LISTA STRON

|SŁOWO WSTĘPU|

Witam szanownego czytelnika w swoich skromnych progach.
Zapraszam do zapoznania się ze spisem mojej "twórczości" i wybraniem odpowiadającej sobie pozycji.
W razie problemów zapraszam do zakładki "Bohaterowie".
Życzę miłej lektury!

PS Będę wdzięczna za wszelkie komentarze~!

|Statystyka, co mnie na duchu wcale nie podnosi ani nic|

sobota, 24 grudnia 2016

Ponowne spotkanie Bonifacego i Jewgienija

Opowiadanko na Sekretnego Bułkołaja na Mortisie.
Wylosowałam Kaylin (Iryska) i wybrałam jedyną słuszną opcję z tych, które zaproponowała (żartuję, Buttermore też jest fajne).
Mam nadzieję, że Ci się spodoba, misiu.

Informacje, które mogą się przydać dla osób spoza tematu:
Jewgienij "Giena" Bułhakow - super ekstra czarodziej z Rosji, zabił ojca godzinę przed swoim ślubem i zrobił horkruksa.
Vakel Bułhakow - brat powyższego, na pierwszy rzut oka misiaczek, ale tak naprawdę to niezbyt, ale w sumie tak, dyrek Hogwartu; kiedy szedł z Gieną zakopać ciało ojca, wpadli na gromadkę dzików, starszy brat spetryfikował lochę, a młodszy zaadoptował jednego z warchlaków.
Czas akcji: ostatnie dni sierpnia, 1934 rok.

***

   Jewgienij nie spał dobrze tej nocy. Nękany koszmarami wiercił się we wszystkie strony tak, że obudził się jeszcze przed wschodem słońca, podduszany prześcieradłem. Wyplątał się z materiału, naciągnął górną część piżamy, która się podwinęła podczas nocnej przygody i wstał. Zimny kamień posadzki nie byłby niczym nowym dla Bułhakowa, gdyby nie fakt, że ostatnie lata spędził w dość ciepłych zaułkach Ministerstwa, a nie w Rosji. W Hogwarcie pogoda była zdecydowanie gorsza, niż w Londynie. Wniosek ten wysnuł na podstawie niecałych dwudziestu czterech godzin, jakie tu spędził, ale mógł. W końcu był panem świata. Wciągnął pierwszą lepszą szatę, do tego kołnierz z dzika i ruszył. Rok szkolny zaczyna się dopiero za tydzień, lecz skrzaty już szykowały posiłki dla nauczycieli, mających wiele do zrobienia jeszcze przed początkiem września. Jewgienij wyszedł z pokoju, ruszył korytarzem, po czym z zadowoleniem odkrył klatkę schodową, o wiele większą niż ta, po której wprowadził go wczoraj Vakel na górę. Była zdecydowanie bardziej elegancka, w dodatku mógł sobie popatrzeć na ładne obrazy. Śmiało postawił nogę, na pierwszym stopniu prowadzącym w dół, kiedy niespodziewanie schody zaczęły się ruszać. Płynące gdzieś po skosie w dół stopnie rozciągnęły Bułhakowa, mającego drugą stopę cały czas na stabilnym piętrze. Rozciągany czarodziej zrobił szpagat, po czym zebrał się w sobie i jakimś cudem udało mu się wtoczyć na uciekającą platformę. Ledwo zatrzymał się przed sturlaniem po stopniach w dół, gdzieś na jakieś ostatnie piętro. Kiedy schody przycumowały do brzegu, wsunął się na wyglądający stabilnie kawałek podłogi. Nie wstał na nogi, póki nie znalazł się na korytarzu.
   Jewgienijowi przeszedł nastrój na śniadanie. Postanowił odnaleźć braciszka i pokazać mu, co myśli o tej szkole. Wczoraj zahaczyła go jakaś zbroja, podczas kąpieli podglądały duchy, a teraz prawie się zabił na głupich schodach. Ciekawe ile ofiar śmiertelnych zgarniają stopnie grozy w ciągu roku szkolnego.
   Wypowiedział głupie hasło obok gargulca, który wpuścił go na kręte schodki (znowu schody!). Jewgienij wbiegł na górę, po czym poślizgnął się na wycieraczce stojącej przy wejściu. Udało mu się złapać równowagę, ale jakieś dwa metry przejechał. Odesłał ją kopniakiem pod ścianę i rozejrzał się. Nie sądził, że Vakel poszedł na śniadanie, to nie w jego stylu. Może poszedł do kuchni wyrywać? Chociaż nie, w Hogwarcie były skrzaty, chyba aż tak nienormalny nie był. Bo nie był? (Jewgienij oczywiście dowiedział się o wizycie Vakela w kuchni Bułhakowów w dniu "ślubu".)
   — Ej! — krzyknął, bojąc się zrobić kroku. Już mu wystarczyło niespodzianek. Spojrzał w lewo - książki. W prawo - książki. Przed sobą biurko zawalone papierami. Fotel z wysokim oparciem odwrócony był od Jewgienija. A może Vakel na nim zasnął? Czas na pobudkę, pomyślał Giena i aż zatarł rączki. Zrobił ostrożny krok w przód, potem drugi... aż nagle fotel drgnął. Oh nie, obudził się! Siedzenie nagle zaczęło się odwracać. Coś ścisnęło się w Bułhakowie w momencie, w którym powinien dojrzeć chociażby kolana brata, ale dalej nic nie widział. Fotel powoli kończył odwracanie się o sto osiemdziesiąt stopni. Giena wbił wzrok w miejsce, w którym zobaczyć powinno się twarz... lecz jej nie ujrzał. Samoobracające się krzesła, fantastycznie - pomyślał, lecz wtedy jego spojrzenie spoczęło nieco niżej i ujrzał faktyczną żywą istotę, siedzącą na fotelu. Na początku myślał, że to tylko jakaś szmata. Jednak szybka analiza bodźca wzrokowego dostarczyła mu informacji o dokładnym kształcie obiektu.
   Ciśnienie w czystokrwistych żyłach Jewgienija podskoczyło gwałtownie. Źrenice zwężyły się, zaś pięści zacisnęły.
   — To ty — wysyczał do młodego dzika siedzącego na fotelu z założonymi raciczkami. Ubrany był w brązową szatę z kapturem. — Pamiętam ciebie! Byłeś wtedy w Rosji...
   Dziczek wpatrywał się w Jewgienija stalowym spojrzeniem. Oczywiście, że go poznawał. Nie odezwał się jednak ani słowem. Chciał, aby Bułhakow sprowokował się samym patrzeniem.
   — W tym zamku nie ma miejsca dla nas obu — stwierdził czarodziej wyciągając z kieszeni swoją różdżkę. Wycelował w dziczka wypowiadając dwa magiczne słowa: Hokus pokus.
   Zielone światło rozbłysło z końca jego różdżki. Nawet nie próbuj, Jewgieniju - pomyślał dzik. Podskoczył wysoko i wykonując salto, opadł na biurko stojąc na tylnych raciczkach. Również wyciągnął swoją broń. Ze srebrnej różdżki wystrzelił złoty promień.
   Prawdziwa walka rozpoczęła się. Jewgienij z całą mocą atakował dzika, chcąc trafić go swoim laserem. Ich szaty falowały. Ciął w prawo, w lewo, boki krótko, góra, dół. Nieustraszony warchlaczek odskakiwał od każdego ciosu, niczym wirująca piłeczka. Sam jeszcze nie atakował. Dopiero po chwili również zamachnął się i skrzyżował lasery ich różdżek.
   — Daj spokój, nie masz żadnych szans — warknął Jewgienij. Był na tyle silny, że bez problemu odepchnął prosiaczka. Ten przesunął się kilka metrów do tyłu, odbił od podłogi, zostawiając ślady zarysowane przez tylko raciczki, po czym jak strzała poleciał w stronę Jewgienija, wirując wokół własnej osi. Czarodziej nie wiedział jak chwycić różdżkę, aby dobrze odbić atak, postanowił więc się odsunąć. Dzik przestał się kręcić na chwilę przed kontaktem ze ścianą, odbił się, jego szata zafalowała, a następnie znowu nacierał na Bułhakowa przecinając powietrze swoją bronią. Tym razem czarownik chciał odebrać atak. Nie spodziewał się jednak takiej siły ze strony napastnika. Różdżka wypadła mu z ręki i poturlała się pod biurko. Podczas obrotu dzik kopnął Jewgienija w twarz tak, że ten przewrócił się na plecy. Prosiak stanął na nim i wycelował laserem w szyję. Bułhakow nie wiedział, co zrobić. Życie nie przeleciało mu przed oczami, lecz nie potrafił stwierdzić, czy to znak, że dzik nie wykona ostatecznego ciosu, czy to z powodu posiadania horkruksa.
   — Zawsze zapominasz, czego się nauczyłeś, Jewgieniju — przemówił warchlak. — Użyj mocy!
   Bułhakow poczuł, jak odzyskuje siły. Wyciągnął dłoń w kierunku biurka, zaś różdżka posłusznie wleciała do jego ręki.
   — Na ujemne punkty Marqueza, co tu się dzieje? — wykrzyknął zaskoczony Vakel, który właśnie wszedł do gabinetu. — Gdzie jest wycieraczka!?
   Dyrektor podszedł do ściany, gdzie spoczywał zwinięty ów przedmiot i elegancko ułożył go we właściwym miejscu. W tym czasie pozycja Jewgienija i dzika nie zmieniła się.
   — Bonifacy, wystarczy — westchnął Vakel, zaś warchlak posłusznie schował broń i zszedł ze starszego Bułhakowa. — Czego chciałeś? I czemu nie przyszedłeś na śniadanie? — zwrócił się do brata i rzucił mu spojrzenie, jakby ten nie nazywał się Bułhakow, tylko Sue. — Myślałeś, że co, że wyrywam skrzaty w kuchni zamiast coś zjeść, jak normalny człowiek?
Jewgienij podniósł się z podłogi bez słowa. W tym momencie chciał po prostu wyjść.
   — Odpowiedz mi. W jakim celu wtargnąłeś do mojego gabinetu? Mam ciebie zwolnić?
   Giena spuścił wzrok. Nie chciał być zwolniony.
   — Pytam się. Czy ja mam ciebie zwolnić? Co? Chcesz wylecieć?
   — Przyszedłem, bo... — Jewgienij przerwał. Nie mógł teraz zacząć narzekać, bo faktycznie wyleci. — Miałem dostać zadanie.
   Vakel pokiwał głową.
   — Dobrze, proszę bardzo. Odbierz misję, a potem znikaj — powiedział wskazując na biurko. Giena liczył na zadanie od brata. Liczył, że to Vakel był tutaj szefem i da mu jakieś papiery do wypełnienia. Lecz prawda okazała się jeszcze gorsza. Na fotelu siedział już Bonifacy. Siedział tam tak, jakby od zawsze to było jego miejsce. Twardym wzrokiem wpatrywał się w Jewgienija. W co ja się wkopałem, pomyślał wściekły.
   — Jesteś już gotowy — przemówił dzik. — Możesz rozpocząć szkolenie swojego padawana.
   Jewgienij nie mógł w to uwierzyć. Czyli jednak powrócił do szkolenia. Poza tym, Vakel wiedział o Dziku Jedi. Co więcej: Dzik siedział na jego dyrektorskim fotelu. Czy cały Hogwart był pod wpływem Imperatora? Jaką rolę odgrywał w tym sam Vakel? Przed oczami Jewgienija przeleciały wszystkie ważne chwile jego życia. Poznanie Dzika Jedi, szkolenie na specjalnych zajęciach dodatkowych w szkole, egzamin na Jedi, wojna w Wietnamie. Widział teraz te wspomnienia, jakby na nowo ożyły w jego sercu. Również to, w którym "Bonifacy" (bo nie było to jego prawdziwe imię), wyrzekł się go za złamanie kodeksu. Od tego czasu Jewgienij szkolił się na własną rękę. Podczas pobytu w Rosji nie dostrzegł, że w grupce dziczków krzątających się wokół spetryfikowanej loszki znajdował się Dzik Jedi, ale teraz kawałki układanki ułożyły się w jedną całość. On go tak naprawdę nigdy nie opuścił. To była część szkolenia. Obserwował wszystkie ważne momenty jego życia. A teraz znowu się ujawnił i zezwolił na posiadanie własnego padawana.
   — Potocka? — spytał chcąc upewnić się, że myślał o tej samej osobie, co Dzik Jedi.
   — Potocka — warchlak skinął głową. Nie każdy mógł dołączyć do zakonu Jedi. Nie każdy miał dobrą krew, aby wykonać słowiański przykuc, niezbędny do wielu pradawnych technik zakonu.

czwartek, 24 listopada 2016

Odgrzewane kotlety - Super złe spotkanie super złych osób

Kopałam i wykopałam stare opko, które wbrew pozorom jest całkiem zgrabne i szykowne. Poprawię tylko literówki.

