. To musi być…
- Ulqu – krzyknęła bezgłośnie i rzuciła się w tłum. Trójka natychmiastowo rzuciła się za nią.
- Ulqu! – Kat rzuciła się chłopakowi w ramiona. Ulquiorra poczuł jej łzy na swoim policzku, usłyszeli zduszony krzyk Aromy, po czym wszystko zgasło.
***
Otworzył oczy. Był w swoim pokoju. Wokół panowała cisza. Stał bokiem do okna. Nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć co za nim jest. Pustynia. Espada wyszedł z pokoju i poszedł sprawdzić czy Aizen go nie potrzebuje. Miał wrażenie, że coś mu umknęło.
***
Zamrugała kilka razy oczami i odgarnęła grzywkę z oczu. Czuła, że jej wysiłek poszedł na marne. Zajęło jej to kilka lat i skończyła to. Chyba po raz pierwszy ukończyła coś tak dużego. Ale to było niczym. Było tylko małym pyłkiem kurzy, który można sobie wetknąć w nos. Wszystko będzie dobrze… Spojrzała na szare kółeczko z nadzieją, że znów zrobi się zielone.


KONIEC
UWIELBIAM PISAĆ TAK BARDZO, SERIO. ALE JAK PISZĘ DLA SIEBIE, TO RÓWNIE DOBRZE MOGŁABYM TYLKO GRAĆ W GRY O GLĄDAĆ SHELDONA W KÓŁKO. Eh, nie ujęłam go tutaj :c

czwartek, 11 czerwca 2015

24# Życie w NY - odcinek przedostatni

JaniemogęxDDDD
Zaczęłam pisać to w Sylwestra z kuzynką. Nie skończyłyśmy, bo szkoda mi było czasu na wstęp. Napisałam wstęp innym razem. Ale potem miałam 2 razy reinstalowanego Windowsa, a przez wielki bałagan w dokumentach, które na reinstalację były przygotowana 3 lata temu, ukończone opowiadanie przestało istnieć. Byłam zła, dlatego postanowiłam, że nie skończę tego i zadowolić się będę musiała powieścią (nad którą pracuję, serio).
Dzisiaj robiąc plan wydarzeń powieści czytałam wszystkie części opowiadania. One serio nie są takie złe, nie wiem czemu nikt poza Mac (i na początku Pesy) tego nie czyta... Tak czy inaczej postanowiłam nie pisać na nowo brakujących części, a dałam tylko wyjaśnienia moich notatek.

MIŁEJ ZABAWY.

PS Chyba dodam ostatni odcinek. Nie pamiętam co tam miało być, ale najwyżej będzie krótki. Z miłości do Mac i do pisania. W końcu poczułam wakacje.

PS2 Co do dedykacji to dedykuję to M.G. (losowo), Pesie (nie losowo, ale jej wiele zawdzięczam) no i kuzynce, bo w sumie pomogła mi jakoś to pisać. Chociaż topornie jej to szło >:C