Napisane:
piątek, 01 października 2010

***

minuta po 1 w nocy czasu wschodnioeuropejskiego, drewniana chata na Wyspach Dziewiczych

Na zewnątrz - spróchniała chata wielkości kiosku RUCH. Wewnątrz - pomieszczenie wielkości średniej Biedronki, ściany wyściełane ciemnym atłasem, na podłodze czerwona wykładzina z IKEI, kryształowy żyrandol, długi mahoniowy stół z kilkoma krzesłami. Na każdym krześle siedzi coraz to mroczniejsza postać. reprezentują oni największe zło na świecie. Przynajmniej większość z nich. Przedstawmy ich pokrótce:
LORD VOLDEMORT - zwany też przez rodzinę Valdkiem (przypominam, tylko przez rodzinę, TYLKO); ma manię biegania nago i tańczenia tak na drzewach, nienawidzi pewnego chłopca w okularach o dziwnym wyrazie twarzy; według większości osób uznawany za martwego

SARUMAN - facet kochający biel oraz szalone prywatki; często jest na haju, ma wtedy rozwojenie jaźni; choruje na shizofremię: gada do wszystkiego co okrągłe (sentyment po Sauronie) i nie wie jak korzystać z toalety

DARTH VADER - pseudo Waldemar; maniak wielkości, kocha czarny i często kłóci się z Sarumanem; z powodu zmasakrowanej twarzy poszedł na operację plastyczną i zrobił sobie twarz na Michaela Jacksona, jednak kiedy takie twarze wyszły z mody, Vader powrócił do maski

DAVY JONES - facet-sardynka, ośmiornicowy koleś, weganin, założył z kumplami własną budkę, gdzie sprzedaje owoce morza w czekoladzie

BIAŁA CZAROWNICA - straciwszy całą władzę zaczęła się podlizywać Sauronowi; jej matką jest Baba Jaga, po której odziedziczyła skłonności do porywania dzieci; pomocą służą jej krasnoludki (nie udało im się zabić Śnieżki - byli oni tajnymi szpiegami z CBA) [???]

CATWOMAN - kocia maniaczka, wciąga żwirek z kociej kuwety, kocha czarne i obcisłe wdzianka jak Vader

SōSUKE AIZEN - uosobienie zła: tylko on może ukraść image Supermana i udawać, ze jest kimś innym (ostatnie kilka napadów na banki z dużą ilością ofiar śmiertelnym było zrzucone na Supermana, z powodu tego, iż kamery zarejestrowały kolesia z takim samym fryzem); uważa, że jest pępkiem świata, kocha biały i uosabia go ze złem (jest daltonistą a mianowicie czarny i biały są dla niego odwrotne); jest osobą, która w ogóle tu nie pasuje ale gdyby nie on nie byłoby tu tego artykułu (byłby nie na temat)
Znając wszystkich "bohaterów" tego reportażu można wyobrazić sobie, co za bałagan panował w sali obrad. Jak zwykle siedziałam cicho obok swojego zacnego kuzyna (nie powiem który to!) i przysłuchiwałam się ich paplaninie:
- Kochani przyjaciele, musimy zrobić coś, o czym wszyscy zapamiętają na długo. Nie możemy siedzieć tak w cieniu i sprawiać, że inni myślą, iż jesteśmy martwi - wygłosił Lord Voldemort.
- Mów sam za siebie. Mi wszystko dobrze idzie - powiedział Aizen. Uśmiechnął się kpiąco i wygodnie oparł o siedzenie.
- No właśnie widzę. Zamieniasz się w jakąś głupią wróżkę - powiedziała Białą Czarownica i zaczęła przedrzeźniać Aizena - Fry, fry, polecę sobie i będę taki boski. Mam boską fryzurę, mam boskie wdzianko. Aż niedobrze się robi - dodała wracając do swojego zwykłego tonu.
- Siedź cicho. Musimy faktycznie coś wymyśleć. Spytam się swojego pana. Zaraz wracam - zakomunikował Saruman i wyszedł - najprawdopodobniej rozmawiać z klamką od drzwi, która była okrągła.
- Ja wiem. Otworzymy bar sushi! - krzyknął Davy i uderzył szczypcami w stół.
- Jestem za - powiedział Aizen.
- I ja też. Lubię rybki - zamruczała Catwomen i oblizała wargi.
- Będę odpowiedzialna za dostawy. Moje krasnale zajmą się łowieniem a ja zamrażaniem ryb i innych takich. Jeśli się nie zmieści to w moich saniach to pożyczę od Mikołaja - dołączyła się Biała Czarownica.
- Mikołaja? Świętego? Tego w czerwonym kubraczku co mówi "hoł hoł hoł"? - zapiszczał Aizen - Możesz skołować mi jego autograf? Pliska!
- E... Zapomnij - powiedziała Biała a Aizen rozpłakał się.
- A ty co sądzisz, czarny przyjacielu? - zwrócił się Voldemort do Vadera.
- Mogę ja smażyć ryby - odpowiedział. Nagle drzwi się otworzyły i wszedł Saruman.
- Mój pan powiedział, że musimy znaleźć pierścień! - oznajmił z dumą.
- Idioto, tego pierścienia już dawno nie ma - szepnęła mu Biała i przywaliła z łokcia. Tak więc Saruman dołączył do Aizena.
- E... Valdek, mogę się wtrącić? - spytałam.
- A.. No... Tak. Dobrze, mów więc co o tym sądzisz - powiedział zdezorientowany Lord Voldemort.
- Pomysł z tym całym barem jest beznadziejny. Niby jak to ma wpłynąć na podbicie świata? - spytałam i wszyscy przez chwilę pomyśleli. Oprócz płaczących. Oczywiście.
- Najpierw jedna budka w Nowym Jorku a później wiele budek na całym świecie! Hahahahaekheekhe... - powiedział Davy z triumfem, zaczął się śmiać i kaszleć, więc szybko wyciągnął swój inhalator.
- To faktycznie jest beznadziejny pomysł - stwierdziła Biała i zerknęła na płaczących.
- Zły - mruknęła Catwoman.
- Zgadzam się... - dołączył Saruman ocierając łzy.
- <dyszenie>Ta... Z mojego podgrzewania nici... <dyszenie>- mruknął Vader i oparł głowę na dłoniach.
- Aizen...? - spytała Biała białego i płaczącego "geniusza zła".
- Nienawidzę was... Buu...
- Czyli nie...
- ...
- ...
- Skoro Aizen jest niesprawny to nie może sprawować swoich obowiązków. Mam drugi plan: Katechi w formie edukacji tymczasowo przejmie fuchę Aizena. Co wy na to?
- Okej - odpowiedzieli myśląc o czymś innym wszyscy oprócz samego Aizena, który płakał.
- Aizen, słyszysz? - spytał Saruman szturchając płaczącego swoją laską.
- ZOSTAW MNIE!!! Chcę być sam. - wrzasnął Aizen, poprawił fryzurę i wyszedł z sali przewracając po drodze krzesło z Sarumanem. Ten po chwili wstał, postawił krzesło i ponownie na nim usiadł. Schował głowę w dłoniach i zaczął łkać.
- Mój panie... Czemu wszyscy są dla mnie tacy brzydcy... Bu...
- Tak więc zakończmy to spotkanie. Do zobaczenie niedługo - powiedział Voldemort i wszyscy wstali aby wyjść. Nagle Saruman wskoczył na stół i zaczął bić się w twarz.
- Zamknij się! WSZYSCY SIĘ ZAMKNIJCIE! - krzyknął aż Davy chwycił go za nogę i wyrzucił z sali.

I tak zakończyło się jedno ze spotkań KZIGu. No więc dostałam ważną rolę i muszę się wykazać, bo nigdy nie dostanę się do tego super klubu.

***
Dla zainteresowanych:
www.bleachparody.blox.pl
Aż mam ochotę napisać drugą część XD

piątek, 28 października 2016

Tak zostałem... - Akty 1-5

Witam.
Chciałam kiedyś napisać "Życie w NY" edycję drugą, gdzie opisane byłoby życie naszych bohaterów na studiach. Całkiem fajne byłoby kontynuowanie tego, jakby nigdy nic. Jakby wcale to nie miało zakończenia swojego.
Ale nie zrobię tego, bo ta seria daje mi ból zmarnowanego czasu i potencjału.
Dlatego daję to.
Z dedykacją dla Mortisa. Dzięki niemu mam loszki w opku <3

***

Czym jest los? Czym jest przeznaczenie? Czy cel, do którego dążysz jest na pewno odpowiedni dla ciebie? Zastanów się: jakie są twoje mocne strony? Czym lubisz się zajmować? Co ciebie najbardziej pochłania? Zamknij oczy (żart, nie rób tego, bo wtedy nie przeczytasz dalej) i przeanalizuj swoje pragnienia. Być może masz takie, które ukryte pod warstwą różnych czynników, są zamaskowane przed świadomością, a po ich odkryciu popadasz w zaskoczenie, że przecież od zawsze wiedziałeś, co chcesz robić, tylko...
Akt pierwszy
Biolog Chaegirab
Zainteresowanie życiem pojawia się już u najmłodszych, kiedy z zafascynowaniem obserwują ślimaki wędrujące po płocie, merdający ogon psa, miękkość brzucha ulubionego wujaszka. Dlaczego ptaszki ćwierkają? Jak to roślinki same się odżywiają? Co zachodzi w ludzkim mózgu? Jak żyć, kiedy okazuje się, że tak naprawdę nie chcesz tego wiedzieć, tylko pozostać biernym obserwatorem?
Wstąpienie na konkretną ścieżkę i podążenie nią jakąś odległość zachęca do pójścia dalej, nie do powrotu. Idziesz, idziesz, czasem spadnie deszcz, czasem autobus podwiezie kilka przystanków, czasem pojawi się jakieś skrzyżowanie, ale nie wiadomo, dokąd prowadzi (zakładamy, że masz demencję i umysłowy kompas nie działa). Czasem miniesz jakiś skwerek i możesz przejść po trawie (ryzykując spotkanie strażników miejskich), ale o cofaniu mało kto myśli. Zazwyczaj spada się do studzienki, albo desperacko wsiada w autobus powrotny, który jednak wywozi na jakieś Dębce i inne Pragi Północ. Albo do Łodzi.
Zaliczam się do desperatów. Moje brnięcie w przód w nadziei na autobus się skończyło. Odwróciłam się na pięcie i pobiegłam za siebie.
Najgorsze w życiu jest, jak masz już postać w grze, a nagle, z różnych powodów, musisz zrobić ją na innym serwerze. I grać od nowa. Tą samą klasą.
Można zaszaleć i zrobić Likana (nie polecam). Ale mi inna nie odpowiada, dlatego zostanę szamanem. Ale tym razem zmienię specjalizację.
Właściwie to tak mogło się skończyć. Zmiażdżona na PvP. Z braku lepszych perspektyw musiałam się wturlać w ostatni bezpieczny rów. Tak więc na półmetku licencjatu z biotechnologii i porażką w rekrutacji na wokalistykę (specjalność: musical), wtoczyłam się na informatykę. Muszę nauczyć się latać na obciętych skrzydłach.
Akt drugi
Marian Mengele-Skłodowski


Bycie indywidualistą bywa trudne. Jeśli jednocześnie chcesz aprobaty społeczeństwa. Ja takowej nie potrzebuję. Robię, co muszę, co lubię, uważam za słuszne. Odkąd pamiętam zajmowałem się technologią biologiczną. Modyfikacje tkanek, sposoby na ukrycie substancji narkotyzujących w neutralnej sałacie, czasem broń. Odkąd pamiętam, pracowałem sam, uczyłem się sam. Szkołę ukończyłem z obowiązku prawnego, do matury nie podeszłem. Nie miałem czasu. Pracowałem. Zacząłem dla siebie, ale po odkryciu ukrytej sieci (deep web) znajdowałem konkretne oferty. Było zapotrzebowanie na takich, jak ja. Głównie narkotyki, sposoby na szybką śmierć. Ale rynek się zaostrzał, pojawiała się konkurencja, zleceniodawcy stawiali coraz wyższe wymogi. Jednym z nich było wykształcenie. Na świecie już nie było miejsca dla samouków. Zacisnąć zęby i wyjść z piwnicy. To powinienem był zrobić. Brak matury zabolał po raz pierwszy i to nawet nie z powodu jakiejś dumy, czy honoru. Trzeba to jak najszybciej zrobić, aby móc wrócić do normalnego życia. Szczególnie, kiedy ktoś dał mi bardzo poważną ofertę, pod warunkiem, że rozpocznę studia. Stary zleceniodawca, znałem go trochę. Rozumiał moją sytuację. Ten gram wsparcia wystarczył, żebym napisał egzaminy i poddał się rekrutacji.
Grażyna, nie wytrzymię. Poszedłem bez przygotowania, znam więcej biologii niż większość uczących w liceach. A oni dali mszaki i cykl rozwojowy sosny. W ten sposób trafiłem na informatykę. Szef mówi, że może być. No i dobrze.

Akt trzeci
Vincent van Gothic
Od dziecka chciałam malować. Rodzice nie dawali mi kredek, żeby ściany były czyste, ale w lodówce zawsze był keczup. A jak nie on, to majonez. Zabranie wszystkich cieczy z zasięgu moich dłoni było sprytnym posunięciem. Ale wtedy odkryłam masę papierową i klej z mąki. Dopływu wody chyba nie wyłączą.
Czynność malowania była tym, co mnie kręciło. Zaznaczam - czynność, bo nie tylko sam efekt, ale każdy ruch pędzlem na płótnie sprawiał mi przyjemność. Zapach farby, kolory wychodzące po zmieszaniu, gradienty powstające przy każdym maźnięciu. Nie wyobrażałam sobie nawet niczego innego, czym mogłabym się zajmować.
Do czasu, aż przy robieniu zadania domowego przy pomocy Internetu, nie wyskoczyła mi reklama gry.
Żegnaj życie.


Pasja gier i malowania nie połączyła się w jedno. Fanarty mnie nie kręcą tak bardzo, jak coś, co powstaje w mojej głowie. Tylko takie rzeczy wylewam na płótno. Gra to tylko niszcząca rozrywka, przez którą ledwo co zdałam gimnazjum. W szkole średniej było już lepiej. Głównie z powodu braku czasu. Liceum plastyczne to ciężka praca. Ciągle jakiś obraz na zaliczenie, bądź rysunek, a naprawdę nie lubię szkicować jabłek. Mój warsztat się jednak wyraźnie poprawiał, zaczęłam wykonywać zamówienia, aby zarobić sobie trochę, zaoferowano mi nawet pracę w Ikei. Rosłam w chwale i artyźmie, a potem rekrutacja na ASP powiedziała, że nie nadaję się na malarkę. Poszłam na informatykę, nie oglądając się za siebie. Jak ASP dzwoniło, bo zabrakło im ludzi na kierunku, to grzecznie podziękowałam i powiedziałam, że znalazłam coś lepszego.
Nie wiem, co tutaj robię, ale o dziwo mi wychodzi.
Akt czwarty
Marylin Manrou-Monson


Nie lubię mówić wiele o sobie. Jestem zamkniętym człowiekiem. Wszelkie pytania, czym się interesuję, co robię w wolnym czasie, nużyły mnie. Nie potrafię zrozumieć, po co ludziom taka wiedza. Jakby tworzyli sobie jakiś obraz kolorowego życia w społeczeństwie. Ludzie są sobie potrzebni, owszem. Ktoś musi zasiać zboże, upiec chleb, a potem go dowieźć do sklepu i sprzedać, aby ktoś taki, jak ja, mógł przedłużyć swój żywot.
Nie opuszczałem nigdy lekcji, ale nie miałem co liczyć na przyjęcie do lepszej szkoły. Nie uczyłem się. W podstawówce nie było to specjalnie widoczne, zaliczałem wszystko oprócz wierszy i śpiewu. Tego nie da się zapamiętać z lekcji, a ja nie uczyłem się. Dopiero w gimnazjum ktoś zdał sobie z tego sprawę. Dotychczas miałem raczej opinię przeciętnego ucznia. Same czwórki i trójki, czasem wpadała dwójka. Nie narzekam na złą pamięć. Na kolejnym etapie edukacji pojawiło się jednak więcej wiedzy, jakiej mój mózg nie przyswajał tak naturalnie. Może, gdybym chciał, byłoby inaczej.
Na terapię zacząłem chodzić, kiedy po raz piąty stwierdziłem, że nie chcę. Jeszcze w gimnazjum miałem spotkanie z doradcą zawodowym. Nic z ludźmi. Nic ambitnego. Posłano mnie do zawodówki, do obsługi maszyn. Robiłem to, co ode mnie wymagano, ale pewnego dnia znudziłem się. Powiedziałem, że nie chcę już się tym zajmować. I nie zajmowałem, dopóki nie zaproponowali mi innego zawodu. I tak pięć razy. Obsługa kasy była całkiem relaksująca. Przewijanie towaru na taśmie. Gorzej, kiedy musiałem wstać i ułożyć towar na półkach. Krzyczeli, że robię to zbyt wolno. A pierwszy raz się naprawdę starałem. Praktyki w Biedronce szybko zakończyłem, gdyż kolidowały z terapią. Zostały mi same zajęcia w szkole.
Terapeutka próbowała wyciągnąć coś ze mnie. Kiedy już stwierdziła, że właściwie jestem zdrowy, testowała różne rzeczy. Słuch muzyczny, talenty plastyczne, zdolności matematyczne. Zostałem zmuszony do wystąpienia w jasełkach, lecz rola Archanioła Gabriela w moim wykonaniu okazała się porażką. Być może źle wyglądam w białych sukienkach. Terapeutka postanowiła wysłać mnie do liceum. Jakimś cudem wepchnęła mnie do jednego z lepszych. Mieszkałem na Górnej Wildzie, miałem blisko.
Przyznam, że  dobrze wiedziała, gdzie mnie dać. Klasa matematyczno-fizyczno-informatyczna nie wymagała ode mnie nakładu pracy. Udawało mi się zaliczyć dwie brakujące klasy i podejść do matury. Polskie uczelnie stanęły przede mną otworem. (Niektóre miały tak nierozsądne możliwości przy rekrutacji, że z moimi zaliczeniami mogłem iść na socjologię, biologię i prawo.) Wybrałem informatykę. Podobno potrzeba informatyków, a skoro już jestem, to nie będę egzystował w zamkniętym pomieszczeniu jako nieprzydatny matematyk, czy fizyk.

Akt piąty
Juan Jewgienij Kleks
Nigdy nie umiałam w ludzi. Wstydziłam się zagadać. Moje żarty były nieśmieszne do granic możliwości. Byłam niestabilna emocjonalnie, a to też odstraszało. Próbowałam jednak udawać, że wszystko jest w porządku. Miałam nawet chłopaka. To były cudowne dni. Dopóki się nie okazało, że jest gejem i chodził ze mną tylko dla przykrywki. Wtedy zaszyłam się w piwnicy i nigdzie nie wychodziłam. Stworzyłam zakątek dla spragnionych życia, jakiego nigdy nie zaznają. Forum do tekstowej gry fabularnej, na którym można było się wcielić w wojownika-czarodzieja i wbijać expa za opisywanie życia swojej postaci. Bardzo fajna gierka, wiele ludzi tam przesiadywało i jest do dnia dzisiejszego.

Chęci do socjalizacji się jednak zostały. Socjologia nie rozwiązała jednak moich problemów, dlatego po roku przeniosłam się na pedagogikę z zamiarem zostania nauczycielem w podstawówce. Może chociaż siedmiolatki mnie zrozumieją. Niestety przegapiłam jeden szczegół. Moje forum pochłonęło ze mnie wszystkie pierwiastki życia. Całą manę ładowałam w zaklęcia i posty, tak więc nie miałam już za co iść na uczelnię. Obiecywałam sobie, że jak się zregeneruje, to pójdę, ale tak się nie działo. Wyleciałam. Ale nagle okazało się, że stoję na rondzie, a przede mną wiele dróg. Mogłam pracować na poczcie, w muzeum, w Kropie. Życie ciągle dawało mi nadzieję.
Więc poszłam na informatykę.
***
Wczytywanie . . .
"Tak zostałem informatykiem"
Koniec części pierwszej.
C.D.N.

niedziela, 16 października 2016

Wyjazd służbowy ||Jumin Han x Irysek||

Na zamówienie.
Wyszło mocno średnio, przepraszam.

***

Chora Jaehee była poważnym utrudnieniem dla Jumina. Grypa rozłożyła ją kompletnie, łóżko mogła opuszczać tylko idąc do łazienki, bądź kuchni. Brak osobistej asystentki nie był dla Jumina tak wielkim problemem, jak brak możliwego opiekuna dla Elżbiety III, podczas jego nieobecności. W grę nie wchodził nikt wynajęty, kotka źle znosiła obecność obcych. Yoosung był nieodpowiedzialny, Zen wykręcał się alergią, V był jak zwykle zajęty... Został więc nowy członek R.F.A., Irysek. Dziewczę to przypadkowo dołączyło do ich grupy, zastępując nieżyjącą Rikę, lecz powierzone jej zadanie wykonała perfekcyjnie. Był to już tydzień po przyjęciu charytatywnym, jakiego urządzaniem się zajmowali, lecz Jumin ufał jej na tyle, aby powierzyć w opiekę kota. Pozostał tylko mały problem - wciąż tylko V i Seven wiedzieli o lokalizacji apartamentu Riki, w jakim przez większość czasu stacjonowała Irysek. Musiał ją więc zaprosić do siebie, a ona nie wyraziła sprzeciwu.
Przybyła tego samego wieczora, którego wyjeżdżał w służbową podróż. Wyjaśnił jej obowiązki, a także zapoznał ze swoim mieszkaniem.
- Na telefonie masz zapisany numer pokojówki i kucharza, jeśli czegoś potrzebujesz, nie krępuj się i dzwoń. Gdybyś wolała jednak sama coś ugotować, lodówka jest pełna. Nie opuszczaj mieszkania, wrócę pojutrze - mówił zapinając teczkę, do której chował jeszcze jakieś dokumenty.
- Do zobaczenia, Elźbieto III - pochylił się nad kotem siedzącym grzecznie na kanapie. Pogłaskał go czule po główce, po czym opuścił mieszkanie, dając eskortującemu go ochroniarzowi chwilę na przejechanie rolką na kłaczki po juminowym garniturze, na którym zdążyły osiąść elżbietowe elementy sierści.
- Do zobaczenia... - mruknęła Irysek, nie otrzymując odpowiedzi. Tak, Jumin bywał bucem. Ale przynajmniej mogła sobie pomieszkać w jego apartamencie. Szybki Internet, lodówka pełna jedzenia, kucharz na zamówienie... i nie wiedzieć czemu - konsola do gier. Dziewczyna rzuciła się na kanapę, starając się nie zgnieść Elżbiety III, po czym odpaliła Mortisa na smart TV. Jumin posiadał oczywiście najlepszy sprzęt, w którym czujnik głosowy był perfekcyjny, dlatego nie musiała pisać postów. Wystarczyło, że powie, a system generował tekst. Ręcznie trzeba było tylko nanieść poprawki.
Tak minęła pierwsza noc.
Irysek obudziła się o dwunastej. Głupio było dzwonić po śniadanie, dlatego szybko przekąsiła jakąś kanapkę z kawiorem, po czym zamówiła obiad.
Cały dzień oglądała Atelier z Elżbietą III na kolanach i wyczekiwała telefonu od Jumina. Lecz ten nie zadzwonił ani razu. Dopiero po dwudziestej pierwszej, telefon zawibrował.
Wiadomość od Jumina: Jak tam Elżbieta III?
- Jak ty to robisz? - westchnęła Irysek, przejeżdżając ręką po białym futerku kotki. Jumin patrzył tylko na swojego zwierzaka, a tak bardzo chciała, aby dostrzegł w końcu ją. Od początku kontaktów z R.F.A. czuła jakąś więź z mężczyzną. Po ich spotkaniu na przyjęciu, zdecydowanie poczuła coś do niego. Był miły, ale jednocześnie szczery. Potrafił zadbać o swój biznes, jak i o przyjaciół. Nie znali się długo, pomimo tego wiele dla niej znaczył. Niestety wciąż traktował ją tylko jako koleżankę, bądź nawet dalszą znajomą.
Podczas oglądania jednego z ostatnich odcinków serialu poczuła, jak jej powieki robią się ciężkie. Było pewnie już bardzo późno. Leżała sobie na kanapie wraz z Elżbietą III, która grzecznie służyła za kaloryferek. Irysek w pewnym momencie zasnęła.
Nie miała pojęcia, jak długo spała, kiedy obudziła się słysząc jakiś dźwięk. Nie miała jednak siły się ruszyć, więc po prostu nasłuchiwała. Apartamentowiec Jumina był bardzo dobrze strzeżony. Niemożliwe, aby doszło do włamania. Może pokojówka przyszła posprzątać kuwetę... albo Jumin już wrócił. W końcu nie powiedział, o której planuje powrót. Słyszała kroki kierujące się w jej stronę. Szelest materiału - ktoś chyba przykucnął, a zaraz potem poczuła, jak owa osoba głaszcząc Elżbietę III przy okazji przypadkowo muska także jej dłoń, obejmującą kota. Serce Iryska zaczęło bić mocniej, kiedy poczuła perfumy Jumina. To zdecydowanie był on. Nie drgnęła jednak dalej, a starała się oddychać spokojnie, jakby wciąż spała. Wtedy poczuła oddech na swojej twarzy, a zaraz potem na swoich ustach... jego. Pocałunek był delikatny, eteryczny. Zdawała sobie sprawę, że Jumin po prostu nie chce jej obudzić, nie chce, aby o tym zajściu wiedziała. Tylko co ona teraz zrobi, po obudzeniu się rano? Czy będzie mogła spojrzeć mu w oczy tak, aby się nie domyślił? Czy może teraz powinna dać mu znak, że tak naprawdę już nie śpi? Jakie wyjście będzie najlepsze w tym przypadku i ile czasu zostało jej na decyzję?

Wybór ||Beza x Ali||

Bez wstępu.

Podobieństwo postaci do prawdziwych osób jest przypadkowe.