***
Podobieństwo do prawdziwych osób przypadkowe (żart)

***

Pewnego cudownego dnia, bo jakże mogłoby być inaczej w tym ambitnym tekście, Tesla wrócił do domu. Zastał swojego kuzyna, Nnoitrę, oglądającego telewizję. Było to dosyć dziwne, gdyż ciemnowłosy młodzieniec o tej porze zazwyczaj był na mieście ze swoją aktualną partnerką.
- Ty tutaj? – spytał Tesla ściągając obuwie.
- No – odpowiedział Nnoit po chwili. – A co? – dodał po kolejnej przerwie.
- Zazwyczaj nie ma ciebie w domu wieczorem…
Czarnowłosy wzruszył ramionami.
- Co z twoimi… twoją dziewczyną?
- A znudziło mnie to – odpowiedział przełączając kanał.
Tesla zamrugał kilka razy.
- A gdzie ta twoja?
- M-moja? J-ja… - blondyn nie wiedział co odpowiedzieć. Czyżby ich misja się właśnie zakończyła? Rzucił się szybko do pokoju i wybrał numer Szayela.
- Halu? – usłyszał różowowłosego.
- On powiedział, że skończył z dziewczynami…
Po drugiej stronie słuchać było jakby ktoś się zadławił.
- Szayel?
- JAK TO SKOŃCZYŁ? CO Z MOIM PLANEM?
- Myślę, że możemy zakończyć tą „misję”…
Rozłączył się nim Szayel wybuchł.
***
Minął sobie jakiś tam czas. Rozpoczął się ostatni rok nauki w prestiżowym Liceum XXL. Czy jak mu tam było. To nie tak, że się gubię w fabule.
Tak czy inaczej nasi ulubieni bohaterowie zbliżają się ku końcowi. Lecz nie myślcie, że po prostu opiszę tu parę nieciekawych (jak zawsze) rzeczy i wszystko skończy się na balu zakończeniowym i sio.
Wracając: jak dobrze pamiętacie, do naszych przyjaciół dołączyła mieszkanka innego wymiaru. Różowowłosa Amora postanowiła zmienić imię i nazwisko, żeby za bardzo nie rzucać się w oczy lub uszy.
- Aroma, cho tu – Kat machnęła do koleżanki.
Był pierwszy dzień lekcyjny, pierwsza przerwa obiadowa w tym roku szkolnym. Różowowłosa, ciesząc się jak jej imię teraz brzmi, usiadła przy stole z Katechi. Miała na sobie zwykłe rurki, trampki i koszulkę. Musiała całkowicie zmienić swoją garderobę – z jej wcześniejszych obserwacji wynikało, że tutaj nie chodzi się do szkoły w wysokich szpilkach i jaskrawych sukieneczkach. Nie chciała farbować włosów, więc związała je tylko w kitkę. Zauważyła, że róż nie jest tutaj bardzo niecodziennym kolorem. Na szczęście. Odkąd przybyła do tej szkoły zakres tolerancji u wszystkich się zwiększył. Jej magia działała. Również to co jej powiedział ojciec było prawdą – ta szkoła nie była zwykłym ludzkim liceum. Czuło się tu coś niezwykłego i nie chodzi tu o zapach Grimmjowa.
- Idziesz z tą różową na bal? – spytał wyżej wspomniany kolegi.
Szayel zerknął z ukosa na stolik koleżanek. Aroma miała bardzo podobny kolor włosów do niego. Gdyby razem poszli na bal wyglądałoby to dziwnie… jakby byli bliźniętami. Chociaż z drugiej strony…
- Nie wiem. Wiem tylko, że musimy się bardzo postarać, żeby zostać zauważonymi w tym roku. Wszyscy mają przyjść na imprezę po-balową do NAS, nie do Dravena.
Tak, Draven był tu cały czas.

-coś o Cupid-
Kompletnie nie pamiętam co tutaj miało się znaleźć. Na pewno miała to być dalsza część pamiętnika Amory, ale o czym?
-Martine i jej bogata rodzina, Kat dostaje penthouse-
Okazało się, że Martine ma bogatą rodzinę. W podzięce za przyjaźń z Martine, Kat otrzymała penthouse. Właściwie wygryw życia. Poza tym Martine wyjechała do szkoły z Internatem.
-Szayel chce Kat do pomocy przy imprezie-
Szayel stwierdził, że Kat może być przydatna w przygotowaniu imprezy roku. Ta zgadza się, a proponując na miejsce imprezy swoje nowe mieszkanko zyskuje różowowłosego na własność. Hihi.
-załatwiają Sonę, Draven chce zrobić imprezę z Kat-
Postanawiają załatwić Sonę, jako najlepszego DJa w okolicy (tak, z Hecarimem). Nie wiem czemu i dlaczego, ale Draven proponuje Kat współpracę. Serio nie mam pojęcia dlaczego.
-Szayel drama, bo nikt nie pamięta o nim-
Podczas przygotowań do imprezy, kiedy cała szkoła o niej huczy, nikt nie pamięta o Szayelu. Biedak wysłuchuje tylko o „imprezie Dravena i tej tam, jak jej było, chyba Kat”.
-kuzynka przyjeżdża-
Do Kat przyjeżdża jej kuzynka, Roxi. Zwiastuje to niezłą inbę.
-drugi dzień świąt idą do Barney’s użyć pierwszy raz karty stałego klienta-
Jak w opisie. Nie pamiętam czy coś kupiły czy nie.
-wracając spotykają Codiego, który zaprasza je do klubu karaoke- Spotkanie starego kolegi nie wróży najlepiej. Już go nie lubią. Szczególnie, że zmienił się na gorsze. Ale poszły z nim do klubu karaoke, bo czemu nie.
-poznanie Pisaczka i Pędzla-
Przy mikrofonie większość czasu spędzało dwóch chłopaków. Jeden wyższy, blondyn z niewidocznymi brwiami obcięty na pędzla, oraz drugi – nieco niższy, z ciemnymi włosami zaczesanymi na hipsterskiego półpędzla. Szybko otrzymali od dziewczyn pseudonimy Pędzel i Pisaczek (ten drugi charakteryzował się używaniem wyższych oktaw, poza tym zaskoczył wszystkich wydając dźwięki jak piszący pisak).
-zapraszają na imprezę-
Cody cały czas przyglądał się Pisaczkowi, natomiast dziewczyny zauważyły, że podobnym spojrzeniem obdarza Pędzel Codiego. Jakimś trafem zaczęli wszyscy ze sobą rozmawiać. Dowiedziały się, że Pędzel to Scout, a Pisaczek to Mitsh. Zaprosiły ich także na imprezę. Co im szkodzi.