***

To nie był udany dzień dla Ururu. Długowłosa wsiadła zrezygnowana w pociąg w ostatniej sekundzie, posyłając Bezie zmartwione spojrzenie. Umówiły się dzisiaj z agentem L.O.G.A.N. na wymianę handlową, jednak coś mu wypadło po drodze, a Ururu musiała ruszać już w trasę załatwiać następne sprawy. W ich życiu nie było miejsca dla spóźnialskich, lecz mężczyzna, z jakim miały się dzisiaj spotkać był inny. Środek, jakim dysponował, miał naprawdę duże znaczenie dla jednego  poważniejszych projektów, którymi się zajmowały. Wysokiej wagi była również sprawa zmuszająca Ururu do wyjazdu tu i teraz. Nie można było tego przesunąć.
Beza odmachała towarzyszce, odsuwając się od rozpędzającego pociągu. Agent L.O.G.A.N. powinien zjawić się w każdej chwili. Dziewczyna zaczęła odczuwać pewien niepokój. Mężczyzna znany był ze swojej nieprzewidywalności i gwałtowności. Nigdy nie zgadzał się na kompromisy, ugodowe rozmowy kończył zawsze "Wprowadzaj se poprawność i równość na finite incantatem!". Beza zacisnęła mocniej pasek swojego długiego płaszcza, który okrywał jej lateksowy kostium. Nie chciała się rzucać w oczy w miejscu publicznym.
Wtem usłyszała ryk motoru i tuż obok niej zatrzymał się takowy. Siedzący na nim mężczyzna ubrany był w skórzaną kurtkę, z dużym X na plecach, oraz spodnie. Jego twarz miała dość agresywny wyraz.
- Wsiadaj, nie mamy czasu.
Beza działała odruchowo. Usiadła za mężczyzną i złapała go mocno w pasie. Ten ruszył. Świat migał dziewczynie przed oczami, a powietrze uderzające o powierzchnię gałek ocznych nie sprzyjało rozglądaniu się, dlatego przymknęła powieki. Kiedy poczuła, że się zatrzymali, puściła się mężczyzny i rozejrzała. Byli w jakiejś ciemnej dzielnicy.
- Chodź - rzucił krótko zsiadając z motoru i idąc do jednego z pobliskich barów. Beza, rozglądając się ostrożnie, ruszyła w stronę drzwi z napisem "Gonzales". Usiadła w rogu, na skórzanym siedzeniu, obok mężczyzny, lecz zachowując pewną odległość od niego. W końcu wciąż nie była pewna, kim on jest.
- Jestem L.O.G.A.N., ale mów mi Prewett. Jeszcze raz przepraszam za spóźnienie, ale poprzednie zadanie mi się wydłużyło - powiedział ocierając rękawem plamę krwi, jaka została mu na kurtce.
- Pokaż towar - rzekła Beza, wpatrując się w mężczyznę nieufnie. Pierwsze wrażenie chyba było mylne, gdyż "Prewett" miał obecnie bardzo miły wraz twarzy.
- Proszę - zza pazuchy wyciągnął probówkę ze srebrzystą substancją. - Świeże amelinium.
Dziewczyna odebrała towar, a także sugestywne spojrzenie mężczyzny. Zapłaciła wyznaczoną kwotę - trzy białe surowce oraz jednego Batorego, po czym gotowa była, aby wyjść.
- Poczekaj - złapał ją za rękaw. Spojrzała na niego. - Chcę się kochać z tobą w łazience.

Skończyło się na wynajętym pokoju w hostelu i dwukrotną dominacją Bezy. Nie odbyło się oczywiście bez moralnego zawahania.
- Coś się stało? - spytał Prewett, kiedy dostrzegł zmianę na jej twarzy.
- Jest ktoś inny.
- ...wiedziałem.
Prewett usiadł na krańcu łóżka. Beza zaś rozmarzonym wzrokiem spojrzała w okno, gdzie rozciągający się horyzont umożliwiał dostrzeżenie gwiazd. Błyszczały niemal tak samo, jak głowa Łysego.
Spotkała tego mężczyznę dwa dni wcześniej, tuż przed zgrupowaniem się z Ururu. Wroga agencja PKP wiedziała o ich zamiarach, dlatego zhakowali narzędzia konduktorów tak, aby kazali jej wysiąść na złej stacji. Dopiero po wyjściu z pociągu dostrzegła, że coś jest nie tak. Niestety było za późno na powrót do pojazdu - odjechał. Z pomocą przyszedł jej łysy mężczyzna. Kochali się tego popołudnia trzy razy, póki samochód z agencji nie podjechał, aby zabrać ją na miejsce spotkania.
Łysy był tajemniczy, owiewał mrokiem i gwałtownością. Prewet był po prostu dobrym człowiekiem. Wybór był bardzo trudny.
Beza obudziła się i spojrzała na zegarek. Było piętnaście minut po dziewiątej. Na jej stoliku nocnym stał talerzyk ze śniadaniem i parującą jeszcze herbatą. Podciągnęła kołdrę bliżej siebie, rozejrzała się po pomieszczeniu. Prewett siedział na krześle paląc papierosa i spoglądając na nią z uśmiechem. Już wiedziała, na kogo padnie jej wybór.

środa, 28 września 2016

Co ona w nim widzi?

Siema, misiaczki. Mam coś dla Was.
Krótkie opowiadanko zainspirowane uczącym się Iryskiem.
Historyjka o postaciach z Mortisa, ale zadbałam o to, aby każdy mógł się tym delektować.
Miłej lektury.

>>MUZYCZKA<<

***
Zadanie na zadaniu. Chociaż w tym roku i tak zrezygnowała z większości przedmiotów, obowiązków miała wystarczająco, żeby odczuwać dyskomfort z tym związany. Pół roku minęło, jakby było tylko kilkoma dniami spędzonymi przy ciężkiej pracy oraz zaganianiu pierwszaków do dormitorium po ciszy nocnej. Samopoczucie od początków wrześnie nie poprawiło się. Częste migreny, trudności z zasypianiem, dziwne, niewyraźne wizje. Starała się opanować swoje umiejętności związane z posiadaniem trzeciego oka, lecz pomimo stosowania wskazówek profesor od wróżbiarstwa, niewiele się zmieniło. Kaylin oczywiście nie wątpiła w kompetencje pani Lestrange - w końcu sam Bułhakow ją zatrudnił, dlatego uznawała wszystko za swoją winę.
Z podkrążonymi oczami wyjrzała z łazienki prefektów, aby upewnić się, że nikogo nie ma w pobliżu. Jej dość nieprzystępna poza niestety nie odstraszała niektórych nachalnych pierwszaków, którzy lubowali się w zagadywaniu panny Wittermore i proszeniu jej o pomoc w nauce. Zazwyczaj się zgadzała, bo cóż innego mogła zrobić? Musiała przyznać, że takie prośby podnosiły jej nieco samopoczucie, czuła się doceniona i... najlepsza. Cisza nocna miała wybić za kilka minut. Jako prefekt mogła się wałęsać po korytarzu dowoli, lecz jej ostrożność wynikała z braku nastroju na chociażby zobaczenie innej żywej duszy, nie wspominając już o wysileniu się na jakiekolwiek słowa pozdrowienia. Chude palce obejmowały kurczowo podręcznik do numerologii autorstwa samego Bułhakowa. Kiedy się uczyła z tego przedmiotu, potrzebowała absolutnej ciszy i spokoju, a łazienka prefektów nadawała się do tego perfekcyjnie. W końcu tylko kilka osób miało dostęp do tego miejsca... a i tak z niego niespecjalnie korzystali. Najmniej oczekiwanym przybyszem byłaby oczywiście Hope, lecz Puchonka z przyzwyczajenia zazwyczaj chodziła po prostu do damskiej toalety. Całe szczęście.
Krukonka nie dostrzegła nikogo, więc wyszła na korytarz. Chcąc dość szybko znaleźć się w dormitorium obrała swoje najszybsze tempo... co tym razem skończyło się prawie wypadkiem. Nagłe pojawienie się istoty ludzkiej przed dziewczyną wywołało odruchowe zatrzymanie się zaledwie kilka sekund przed, wydawałoby się pewnym, zderzeniem z Marquezem, który pojawił się znikąd.
- Co ty tu robisz? - niemal krzyknęła na szarowłosego, nie unosząc nawet głowy, żeby spojrzeć mu w twarz.
- Przepraszam, właśnie wracałem do dormitorium. Proszę się nie martwić, już za chwilę się tam znajdę - zapewnił, a Wittermore dobrze wiedziała, że na jego twarzy widnieje promienny uśmiech. Co prawda widziała go w stanie głębokiej rozpaczy, lecz wciąż nie mogła uwierzyć w tamto spotkanie. Ururu był czasem naprawdę niewiarygodny... i to wcale nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Chociaż był dobrym uczniem, Kaylin nigdy nie uważała go za dobrego człowieka. A najgorsze w nim było to, że... Addyson chyba wolała go od niej. Dlaczego? Bo był chłopakiem? Krukonka nie wiedziała dokładnie jakie relacje są pomiędzy Marquezem, a Clemen, ale samo patrzenie na nich na lekcjach było obrzydliwe. Kiedy spoglądali na siebie... Kiedy jego idiotyczny uśmiech jeszcze bardziej się powiększał na widok Puchonki... Kaylin wiele razy obiecywała sobie nie ingerować, jako że sama obdarzyła uczuciem osobę dla niej nieodpowiednią, lecz Ślizgon zawsze kuł ją w oczy.
- Byłem tylko w bibliotece. Miałem niesamowite szczęście. Udało mi się wypożyczyć ostatnią książkę. Wie panienka, tu jest ten rozdział, który profesor Bułhakow kazał nam przeczytać na jutrzejsze zajęcia. Panienka pewnie już go dobrze zna - dodał, gdyż w jego przypadku wypowiedzenie dwóch zdań to zdecydowanie za mało. Opatrzył je też swoim lekkim śmiechem, który brzmiał jakby po prostu wydychał powietrze, które uśmiech jego ust przeistacza w śmiejącą się mgiełkę. - Życzę miłej nocy, do zobaczenia na jutrzejszych... - przerwał widząc jak lico stojącej przed nim dziewczyny podnosi się i obdarza przerażonym spojrzeniem. - Coś się stało? - spytał szczerze zmartwiony, lecz wciąż brzmiał pogodnie.
Zapomniała. Kompletnie zapomniała o tym dodatkowym zadaniu wyznaczonym przez Bułhakowa. I co ona teraz zrobi? Z pewnością zapyta na lekcji o to... a ona nie będzie mogła się zgłosić. Czy wtedy do odpowiedzi zostanie wybrany taki Marquez? Albo co gorsza - Potocka? Do wypowiedzi Puchonki Kaylin była sceptycznie nastawiona po jej popisie na Opiece Nad Magicznymi Stworzeniami w ubiegłym roku szkolnym, lecz teraz jakby się poprawiła... i stała się jeszcze bardziej aktywna. Nie wiedzieć czemu, Hope zapisała się nawet na numerologię. Po co? Powodem tego była chęć spędzenia dodatkowego czasu ze swoim opiekunem - Bułhakow pomimo zajęcia stanowiska dyrektora pozostał odpowiedzialny za Hufflepuff, lecz dla Wittermore każda osoba w pobliżu ukochanego numerologa była nadmiernie podejrzana.
Ktokolwiek by nie uczęszczał na zajęcia - nie ma prawa zabłysnąć w oczach tego konkretnego profesora, chyba, że nazywa się Kaylin Wittermore. Chciała już wyrwać książkę z rąk Marqueza, ale zdołała tylko upuścić podręcznik, jaki sama targała ostatkami sił. Schyliła się szybko po niego, ubolewając w głębi duszy nad lekko zagiętym rogiem, jaki powstał w tym wypadku. Ururu jako osoba nieznająca się na emocjach, dostrzegła jednak rozdarcie Krukonki. Nie mógł niestety wpaść na żaden powód, dla którego byłaby ona tak przygnębiona.
- Czy coś panienkę boli? Pomóc panience dojść do skrzydła? - zaoferował, przyglądając się dziewczynie uważnie swoimi dziwnymi oczami w kolorze miodu.
- Nie, dziękuję. Mógłbyś mi... pożyczyć na chwilkę tą książkę? Chciałabym coś... sprawdzić - powiedziała starając się brzmieć i wyglądać normalnie. Chłopak podał jej tom, zaś ona odszukała sprawnie rozdział, jaki mieli przeczytać. Może to tylko kilka stron... dojrzy kilka słów kluczowych i jakoś się domyśli, o czym tam jest napisane. Mało prawdopodobne, w końcu numerologia była dla niej przysłowiową "czarną magią", ale nie miała innego wyjścia.
Rozdział rozciągał się na niemal jedną czwartą książki. Nie w sposób dojść nawet o czym opowiada. Zacisnęła zęby, gwałtownie oddała Marquezowi jego własność, po czym biegiem wróciła do łazienki.
Pochyliła się nad toaletą. Nie zjadła kolacji, obiad zdążyła już dzisiaj zwrócić... jednak negatywne emocje wciąż z niej ulatywały. Nie słyszała kroków, poczuła tylko jak ktoś delikatnie unosi jej splątane blond loki, aby nie przeszkadzały w bezowocnym pochylaniu się nad muszlą. Zdążyła tylko zakaszleć okrutnie kilka razy, po czym otarła usta rękawem szaty. Z jej oczu pociekły łzy, usta zaś wydał się cichy szloch. Kaylin potrafiła długo trzymać uczucia w sobie, lecz kiedy zbyt wiele sytuacji na nią napierało, dawała im upust właśnie w tym miejscu. Zamglonym spojrzeniem dostrzegła siadającego naprzeciwko niej Marqueza. Widziała też chusteczkę, którą podawał dziewczynie, lecz nie przyjęła jej.
- Nie możesz tu być - powiedziała zła na niego.
- Wiem, ale panienka wyglądała bardzo źle i nie chciałem tak panienki zostawiać - wyjaśnił pospiesznie wciąż wpatrując się w Krukonkę ze zmartwieniem.
- Nie jestem Addyson, nie zadawaj się ze mną - rzuciła nie dbając specjalnie o to, czy mówi z sensem. Chciała się go po prostu pozbyć. - I oddaj mi książkę. Konfiskuję ją za bycie poza dormitorium w czasie ciszy nocnej. Trzeba było wcześniej pomyśleć i udać się do biblioteki o normalnej porze.
Wyciągnęła wyczekująco rękę w jego stronę.
- Ale to panienka mnie zagadała, kiedy ja już chciałem iść... - rzucił na swoje usprawiedliwienie, brzmiąc jak zawsze niewinnie, wcale nie tak, jakby chciał Krukonce ubliżyć w jakikolwiek spokój. Powoli jednak sięgał po książkę. Chociaż... przecież mógł uciec. Tak jak przy ich pierwszym "bliższym" spotkaniu. Kiedy to miała skonfiskować mu samopiszące pióro, a on dał jej zwykłe, po czym wybył z sali.
- Oddawaj! - podniosła głos, łapiąc za książkę będącą wciąż w jego uścisku.
- A czy wtedy nie stracę punktów? Wie panienka, nie chciałbym w tym roku ich tracić... - zaczął ostrożnie. W ubiegłym roku dzięki niemu Slytherin wylądował z ujemną punktacją. Z drugiej strony, był też Ślizgonem, który zdobył ich najwięcej... a w dodatku był drugim najlepszym uczniem w całej szkole. Zaraz po Wittermore. Tej samej, która właśnie siedziała przed nim na zimnej posadzce łazienki prefektów i próbowała wyszarpnąć mu książkę. - Niech mi panienka da szansę przeczytać to, bardzo proszę... Obiecuję, że się nie zgłoszę do odpowiedzi, żeby panienka mogła to zrobić... Chciałbym tylko z ciekawości ją przeczytać...
- Nie będziesz czytał żadnej książki, Marquez - warknęła. Była coraz bardziej zła. Ona chciała przeczytać wymagany fragment, aby zaimponować Bułhakowowi, a ten Marquez chciał przeczytać aż całą książkę tylko dla przyjemności? Szarpnęła przedmiot mocniej, lecz niestety chłopak jakąś siłę również posiadał (poza tym kto mógłby być słabszy od tak wychudzonej i przemęczonej dziewczyny?), dlatego jedynie przyciągnęła się nieco do niego.  - Oddaj mi to... Ja muszę przeczytać... Jeszcze raz...
- Jestem przekonany, że panienka wszystko zapamiętała, poza tym ma panienka z całą pewnością zrobione dobre notatki, jakich ja już nie będę spisywał ze względu na późną porę.
Ururu nie dawał za wygraną, chociaż cała sytuacja była nawet dla niego nieco dziwna. Dostrzegał też w tym pewną niezręczność.
- Oh, na Merlina, daj mi to, bo ja tego na oczy nie widziałam! - krzyknęła nie wytrzymując i zalewając się kolejną falą łez. Marquez odpuścił.
- Panienka wygląda na zmęczoną, jest panienka pewna, że chce się za to zabierać teraz? Przeczytałem kilka stron po drodze, to jest dość nieciekawe... - powiedział kiwając głową.
Kaylin desperacko przerzuciła strony do wymaganego rozdziału. Miał rację. Słowa zlewały jej się przed oczami. Co teraz? Otarła łzy rękawem, aby przypadkiem nie spadły na otwarte stronnice zadrukowane numerologią.
- Ale niech się panienka nie martwi... Możemy przeczytać to razem...
Usłyszawszy propozycję, przyciągnęła książkę do piersi. Nie ma mowy, żeby jakiś Marquez spędzał z nią czas o tej porze. Ale czy miała inny wybór? Uspokoiła oddech i podała mu książkę.
Zaczął czytać... a jednocześnie streszczać tekst na głos. Z początku myślała, że Ururu żartuje, lecz dobrze widziała jak miodowe tęczówki biegają szybko po stronicach, a uśmiechnięte usta wypluwają wiarygodnie brzmiące treści. Nie mając lepszych alternatyw po prostu słuchała. Czasami wtrącał w niektóre miejsca ten swój dziwny śmiech, bądź też dodawał jakiś komentarz nawiązujący do rzeczy, o których nie miała pojęcia - o matematyce, czy też fizyce. Rzucał też osobliwymi porównaniami. Starała się go jednak słuchać, pomimo zmęczenia, jakie je ogarniało. Czyżby sen postanowił przyjść w tak niepowołanym momencie? Trzymała się jednak mocno, chociaż musiała wyglądać nieszczególnie dobrze, gdyż Ślizgon co jakiś czas pytał się jej, czy słucha. Kiwała wtedy tylko głową, czasem coś odburkiwała w odpowiedzi. Dziewczynie udało się zapamiętać, co było na ostatniej stronie, jednak nie mogła już sobie przypomnieć, czy dotarła do dormitorium o własnych nogach.
Właściwie nie byłoby niczym dziwnym, gdyby Marquezowi udało się odpowiedzieć poprawnie na pytanie przy wejściu do królestwa Krukonów.
Na drugi dzień czuła się w pewnym sensie wyspana, miała również jakiś taki spokój w sobie. W sali od  numerologii była pierwsza, zajęła więc miejsce w ławce najbliżej biurka nauczycielskiego. Normalną rzeczą był srebrnowłosy Ślizgon siadający obok niej chwilę później. Ururu, tak jak ona, preferował miejsca w pierwszych rzędach, a jako że byli na rocznikach mających zajęcia wspólnie, a on chodził na wszystkie możliwe - był jej towarzyszem niemal za każdym razem. Na niektórych lekcjach wymieniali się tylko miejscami obok Addyson. Również dla tego nie znosiła jego widoku. Tym razem nie było inaczej. Jego pojawienie się spowodowało odwrócenie wzroku i zaburzenie dotychczasowego spokoju.  Miała mu za złe, że wczoraj pojawił się na korytarzu, że przypomniał o zadaniu, że pobiegł do łazienki... i pomógł jej. Tyle razy sama służyła mu radą. Wiedziała, że nie może szukać w nim ziarna dobra, a nie chciała, żeby się odwdzięczał. Bo też tym było to, co uczynił, prawda?

czwartek, 8 września 2016

Sny - część pierwsza

Na pewnym fajnym forum o Tamagotchi (właściwie jedynym polskim), jest temat do opisywania snów, dlatego też zazwyczaj wrzucam moje sny w tamto miejsce. Postanowiłam jednak spisać je też tutaj, żeby mieć kopię zapasową. A jako, że większość z nich jest śmieszna - pasuje do bloga, elo.

Wrzucam w pisowni oryginalnej, chyba, żeby nagle mnie coś raziło XD


Ostatnio przechodzę sama siebie... xDD

Dzisiaj było coś mniej więcej takiego:
Jestem z Z. i ogólnie co chwilę zmieniamy miejsce, na początku jeździmy z moją mamą, potem pociągiem, potem ktoś nas gdzieś zawozi, i wszędzie jesteśmy poszukiwani i nie możemy znaleźć spokojnego miejsca.

A przed wczoraj to już w ogóle schiza xDDD Bo od niedawna w internacie dali nowe łóżka, które są tak bardzo twarde, że mi ręka cierpnie, jak śpię na boku.
I sen był bardzo niewyraźny, ale jak czułam się w nim niewygodnie to sobie myślałam "Karachan ma siłę, on mi pomoże, jest najlepszy" i wtedy niby było mi lepiej, a po chwili się przebudzałam xDDDD
 

Miałam dzisiaj dwa sny: pierwszy o zakończeniu roku i o tym jak musiałam cofnąć się, bo ubrałam biała bluzkę zamiast koszuli. Drugi o tym jak wróciłam do domu i miałam 3 Apple i Cupid i miały twarze częściowo lub całkowicie zmazane i ja takie emo i "mama co się stało ;__;" a ona mi tylko jakiś nowo wyremontowany pokój pokazywała i stwierdziłam, że muszę im namalować oczki i w głębi duszy nawet czułam dobrze, bo przynajmniej miałam okazję pomalować sobie.

Mój sen był chaotyczny, było trochę kataklizmu, trochę pociągów, przecen lalek, a nawet dostawanie ich (podczas snu pomyślałam, że nie jest fajnie dostawać lalki we śnie, bo po przebudzeniu ich nie ma ;; )
Tak czy inaczej najciekawszym momentem była msza. Ledwo się rozpoczęła, a już ksiądz dawał komunię, a nikt nie podszedł, więc szybko podeszłam, a już odchodził. Odwrócił się jednak do mnie i wepchnął mi pod twarz kielich i wepchnął garść hostii do buzi. Ja się przestraszyłam i tak z kilkoma w buzi i łzami w oczach wróciłam do bocznej ławki, gdzie siedziałam i powiedziałam mamie, że już tu nie chcę nigdy przyjść ;;
A potem było jakieś święto rodzinne i okazało się, że moja ulubiona kuzynka nie przyjedzie, przez co zdana byłam na tą, z którą nie mam o czym gadać ;_;  

Śniło mi się, że się nie mogłam obudzić ;_;
Nagle po prostu stwierdziłam, że to sen, ale nie mogłam otworzyć oczu ani się ruszyć, ale wiedziałam, że mogłam krzyczeć na pomoc. Jestem ciekawa czy serio krzyczałam @@ (przed pójściem spać brałam pod uwagę możliwość nie obudzenia się)  

Miałam sen, w którym były czarno-żółte pająki zwisające na pajęczynach w różnych miejscach domu. Na początku były tylko w kilku strefach domu, ale potem było ich coraz więcej i one spadały z tych pajęczyn jak się pod nimi przechodziło ;_______________; Chyba najgorszy typ snu. Chociaż ten i tak mnie nie zmęczył tak bardzo jak inne tego typu.
 EDIT: Śniło mi się, że znalazłam dobry kalendarzyk -,- DLACZEGO ;;  

Miałam sen-incepcję, a poza tym miałam w nim w rękawie kartkę, którą moja postać w fabule wczoraj miała XDDD To było lekko psychodeliczne.

Śniły mi się dzisiaj piękne lalki ;-; I connection za 20zl na wyprzedaży w opakowaniach XDDD wzięłam wszystkie, ale w myślach już miałam, że to pewnie sen ;__; a potem tlumaczylam mamie, że deal. potem byłam w jakimś zamkniętym mieście i walczyłam z zombie, wtf. I na końcu byłam znowu w sklepie z zabawkami i się kłóciłam z jakimś dorosłym, że kalafiorki nie znają wartości lalek xD (kalafiorki jako małe dzieci, bo od ich dłoni tak nazwałam xD) I potem do mnie dzwonili ze sklepu jak byłam w domu xD  

Miałam dzisiaj bardzo intensywny sen, który udało mi się zapamiętać. A więc był to:
ZJAZD FORUMOWY. XD
Który miał miejsce u mnie w domu. A właściwie w starym mieszkaniu- XD
Była Carol, Dogz, Inka (która potem zniknęła o: ), Michu z mężem i Maciek.
Michu mnie spytała, czy są tu gdzieś jakieś lasy, to odpowiedziałam, że tak, wszędzie wokół i zaproponowałam spacer. Tylko, że jak wyszliśmy to było ciemno, i w jednym miejscu lampy uliczne nie działały. (Poza tym były dwa księżyce na niebie XD). Więc spytałam "Ktoś chce tam iść?" I w sumie wszyscy tacy neutralni. To ja "Bo ja nie" i się cofnęłam, bo się bałam wchodzić w ciemne rejony, ale Wy jednak chcieliście iść. No to poszliśmy, weszliśmy do dużego torto-placka, który upiekł mój brat XDDD Zamknął drzwi do niego i powiedział, że go zrobił w pakcie z jakimś duchem, który teraz nas okrąża i będzie trawił 200lat. I że mam go pokonać, tak poza tym XD No to ja użyłam jakiejś magii i go zniszczyłam. Potem to ciasto było w wersji normalnej, były tylko dwa kawałki, brat wziął jeden, a tym drugim się podzieliłam z Wami (odkrajaliście sobie rękami, czy coś xD).
No i nadszedł czas powrotu. Ja miałam zawał, bo nie kupiłam wcześniej biletu do Warszawy, poza tym mój pociąg już odjechał, i tłumaczyłam mężowi Michu, że nie chcę być po 22 na miejscu, bo to za późno XD Ogólnie najbardziej martwiliśmy się o powrót Maćka i go prowadziliśmy na stację, chociaż tak na prawdę, to on ma najbliżej ode mnie i pociąg mniej niż co godzinę- XD Potem byłam na jakimś wielkim dworcu z Maćkiem, Michu i jej mężem, weszliśmy do jakiegoś pociągu i do Maćka leciały teksty w stylu "dbaj o siebie", "bądź ostrożny" i wgl., jakby nie wiadomo gdzie jechał XD Ale Michu powiedziała, że przecież jedzie z nim w tym samym kierunku (no bo do Warszawy przez Poznań XD), więc było ok. Tylko pociąg ruszył i musiałam wyskoczyć przez drzwi XDDD Stałam na jakimś dziwnym brzegu torowiska przy jakiejś ścianie...
I wtedy to coś walnęło mnie w potylicę |:
Obudziłam się, ale mocny nieogar miałam. Nic mnie nie bolało, ale czułam, że serio mnie ktoś uderzył XD  

Dzisiaj miałam trochę dziki sen, jakieś wspinaczki, lalki i inne nudziarstwa, ale chyba warto wspomniec, że w tym śnie miałam iść zamiast Maćka do szkoły XDD i to było takie wielkie łóżko, gdzie można było leżeć zawiniętym w kołdrę i nauczycielka kilka razy czytała listę obecności, a potem każdy miał opisać jakiś dowolny obrazek XDD i jeszcze było jakieś kupowanie biżuterii xD  

Dwa koszmary:
Pierwszy - że mama miała inne ciało. Niby to samo, ale czułam, że inne. I się okazało, że coś ją użądliło i umierała, ale wszczepili jej świadomość w inne ciało XDDDDDDDDDDDDD To było tak bardzo dzikie.
Drugi - oglądałam nowych mutantów i rola Petersa była tak bardzo żałosna, robił jakieś nudne rzeczy i na końcu podskoczył z radości. A POTEM ODETCHNĘŁAM Z ULGĄ, ŻE TO TYLKO SEN XDDDDDDD  

 Dzisiaj chyba mi się śniło coś z mutantami *-*  


Dzisiaj trochę różności, ale najbardziej zapamiętałam plażę i... Michaela Fassbendera *-* (Odtwórca roli młodszego Magneto).
Oglądał moje blizny na nogach (których nagle było o wiele więcej niż faktycznie mam) i porównywał do swoich... Znaczy tam była taka senna dziwaczność, że ja niby grałam gdzieś córkę Magneto i z tego powodu miałam te same blizny co on XDDDD A on je tak dotykał palcem i mówił "O, tą też mam", tylko był w tym śnie jako aktor, nie Magneto, dlatego no dziwne, aczkolwiek to było trochę tak, jakby serio był moim ojcem, tak czy inaczej było super XDDDDDDDD  