Na drugi dzień Cody postanowił wyjść jeszcze w podomce do baru hotelowego zamówić porannego drinka. Po drodze spotkał nowopoznanych kolegów.
- Siemaneczko, ziomale – podszedł do nich.
- Witaj, Cody – przywitał się Scout.
- Cześć – odpowiedział również Mitsch, który zmierzał w znaną sobie stronę.
- Też mieszkacie w tym hotelu, chłopaki? – kontynuował rozmowę Szpara, patrząc się jak zwykle tylko na ciemnowłosego. Ten natomiast już dawno zniknął za zakrętem. Jedynie Pędzel przystanął jakby oczekując wspaniałej konwersacji.
- No. Co za zbieg okoliczności – uśmiechnął się blondyn.
- Tak… - mruknął Cody obdarzając go pozbawionym uczuć spojrzeniem. – Chcecie iść może ze mną dzisiaj do fryzjera?
- Jakiego?
- „U Katarzyny”
Mitsch aż się cofnął.
- U TEJ Katarzyny? – zmierzył Codiego podejrzliwym wzrokiem.
- Tak – chłopak ukazał swoją szparkę między górnymi jedynkami. Scout przełknął ślinę z wrażenia widząc to.
- Czy masz zamiar iść tam na dziesiątą? – spytał ciemnowłosy.
- Dokładnie tak.
Nastała chwila milczenia.
- Dobrze, możemy iść razem. Też jestem tam umówiony. Scout, proszę, opanuj się – chłopak wyciągnął z kieszeni kawałek papierowego ręcznika i otarł koledze usta. Czasami Pędzel ślinił się niekontrolowanie na widok interesujących go rzeczy.
- Ale ja wtedy mam manikir… - przypomniał sobie blondyn po chwili.
- Trudno, nie pójdziesz z nami – Cody machnął ręką. – No to do zobaczenia – mrugnął do ciemnowłosego.
Mitsch zignorował to i ponownie ruszył w stronę swojego apartamentu.
***
Kat leżała rozwalona na łóżku i myślała o wspaniałym głosie poznanego wczoraj kolegi. I o tym jak można żyć w tych czasach bez brwi. Roxi w tym samym czasie oglądała telewizję. Zadzwonił telefon. Spojrzała na wyświetlacz. Dziadek Janusz. Nie miała ochoty z nim teraz rozmawiać.
***
Mitsch poddawał się zabiegowi mycia włosów, kiedy Cody zasiadł na fotelu obok.
- Pan chciał mieć włosy farbowane, prawda? – spytała obsługująca go fryzjerka.
- Tak. Na brązowo.
Nastąpiła niezręczna cisza. Pracownice spuściły wzrok, natomiast Mitsch zdegustowany spojrzał na kolegę.
- Jak to na brązowo?
- No na brązowo.
- …
- No przecie wiem, że mam brązowe włosy, na inny brązowy – Cody uśmiechnął się i przewrócił oczami.
- Ale jaki. Kawa z mlekiem czy kenijski maratończyk?
- Co?
- Masz ty rozum i godność człowieka? Chodzisz do prestiżowych salonów fryzjerskich, a nie znasz nawet podstawowych barw? Mam dosyć – Mitsch wstał z fotela.
- Ale nie skończyłam płukać…
- Nie szkodzi. Nie rozumiem jak możecie tu przyjmować takich [truskawkowa cenzura].
Opuścił to zgromadzenie. Stojąc na dworze pomyślał, że chyba zrobił źle. Była zima, na dworze pełno śniegu, a on… miał mokre włosy.
- Na zakręcony ogonek…
Potarł nosek, po czym wezwał taksówkę.
***
Kolejne dni płynęły i płynęły, niczym Arka Noego. Nadszedł Sylwester. Z D…. Nie, nie z Dwójką. Nie w tym roku. Z… Dexterem? O nie, to nie tutaj. Tutaj odbędzie się niezapomniana impreza z Draaaaaaavenem i Kat. Oh, i z Szayelem podobno też.
Od rana Kat wzięła gorący prysznic i zaczęła się szykować. Roxi jeszcze spała, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi.
- Otwórz! – krzyknęła pani gospodarz z łazienki. Kuzynka wyturlała się z łóżka i niczym Dicaprio w Wilku z Wall Street podpełzła do drzwi.
- Y… Halu? – spytała.
- Pedobir S.A. Katering.
- Kat, jedzenie przyszło!
- To wpuść!
- Ok!
Roxi wstała i otworzyła drzwi. Stojący przed nią mężczyzna zmierzył ją wzrokiem. Za stara. Roxi wskazała panu miejsce, w którym może rozstawić szwedzki stół.
- Mam nadzieję, że wytrzyma… - mruknął kateringmen.