Znowu pociągi, żadna nowość... a oprócz tego w tym śnie było bardzo dużo mojej byłej przyjaciółki (ostatnio często mi się śni T_T) i... już drugi raz w ciągu tygodnia-dwóch przyśnił mi się Olly Alexander @@" Nigdy nie mogę zrozumieć, czemu w snach pojawiają mi się losowe osoby. Niedawno mi się śniła Maisie Williams w swoim stroju z GoT... a przecież nie oglądałam nigdy GoT, nie widziałam jej zdjęć żadnych ostatnio ani nic. A Olly to śnił mi się ostatnio w wersji z God Help The Girl, a dzisiaj nie wiem, czy w tej też, ale na pewno też jako on, za duża biała koszulka i czarne szorty. Tak było. Ale to mega dziwne XDDDDDDD Już mniej mnie dziwią ludzie z mojej klasy z podstawówki i gimnazjum XD  

 O, i jeszcze taki śmieszny epizod tam był. Byłam w jakiejś klasie, niby mojej, i było referendum, gdzie głos oddawali wszyscy od 15 roku życia. I ja zbierałam i liczyłam głosy tam. Ludzie oddawali na różnych kartkach w kratkę, na karteczkach (takich do zbierania) i pisali tam zazwyczaj nie "TAK" lub "NIE", tylko jedno zdanie, z którego musiałam dopiero wywnioskować, czy są za, czy przeciw XDD A pytanie było 1000/10. Nie pamiętam do końca, jak brzmiało, ale coś w stylu, czy transseksualni ludzie mogą wymieniać waluty, czy coś XDDDDDDDD Pamiętam jak z takim poker fejsem tam stałam i liczyłam te głosy XD
 EDIT:
Ok. Dzisiaj było dziwnie. Głównym bohaterem mojego snu był Kylo Ren.
Na początku byłam z tatą u dziadka w salonie, a Kylo Ren odcinał głowy ludziom i się baliśmy, że nam też odetnie i najpierw byłam taką chłodną jednostką, ale szybko zamieniło się to w rozpaczliwy szloch "Kylo reeen, nie zabijaj mnieee, zrobię wszystko, przydam ci się serio T---T". I jak przyszedł to nas nie ruszył, a potem wyszłam z salonu i tam było nagle inne pomieszczenie jakieś z kolumną, wyglądało jak to miejsce, z którego się steruje dużymi statkami kosmicznymi XD I miałam tam jakieś pomysły na lepszy początek 7/8 części GW i chciałam się skontaktować z reżyserem, ale podesłali mi panią producent i jej podałam swoje pomysły i ona powiedziała, że są świetne i ogólnie chciałam poprawić image Kylo, żeby wyglądał jak złol, a nie jakieś nie wiadomo co XDD
 EDIT: Chyba nie podbiło ostatnio, nie ważne. Lubię tutaj po prostu spisywać swoje sny, nikt nie musi tego czytać XD
Dzisiaj we śnie byłam Harley Queen, a przynajmniej czasami wyglądałam jak ona, a czasami jak ja. Nie pamiętam o co tam chodziło, ale to było raczej coś obyczajowego, niż jakaś akcja. Mój brat przetapiał szkło, bo chciał piniążki jak zwykle i mama chyba była tym załamana, czy coś. No i był tam Peters, który łaził z tą grupką ludzi, z którą się zadawałam i robił różne obrzydliwe rzeczy, np. wymiotował na kogoś (ale tak przez kilka dobrych sekund, trzeba było mu powiedzieć, żeby się ogarnął). To było w kij dziwne. I spałam do 12 niemal XDDDD
EDIT: (8.09)
Wczoraj mi się śniło, że mogłam się powiększyć i wyrzucać bomby spadające na Ziemię w kosmos, albo zamykać w różowych bańkach jak w SU, co nie było takie bezpieczne. A pod koniec snu siedziałam z jakimś chłopcem na ławce nad morzem i wtedy się tak stopniowo budziłam, a on stopniowo znikał ustępując miejsca pustce XDD
Dzisiaj zaś było tego o wiele więcej. Najpierw byłam u mojej byłej przyjaciółki, miałyśmy niby poważną rozmowę, ale w bardzo ciepłym tonie i nie pamiętam, na czym się skończyło. Potem byłam na rocznicy ślubu cioci i wujka, wszyscy siedzieli na podwórku pod takim namiotem i czekali aż wrócą z kościoła. Niektórzy twierdzili, że oni dopiero wyruszyli, a niektórzy, że będą już wracać. Jednak przybyli chwilę później wraz z dziećmi, usiadłam z kuzynką na jednym szerokim fotelu. Potem było coś takiego, że spałam na jakiejś poduszce na trawie, bo byłam zmęczona tą imprezą (kiedy nawet we śnie śpisz, lolol), i spory kawałek snu o tym, jak się przekładam z boku na bok, z miejsca na miejsce i okrążam ich wszystkich XDDD I muzyka leciała inna co chwilę. Potem stwierdziłam, że czas na imprezę i z boku namiotu było wejście do takiego miejsca co przypominało scenę (takie jakby dwie sceny połączone ze sobą), potem tam było nawet miejsce z wodą i wysuwany pomost, tak czy inaczej densiłam tam i śpiewałam potem nawet piosenki z Barbie jako Księżniczka i Żebraczka, ale te wysokie partie dość głośno i mnie uciszali, bo jakaś ciotka spała XD A ja się ciągle bałam, czy mój głos dobrze wychodzi. W każdym razie densiłam i kij, chciałam jedną z zasłon zasłonić wejście na scenę od imprezy, ale nikt z obecnych na scenie mnie nie słyszał, więc krzyknęłam na nich, oni "???", a ja, że nikt mnie jak zwykle nie słucha i poszłam emować w kącie i się cięłam długopisem XD Znaczy rysowałam sobie kreski, ale potem faktycznie mi w jednym miejscu lekko krew pociekła. I tata się pytał, czy wszystko w porządku, a ja z ustami przy ranie, że tak XD
Potem wróciłam do densów i było coś w rodzaju lodowiska, ale nie jestem pewna, czy ludzie się tam ślizgali, czy po prostu tak jakoś biegali w kółka. I byłam z jakimś kolesiem pod ramię i razem kółkowaliśmy, a nagle zobaczyliśmy Kylo Rena wbitego w ziemię. Kilka osób chciało go zobaczyć, czy coś, ale ja użyłam mocy i go przeniosłam na bok. Był tam też ktoś, kto wyglądał jak hybryda Vadera z Kylo Renem i on był jego ojcem. I potem też razem śmigali w kółeczkach, a miecz Kylo od zimna wyglądał jakby był z przezroczystego plastiku... trochę jak stopione przezroczyste plastikowe sztućce XD I chciałam z nim zdjęcie, dlatego mój towarzysz pożyczył mi swój wielki tablet. Wciskałam boczny guziczek, żeby włączyć aparat, ale tam jakieś gry się włączały i rzuciłam "Wszyscy mają w tym miejscu aparat, a ty gry" i hehe, w końcu włączyłam to ręcznie i zaczęliśmy sobie robić foty, nagle wszyscy właściwie zaczęli, średnio to wychodziło, ale nie było źle, ściągnęłam do tego czapkę (którą czasem miałam), ale ogólnie miałam brzydką bardzo cerę tam i trochę smutłam. I jak już zrobiliśmy kilka zdjęć, dużo osób zaczęło opuszczać to miejsce, a ja zaczęłam proponować, że zrobimy grupkę na "Cukierbuku", gdzie każdy wrzuci te foty, ale mój kolega mi zniknął, inni też już wychodzili i poszłam za nimi do wyjścia. Tam były jakieś namioty, czy coś, znalazłam z ludźmi, których niby znałam, ale czułam, że ich jednak nie znam. Mieli kilka różowych butelek wody (którą wcześniej rozdawali na "lodowisku") i znowu myślałam, że to te z Peppą, ale jednak nie XD I wbiłam im w namiot, a oni go właśnie składali i na mnie opadł. Jak wychodziłam to tam w środku jeszcze dwóch kolesi było, ale im się nie chciało wychodzić. Potem ci co składali rzucili czymś, że nie rozumiałam i im powiedziałam, że tak ciągle jest, że ludzie coś mówią, a ja nie rozumiem np. jakiegoś wyrazu i nie łapię XDD I na tym był chyba koniec.
Jeszcze podczas densów zaśpiewałam komuś tam piosenkę tworząc na bieżąco rymowany tekst, to było mega XDDD  

Mam nadzieję, że się dobrze bawiliście, bo ja w większości tych snów tak XD

  

wtorek, 9 lutego 2016

4# Alternatywny powrót do przeszłości - Chleb, kalkulator i klapki od Hilfigera

Yoł yoł!
Zdałam sobie sprawę z dwóch rzeczy:
1) Podczas pisania tej części - że przed nią powinna być jeszcze jedna. Na dobrą sprawę to bez różnicy. Ale w inspiracji Mickiewiczem ogłaszam, że to jest czwarta część, a trzecią zrobię potem.
2) Podczas zerkania na listę postów - zepsułam numerację. Numerowałam wszystkie opowiadanka po kolei, a tą serię zaczęłam osobno... D: No trudno. W sumie nie ma sensu zmieniać. ŻYCIE.


Aha, i to jest podobno 30 post.

 
Ilustracja tym razem jedna. Otóż dlaczego: po zobaczeniu tej jedynej zrozumiecie - derpy! O ile styl ten nie wychodzi mi jakoś bardzo tragicznie, to postacie nie wyglądają jak miały wyglądać, chociaż jednej z nich twarz naprawiałam nakładają oryginał DDD8 Zastanawiałam się też nad po prostu wklejeniem jej... ale to by było słabe D: Tak więc bierzcie.

Swoją drogą jestem bardzo zadowolona z tej części. Mam nadzieję, że poczujecie ten powiew świeżości, bo to w końcu coś innego~! (Więcej info na końcu, żeby nie spoilerzyć.)


***
 
U góry róże
Na dole chleb...
A przynajmniej tak się Kat wydawało. Niestety chleba nie było.
- No nie, Szayel, ni ma chlebaaa - krzyknęła do pokoju obok. Odpowiedziało jej przeciągane chrapnięcie. Zerknęła tam. Ujrzała tylko Grimmjowa i Nnoita śpiących wciąż. Na jednym łóżku. Przykryci jednym kocykiem od pępka do łydek. I w sumie nie mogła stwierdzić czy jednak mieli jakieś ubrania na sobie. Odwróceni byli w jedną stronę, przy czym Grimm był niebezpiecznie zbliżony do Nnoita.
- Scena porno normalnie, pedały solone - wrzasnął Szayel wchodząc do środka i odpychając przy okazji Kat na bok, a następnie ściągnął z nich kocyk.
- Matko, ludzie, kurde! - Nnoitra zacytował słynnego Chucka Krasnoludka, a zwinąwszy się w pozycję embrionalną okrył głowę rękoma. Grimmjow spał dalej z jakimś dziwnym uśmieszkiem. Kropelka śliny pociekła na wychudzone plecy Cyklopa, który jednak postanowił wstać. Na szczęście mieli jakieś tam spodenki.
- Byłem po chleb, już nie ma nigdzie - Szay poinformował dziewoję, która westchnęła głośno i załamała ręce.
- Ale nie mam ochoty na bułki...
- To trzeba gdzieś pojechać i kupić - Nnoit porozciągał trochę ramiona i bezkolizyjnie wyszedł z pomieszczenia pomimo Szayela stojącego wciąż w drzwiach. Bycie wykałaczką się opłaca.
- No dobra, jedziemy - Kat złapała się za brzuszek, który zaburczał groźnie. Wsunęła więc tylko plasterek żółtego sera firmy Światowid, zgarnęła torebkę i ruszyła do samochodu.
- No to kto jedzie? - zapięła pasy.
- Jakbyś nie wiedziała - Szayel przewrócił oczami zakluczając domek. Grimmjow i Nnoit już siedzieli na tyłach samochodu.
- Ale te racice won z siedzenia - różowowłosy strzepnął nogi Grimmjowa z oparcia siedzenia pasażera. Nie minął tydzień, a zdążyli kompletnie zasyfić jego nowy limonkowy kabriolet mini. Szayel miał ograniczoną cierpliwość do debili.
Ale w końcu udało im się wyruszyć.
Wydawało im się, że o czymś zapomnieli... albo coś przeoczyli.
Sarbinowo fajne miasto, alezaopatrzenie zbyt małe jak na jego potrzeby. Z roku na rok turystów przybywało i nikt nie wiedział jak to ogarnąć. Na szczęście w pobliżu była niewielka miejscowość, do którego prawie nikt nie zaglądał. Może tam znajdą chleb. Chyba, że na ten sam pomysł wpadła połowa wypoczywających w Sarbinowie.
Wjeżdżając do Mielna spotkali się od razu z tabliczką "Nie, nie mamy chleba".
- Świetnie - westchnęła Kat.
- Mogę zrobić ci jajeczniczkę z bekonem - zaproponował Szayel posyłając jej zachęcający uśmiech.
- Nie. Dzisiaj chleb. Zrobimy to inaczej - powiedziała uparcie. Zawróciła, po czym zaczęła się rozpędzać. Szayel z niepokojem spojrzał na nią, kiedy prędkościomierz pokazał liczbę większą od dziewięćdziesięciu.
- Kaczi?
- Trzymajcie się.
Różowy niepewnie złapał za siedzenie i zmarszczył brwi. Oby jego nowiutkiemu samochodzikowi nic się nie stało. Bo trafi go jasna cholera.
Licznik szybko wbił over milion. A przed nimi zakręt.
- Co ty kurna robisz! - wrzasnął Szayel. Bo jak widać tylko on widział jakieś niebezpieczeństwo ze wszystkich tu zgromadzonych.
Nagle zabłysło i wjechali w jakiś portal.
Normalnie jak w Powrocie do Przyszłości. [Wow, nawet nie planowałam, że ta scena będzie kolejnym, po tytule tej serii, nawiązaniem do tego filmu XDD]
Limonkowy kabriolet mini wypadł na średnio zapełniony parking przed jakimś centrum handlowym. Zatrzymał się z piskiem opon, a Nnoit wraz z Grimmjowem wypadli do przodu i zaryli twarzami w rozgrzanym betonie.
- No brawo świetnie, tyle razy mówiłem, że zapina się pasy, bezbeki niedołężne - warknął Szayel szybko odpinając pasy, a następnie zabierając się do oględzin auta.
- Ej, nie ekscytuj się tak, muszę zaparkować - powiedziała Kat. Więc się odsunął.
Wycofała szybko w lewo.
- Już.
Szayel wrócił do uważnej analizy grubości opon, kiedy Nnoit i Grimmjow próbowali ogarnąć swoje buźki. Kat stała z założonymi rękami.
- To może ja pójdę po chleb... - powiedziała.
- Nie, nie, już idę - Szayel wyszedł spod auta i poszedł za nią. Tak samo dwójka jego kolegów, którym humorki opadły.
Weszli do centrum handlowego, które przywitało ich chłodem klimatyzacji.
- Całkiem przestronnie - Szayel rozejrzał się po dość sporym miejscu, które pełne było tylko stolików, krzesełek i fontann. Widać było schody prowadzące na piętra ze sklepami i kilka budek z jedzeniem.
- Tylko czy tu był w ogóle market... - zastanowiła się dziewoja.
- Tu jest plan - Grimmjow zaczął macać interaktywny panel dotykowy szukając swoich ulubionych sklepów. Nnoit natomiast mruknął coś o tym, że idzie szukać łazienki.
- Złapią grzybicę, jak będą tu tak chodzić boso - Szayel spojrzał sceptycznie na stopy kolegów.
- No to kupię se klapki, RETY - Grimmjow przewrócił oczami, wbił ręce w kieszenie i poszedł szukać Tommiego Hilfigera. Szayel prysnął płynem antybakteryjnym na panel z mapą.
- Zobaczmy... mamy dział spożywczy w Mariusz & Stanisław... To nie była czasem nazwa sklepu z odzieżą?
- No, sprzedają teraz też jedzenie, ale chleb tam pewnie kosztuje miliony monet - zerknęła na mapkę. Miejsca, które najbardziej znała wciąż widniały, jednak faktycznie nie znalazła niczego, co mogło być sklepem z jedzeniem. Musiała mieć sporo hajsu, że żywiła się czymś innym niż bułki z marketu w czasach przebywania tutaj. Chyba, że żywiła się z gestu friendsów. Hehe.
Lista sklepów na mapce nie była podzielona tematycznie, więc może jednak coś tutaj jest marketem, a po prostu nie wygląda.
- Trzeba się kogoś spytać - powiedziała, po czym ruszyła w pewnym kierunku. Szayel podążył za nią wzrokiem nie rozumiejąc o co chodzi.
- Minęłaś dziesiątki ludzi, czemu ich nie spytasz? - dogonił ją.
- Nie lubię pytać obcych - mruknęła cicho. Jakby nie wiedział. Różowy zastanowił się co to za miejsce i kiedy tu ostatnio była. Oraz czy będą musieli szukać potem Nnoita i Grimmjowa, czy może będzie mógł ich tu zostawić.
Kat uśmiechnęła się odruchowo widząc znajomy szyld Huntingtona. Chwila, a może tutaj mieli chleb? Bo... co oni tu właściwie sprzedawali??? Zgodnie z oczekiwaniami spotkała znajomą blondynkę w dziale z pieluchami.
- Nie wierzę, że ciebie tu widzę - Vanessa uśmiechnęła się szeroko.
- No cześć. Wiesz może, gdzie mogę kupić chleb?
- Pewnie. W dziale z chlebem. To zaraz obok działu z damską odzieżą, dokładniej to w pobliżu wieszaka z bielizną - dziewczyna wskazała na lewo.
- O, dzięki - Kat uśmiechnęła się i ruszyła we wskazanym kierunku. Szayel zniknął jej z oczu jakoś w okolicy przechodzenia obok działu z kalkulatorami i patyczkami do uszu.
Oto i on. Chleb. A dokładniej miliony chlebów z różnych zakątków świata. Można sobie tylko wyobrazić jak tam pachniało.
Nie, nie pleśnią. Chociaż pleśniowe chleby z Kuby też były. Wzięła pierwszy lepszy najtańszy i w miarę świeży chlebek, po czym ruszyła do kasy.
Szła, szła, aż w końcu spotkała Szayela. Zerknął na jej pieczywo z uśmiechem, po czym pomachał jej przed twarzą jakimś pudełkiem. Kiedy przestał, mogła skupić się na obrazku.
- Co to w sumie jest?
Tak więc jej wyjaśnił. Właściwie zrozumiała tylko tyle, że jest to mini kalkulator z miliardem funkcji, który wygląda trochę jak taki zestaw cieni do powiek, co mają rozsuwane szufladki i otwierane lusterko na górze. Tylko tutaj zamiast zwierciadełka był wyświetlacz, a kosmetyku - przyciski.
- W końcu znalazłem model, w którym są dwa różne motywy dźwięku do wyboru - zakończył wypowiedź wpatrując się z miłością w pudełeczko ze sprzętem marzeń.
- Świetnie, to do kas - powiedziała.
Po czym zdała sobie sprawę z czegoś ważnego.
A mianowicie...
...tutaj nie można było płacić w złotówkach.
Co więcej.
Tutaj nie dało się nawet wymienić złotówek! I to nie dlatego, że nie było kantoru!
- To co teraz? - Szayelowi brew drgnęła, kiedy o tym usłyszał.
- Spokojnie, może Vanessa mi coś da... Ten kalkulator to po ile?
- Czterysta pięćdziesiąt... waluty - odpowiedział po chwili wpatrywania się w symbol znajdujący się po cyferkach na cenie naklejonej na opakowaniu. - To w przecenie - dodał z uśmiechem.
Niech go pochwali. Zawsze chwaliła za znalezienie dobrych okazji.
- Nie jestem pewna, czy zgodzi się dać tyle...
Nie pochwaliła.
- Ale jak to!? To co ja zrobię? - starał się nie popaść w panikę. Kat wzruszyła ramionami.
- Trzeba by jakoś zarobić.
- To idź zarób, ja tu poczekam - poklepał ją po ramieniu.
- Możesz przecież iść...
- Ktoś mi wykupi!
- To daj Vanessie, przechowa ci...
- NIE.
Szayel przycisnął przedmiot do piersi. No to tyle w temacie.
- Dobrze, ale w takim razie nie wychodź ze sklepu, bo potem się nie znajdziemy... i tak się pewnie nie znajdziemy - westchnęła. Tak naprawdę to nie wiedziała jak duży jest Huntington.
Wyszła ze sklepu i zauważyła Grimmjowa ze splecionymi rękami na piersi. Jego twarz wciąż wyglądała źle po kontakcie z parkingiem. Poza tym wyraźnie był zirytowany.
- Coś nie tak? - spytała.
- Nie wziąłem kasy, a znalazłem super klapki... - mruknął tylko patrząc w bok.
- Nie martw się, i tak byś nie kupił, tu jest zupełnie inna waluta... - zastanowiła się czy poklepać go na pocieszenie po ramieniu, ale w końcu miał je gołe. - Chodź ze mną, może uda nam się jakoś zarobić.
Nie liczyła na wiele. Ale może jakiś stary znajomy zechce wziąć ją na zastępstwo na jakiś czas... oczywiście za opłatą. Tylko ile by zarobiła w godzinę? 30? Na kalkulator nie starczy przecież...
- To nie ma sensu - westchnęła. - Nawet jeśli byśmy coś znaleźli to zajmie zbyt wiele czasu, żeby zarobić na kalkulator Szayela i twoje klapki. Po ile one?
- Niecałe 500 - odpowiedział.
Prawie zeszła na zawał.
Tak czy inaczej stali przed Taj Mahome Video. Złote kolumny i wszystko inne w stylu arabskim wyraźnie zachęcały do wejścia. Zupełnie jak jakiś Seba w dresie stojący w standardowym rozkroku przed sklepem z przewieszoną przez siebie tabliczką z napisem "STOP WESTERNIZACJI ISLAMU". Ciekawie.
- Jak tu się nie poszczęści to wracamy - powiedziała.
- Hę? - spytał Grimmjow.
- Vanessa powiedziała, że tu pracuje Jonesy. Niedawno był słynnym modelem, ale go wywalili, bo zrobił dramę na Instagramie. Jakimś cudem przyjęli go tutaj - wyjaśniła wchodząc do sklepu, który był właściwie wypożyczalnią filmów. Zdała sobie sprawę, że jest sama. Grimmjowa zatrzymali przy wejściu za twarz. No trudno. Poczeka. Rozejrzała się. Kilka dziewuszek w strojach tancerki brzucha... i jeden Jonesy w stroju kastrata z haremu. Cudownie.
- Hej, słonko - została przywitana kuszącym głosem. Zastanowiła się, czemu Jonesy jest jak skondensowanie najgorszych cech Szayela, Grimmjowa i Nnoitry.
- Potrzebuję pieniędzy - wyjaśniła od razu.
- Każdy potrzebuje! - uśmiechnął się. - Dlatego tu jestem - dodał już bez uśmiechu.
- Tylko 900 i jakieś drobne na chleb!
- I bilet powrotny. Nie. Na pieniążki trzeba zapracować - powiedział. - Idź do Jude'a, może potrzebuje pomocnika - dodał ukrywając podstępny uśmieszek.
Tylko nie on.
TYLKO NIE JUDE.
- No dobra.
Przecież wiedziała w co się wkopuje przychodząc w to miejsce.
Wyszła więc ze sklepu i wraz z Grimmjowkiem ruszyła do sekcji gastronomicznej.
- O gacież Ajzena - Pantera skomentował kampanię reklamową najnowszej części Gwiezdnych Wojen w Wonder Taco. Niezbyt urodziwa wychudzona dziewuszka z jakimś przedpotopowym aparatem na zęby w niewolniczym stroju Lei wkładała sałatę bułkę w kształcie Jabby. Kat starała się zapomnieć.
Przechodzący właśnie obok nerd ubrany w czarne rękawiczki, pelerynę i hełm Dartha Vadera z wycięciem na twarz oraz z podobnym do taco-girl aparacie chyba nie był pokojowo nastawiony do reklamowania siódmej części klasykami.
- Nie mogę uwierzyć, że reklamuje ten szit - powiedział do Kat, po czym ruszył dalej. Zastanowiła się, czemu jej to powiedział - czy to tak mocno przeżywa, czy ją jakimś cudem pamięta. Przecież nie zamienili nawet słowa! Chyba. W końcu spędziła tu jakiś dłuższy czas...
Tak czy inaczej Nadziej Mnie było tuż przed nią.
- Co to za rakowe knajpy, żadnego kejefsi ani nortfisza... - mruknął Grimmjow, który poczuł, że robi się głodny. O nie.
Kat zebrała się na odwagę i podeszła do lady.
Może jej nie pozna.
Ale chwila.
Jak nie pozna to i tak nic nie zdziała. Raczej.
- Witamy w Nadziej Mnie - Jude przywitał ją przeciągając samogłoski. Jak zwykle.
- Podobno szukasz pomocnika... - zaczęła.
- Nic mi o tym nie wiadomo - odpowiedział.
Czemu Jude to taki Grimmjow po Locomotivie i herbatce z melissą.
Jaki rak, pomyślała, czemu porównuję wszystkich do nich.
- Ale mi wiadomo - odpowiedziała. Będzie walczyć. Nie podda się.
- Nie mam nawet zbytnio klientów, nie potrzebuję dodatkowych rąk do pracy - blondyn wzruszył ramionami.
Zastanowiła się.
Nie.
Jude wcale nie jest jak dziecko Gina i Izuru.
- Możemy zareklamować ci to miejsce - powiedziała wpadając na świetny pomysł. Oparła ręce o blat. - Jeszcze dzisiaj będziesz miał tu tyle klientów, że sam nie dasz rady.
- Co proponujesz? - spytał zaciekawiony.
- Zrobimy reklamę, przyjdą tłumy, pomożemy z zamówieniami. Dasz nam za to 900.
- Cooo!? Ziooom, ale to niemożliwe!
- Że to zareklamujemy, czy że dasz nam tą kasę?
- No... jedno... i drugie - odpowiedział.
- Dobra. To 700 jeśli uwiniemy się z tym w dwie godziny.
- To zakład? - spytał nieogarniając.
- ...tak-
- Okej, w takim razie... - zmrużył oczy - ...600, ale w godzinę - powiedział z miną zapalonego zakładowicza.
- Stoi.
Uścisnęli dłonie, po czym Kat uciekła w głąb centrum.
- Aha.
Grimmjow podrapał się po głowie. Odwrócił się i poszedł za nią.
- To co właściwie zrobimy?
- Ludzie mogliby się rzucić, gdyby były jakieś konkretne promocje... albo gdyby ktoś to wypromował. Będziemy udawać, że jesteś słynnym zagranicznym jułtuberem, który nagrywa właśnie odcinek o świetnym... tym czymś co Jude tam sprzedaje...
- Dobra. Tylko czym to nagramy?
- ...telefonem... tylko byś musiał umyć buźkę.
- A no tak - Grimm przejechał dłonią po twarzy. - Tam są chyba łazienki - wskazał na znak i ruszył w tę stronę.
Okazało się jednak, że są płatne.
- Oj serio? - Kat oparła się zniechęcona o ścianę.
- To umyję tam - Grimmjow wskazał na fontannę i już ruszył w tę stronę.
- Nie! - krzyknęła panicznie. Strażnik Ron mógł w każdej chwili się pojawić i zgarnąć go za zanieczyszczanie wody. - Poczekaj, Jude ma zlew na zapleczu...
- Robicie filmik o plażowych zombie?
Kat odwróciła się, bo ktoś zwracał się wyraźnie do niej.
- O... h-hej...
- Cześć - odpowiedział Wyatt. Ciemnoskóry koleżka splótł ręce na piersi zerkając na umorusaną twarz Grimmjowka - Darmowe łazienki są obok kina, ale z tego powodu są do nich długie kolejki. Poza tym sprzątane są tylko raz na jakiś czas.
- Nie mam nawet najmniejszego pieniążka - mruknęła.
- Trzymaj - wyciągnął drobniaka z kieszeni i jej podał.
- D-dzięki... - złapała pieniążka w obie dłonie i zaczęła go nerwowo obracać w palcach. Wyżydzić więcej, czy nie... - C-co tam u ciebie?
Spojrzał na nią, jakby nie do końca wiedział, o co jej chodzi.
- Bo... pamiętasz mnie, prawda? - wyszczerzyła panicznie oczy.
- Szczerze mówiąc, to skądś cię kojarzę, ale nie wiem skąd - zaśmiał się nerwowo.
Super.
- A to nie ma sprawy - uśmiechnęła się płytko, po czym przywołała Grimmjowka do siebie. - Zrób się na bóstwo - wcisnęła mu monetę w dłoń. Ten zasalutował i wszedł do łazienki.
- To nie oświecisz mnie? - Wyatt wciąż tu stał.
- Cóż...
W tym momencie jego telefon zadzwonił.
- Wybacz... Tak? - odwrócił się nieco. Odetchnęła z ulgą. Oby Grimmjowek szybko załatwił co miał. Chciała już skończyć tą niewygodną pogawędkę. Ale właściwie czemu była niewygodna? Może odnowienie starych znajomości pozwoli jej uzbierać pieniążki?
- Muszę już iść. Ale szybko jeszcze powiedz... skąd się znamy?
Ok. Chyba powie. O nie.
- Pamiętasz może Vanessę...?
- Haha, jak mógłbym zapomnieć. Przecież to najdłuższy związek Jonesy'ego.
- A pamiętasz jej siostrę i koleżankę?
- Hm... To było dosyć dawno...
- No to ta koleżanka to ja... - zakończyła niepewnie.
- Ah. Czyli ty to... Caytlyn?
- No... jakoś tak to leciało.
Oho, niezręczny temat imienia.
- Przepraszam, nie pamiętam już. To jak miałaś na imię?
WCALE NIE BYLIŚMY JAKIMIŚ LEPSZYMI PRZYJACIÓŁMI, pomyślała. Ale chwila. Na dobrą sprawę to nie pamięta niczego oprócz Jude'a, Jonesiego i Huntingtona. Więc nie była taka pewna, czy aby na pewno i z nim się przyjaźniła... Nie żeby się przyjaźniła z tymi uprzednio wymienionymi...
- Kat, pa, jestem już piękny - Grimm wyszczerzył się wychodząc z łazienki. Na szczęście nie miał żadnej rany na buzi, więc wyglądał znośnie.
- Macie jakieś plany? Bo ja idę właśnie do Cytryny, Caitlin chce coś ogłosić - uśmiechnął się Wyatt rezygnując z tematu imienia.
- Mamy zamiar nagrać film promujący Nadziej Mnie z Grimmem w roli słynnego zagranicznego jułtubera.
- O, świetny pomysł! Może mógłbym wam pomóc, ostatnio wrzucam swoje piosenki na youtube i nawet są ludzie, którzy chcą tego słuchać!
- Fantastycznie! - wyszczerzyła się.
- Gdyby Jude wcześniej powiedział, że chce się jakoś rozreklamować to bym mu pomógł - wzruszył ramionami. - To idziemy do Cytryny?
- Ok.
I ruszyli.
- Gdzie jest Szayel? - spytał Grimm po drodze.
- Siedzi w sklepie i pilnuje swojego łupu - Kat przewróciła oczami. - A Nnoit?
- Nie wiem. Poszedł szukać łazienki jak tylko tu weszliśmy... - przerwał wgapiając się w jakiś punkt. Natychmiast wskazał gdzieś lekko w bok. Wyatt i Kat spojrzeli w ową stronę. Ujrzeli Cyklopa w całkiem przystępnych letnich ubrankach, raczącego się jakimś koktajlem w towarzystwie loszki dobrej jakości. Siedzieli na jednej z ławek przy fontannie.
Natychmiast do nich podeszli. Znaczy oprócz Wyatta, który powiedział coś, że będzie czekał przy Cytrynie.
- Co ty tu... skąd masz te... - Kat zamachała rękoma przed Nnoitem.
- Ma się swoje sposoby - mrugnął do niej.
- Daj się napić - Grimmjow odebrał kubeczek i zaciągnął się orzeźwiającym mohito bezalkoholowym.
- Będziesz tu siedział, czy idziesz z nami? - spytała.
- Nigdzie mi się nie spieszy - zabrał Panterze kubek.
Kat i Grimmjow ruszyli więc do Cytryny.