- Spokojnie, kupiony specjalnie na tą okazję w hehe Ikei.
Jedzenie zaczęło się rozstawiać, kiedy Kat w odpowiednim odzieniu weszła do obszernego salonu. Przejechała wzrokiem pożywienie. Idealnie. Czipsy solone, paluszki i tony chrupek z przeceny. Wieczorem przyjdą ludzie od ciepłych przekąsek. Pedobir S.A. rozpoczął rozstawianie napojów. Stoły po chwili zapełniły się Zbyszkami i trzema cytrynami.
***
Let’s inba tunajt
Dzikie bity wypływały bogato z penthausu Kat. Sona i Hecarim porywali wszystkich. I bardzo dobrze, bo było mało miejsca do siedzenia. Kat w ciemnych okularach spacerowała po swoim dobytku spoglądając na swoich gości. Czuła się panem sytuacji. Draven siedział na kanapie w kącie razem ze swoim haremem. Szayel biegał między ludźmi starając się zagadać każdego nudną i sztuczną gadką o operonie tryptofanowym. Grimmjow starał się nie patrzeć na Sonę. Co prawda Lee Sina raczej tu nie było, jednak wolał nie ryzykować. Nnoitra zmuszony do przyjścia siedział sobie w sypialni dla gości. Dostał specjalne pozwolenie od Kat. W salonie nie chciał przebywać, a Szayel dostawał prawie padaczki, słysząc, że jego przyjaciel nie chce iść na imprezę. JEGO imprezę.
Na przyjęciu nie zabrało oczywiście Edwarda, który próbował wbić się w bliskie towarzystwo Draavena. Cody szalał na parkiecie razem ze swoimi pełnymi porażki znajomymi – większość z nich była pędzlami. Tańczył w pobliżu Mitscha, który zdążył wyleczyć się już z hipotermii i zapalenia płuc. W ciepłym sweterku oraz szaliku siedział na jedynym fotelu w pomieszczeniu. Na oparciu siedziała jego przyjaciółka. Reszta jego znajomych niestety miała inne plany na ten dzień. Nawet Scout. Jednak ona zrezygnowała z Sylwestra z Ritom Oreom dla przyjaciela, który bał się trochę Szpary. Jego intencje były tak bardzo widoczne, że nawet Draven wolał nie patrzeć na Codiego, który naśladuje Niki Melanż pół metra przed innym osobnikiem tej samej płci.
Zapowiedziano karaoke.
- Pierwszy utwór to coś na rozruszanie – ogłosił Hecarim. – „Majteczki w kropeczki”!
Na Sali rozległo się zamieszanie. Każdy chciał śpiewać, jednak nie każdy zdobył się na odwagę do pierwszego utworu. Dwie ręce wystrzeliły w górę.
- Widzę chętnych! Zapraszam waszą dwójkę!
Kat z uśmiechem podbiegła do stoiska DJa. Już po chwili obok niej znalazł się Mitsch. Hecarim i Sona wręczyli im mikrofony.
- Ja śpiewam pierwszy – uśmiechnął się ciemnowłosy. Muzyka poleciała. Tekst wyświetlił się na ścianie Dravena.
- Gdy sześć lat skończyłem, do szkoły był czas, maleńka Marzenka żegnała mnie tak – zaczął swoim idealnym głosem. Kat wiedziała, że nigdy nie zaśpiewa tego lepiej od niego. Postanowiła trochę zaszaleć.
- Kolonie, wycieczki, poznałem nie raz – zaczęła drugą zwrotkę głosem wyjętym prosto z metalowych otchłani muzycznych.
- Majteczki w kropeczki – refren śpiewali razem, już normalnym głosem. Wyszło naprawdę ciekawie. Kiedy skończyli, Hecarim zaproponował „Kajne Grencen”. Kat wróciła do obchodzenia towarzystwa mijając Mitscha, który ponownie zasiadł w fotelu. Skinął, żeby do niego podeszła.
- Tak? – pochyliła się, aby go usłyszeć.
- Mogę ci mówić po imieniu? – uśmiechnął się.
Ściągnęła swoje ciemne okulary.
- Oczywiście… - odwzajemniła uśmiech. Nagle ktoś ją popchnął. Złapawszy równowagę zauważyła, że to był Cody. Z przymkniętymi oczami wił się bardzo ekspresywnie do jakiegoś mocnego kawałka. Oczywiście myślał, że skupi na sobie uwagę ciemnowłosego. Nic z tego.
- Chłopak rodzina to prawdziwa dziewczyna – zarapował mu ktoś, kto też nie mógł już na to patrzeć.
***

Nie wiem czy to miało mieć zakończenie. Znaczy nie pamiętam. Joł.