- Halder to rak - powiedziała Jenny o krótszych niż zawsze włosach wyraźnie rozzłoszczona. - Gdyby to nie był mój ulubiony sklep sportowy, to nigdy bym tam już nie poszła.
- Wyluzuj, ja to bym chciała móc KUPOWAĆ w Khaki Bazar zamiast tam PRACOWAĆ - odpowiedziała Nikki malując paznokcie od stóp na turkusowo-bursztynowo.
- To znajdź coś zamiast ciągle narzekać - Caitlin w Cytrynie zajmowała się udawaniem, że robi soki.
- O, patrzcie, zgadnijcie kogo dzisiaj spotkałem - Wyatt aż podszedł do nadchodzącej Kat, jakby to on ją tu właśnie w tej chwili sprowadził. Blondyna w cytrynie na głowie pisnęła podbiegając, aby uścisnąć dawną koleżankę.
- Myśleliśmy, że zginęłaś - powiedziała puszczając ją.
- Hehe - odpowiedziała Kat. Reszta dziewczyn na szczęście nie chciało się przytulać.
- Co tam u ciebie? - spytała Jen z uśmiechem.
- Cóż... to skomplikowane...
- Mamy czas - odpowiedziała Niki.
- Ale ja nie mam, wpadłam tylko po chleb... - rozległo się głośne burczenie w brzuchu. Grimmjow zaczynał być coraz bardziej rozdrażniony.
- Nagrajmy to gówno i wracajmy stąd - podzielił się swoją opinią. Nikt nie skomentował.
- To ja może zagram jakąś improwizację o Nadziej Mnie, a ty to nagrasz - Wyatt zwrócił się do Kat wyciągając gitarę z kieszeni, bo był Simsem. Następnie zaczął grać coś chwytliwego o kiełbaskach na patyku.
A wtedy Kat olśniło.
- Sznycelki. To jest to - włączyła w telefonie wifi i po chwili pokazała wszystkim teledysk o sznyclach. https://www.youtube.com/watch?v=RSpQqohpqYQ  - Możemy lekko przerobić tą piosenkę... No i przydałyby się jakieś kostiumy...
- Wydaje mi się, że w Khaki Bazar znajdę idealnie wieśniackie szorty - powiedziała Niki.
- Znajdę akordy - Wyatt wyciągnął swój telefon.
- Studiuję prawo - powiedziała Jen.
- To miłe, że pomagasz Jude'owi. Rzadko kiedy osoby po zerwaniach mają ze sobą dobry kontakt - Caitlin wyciskała właśnie cytrynę, a sok wskoczył jej do oka. - Ała...
Kat zrobiła poker face'a. Na szczęście Grimmjow nie zrozumiał.
- A ja co będę robił? - spytał tylko.
- Będziesz latał w tych szortach...
- Może lepiej, żeby Jude się tym zajął? Chyba lepiej by się nadawał. Jest taki... jakby to powiedzieć: PRZYJAŹNIEJ WYGLĄDAJĄCY - stwierdziła Nikki.
- COŚ SUGERUJESZ? - Grimmjow tylko zerknął i wyszczerzył się niebezpiecznie.
Oj robi się groźnie.
- Nie, to zakład, musimy to sami zrobić - wyjaśniła Kat.
- Oh, czyli to nie jest takie bezinteresowne... - Caitlin nie ukryła swojego rozczarowania.
Dokładnie, chodzi o chleb, wybajerowany kalkulator i klapki za 500 dolonów.
Tak czy inaczej udało im się w bardzo krótkim czasie wszystko przygotować. Grimmjow w stroju stylizowanym na jakiegoś szwaba stanął na początku trasy. Razem z podobnie ubranym Wyattem z gitarą przejdą przez całe centrum śpiewając cover sznycelkowej piosenki. Dziewczyny będą nagrywać z różnych stron. Potem to zmontują i wrzucą na kanał Wyatta, dla większej efektywności reklamy.
- Cały czas idziesz za mną, wypowiadasz tylko ustalone kwestie, a kiełbaski... - Wyatt zerknął na te kilka "porcji", które Jude przeznaczył na reklamę. - ...dawaj tylko dzieciom. Zaśpiewamy to jakieś kilkanaście razy i zakończymy przy Nadziej Mnie. Cały czas się uśmiechaj. Okej?
- Ta.
Tak więc ruszyli. Pomimo standardowego zgiełku głos Wyatta miał dobre przebicie.
- Kiełbaski, królewny mięs, ocieka niebem każdy kęs, Nadziej Mnie kiełbaski ma, grzecznym dzieciom chętnie da.
W niemalże podskokach wykonali pierwszy utwór. Ludzie oglądali się za nimi z zainteresowaniem i rozbawieniem.
- Jeśli chcesz ręką jedz! - krzyknął Grimmjow wciskając kiełbaskę na patyku jakiemuś dresowi.
- Możesz wcinać cały dzień.
- Proszę trzymaj, rośnij wszerz - Pantera podał kolejną jakiejś karynie, która urażona poszła sobie. - Za szelki schowaj jeśli chcesz!
- Joi jo Nadziej Mnie! Joi jo Nadziej Mnie!
Szło im całkiem nieźle. Grimmjow tak się wciągnął, że śpiewał też całą piosenkę razem z Wyattem.
- Możesz lizać cały dzień - zaśpiewał podając ostatnią kiełbaskę Nnoitrze. Ten ze zbereźnym uśmiechem przyjął darmowy poczęstunek.
Zakończyli planowo przy Nadziej Mnie.
- Wyszło ekstra - pisnęła Caitlyn.
- Teraz to trzeba zmontować.
Ruszyli więc szybko do Cytryny zostawiając Jude'a z natłokiem nowych klientów.
- Ej, a miał mi ktoś też chyba pomóc!? - krzyknął za nimi, ale nikt nie zareagował.
Natychmiast po dojściu do ich głównego miejsca, Kat spojrzała na zegarek.
- Dwie godziny bez śniadania! - krzyknęła z rozpaczą.
- Śniadania? Jest prawie piąta... - powiedziała Nikki.
- To... skomplikowane. Dzięki za wszystko, my się zmywamy.
- Nie chcesz zobaczyć finalnego filmiku? - Wyatt zerknął na nią znad netbooka.
- Poszukam potem, narazicho! - pomachała im, po czym zaciągnęła Nnoita za jego kaptur od bluzy z krótkim rękawem i poszli, a Grimmjowek, już bez stroju szwaba, za nimi.
Doszli do Nadziej Mnie, przy którym był prawdziwy kolejkon.
- Nieźle - mruknął Nnoit.
- To ja pójdę po kasę... - Kat podeszła do Jude'a, który właśnie kasował zamówienie.
- Nie mogę teraz gadać, jestem zajęty - odpowiedział.
- Pinionszki - szepnęła.
- No niech będzie.
Podsunął jej 500.
- Ale miało być 600...
- Nie pomogliście z klientami i musiałem zatrudnić Lydię.
Kat zerknęła na rudą dziwaczkę, która co chwila zerkała na Jude'a.
Groźna jak zawsze.
No ale cóż.
- Mimo wszystko dzięki... - odpowiedziała biorąc kasę. Starczy na kalkulator i chleb. Albo na klapki, jeśli Vanessa im zasponsoruje pieczywko. Podeszła do kolegów z nieciekawą miną. - Wciąż trochę brakuje...
- To ile ten chleb kosztuje - Nnoit podłubał sobie w uchu.
- Na chleb to Vanessa pewnie by nam dała. Ale Szayel chciał kalkulator, a Grimmjow klapki...
- CO - Cyklop aż się zadławił. - Odstawialiście tą szopkę, żeby zarobić na jakieś japonki kurna gumowe?
- Skórzane - poprawił go Grimmjow.
- SKÓRZANE? Ty wiesz w ogóle, że nie będziesz mógł w takich chodzić po plaży, bo się zniszczą?
- One są od HILFIGERA, nie ZNISZCZO się.
- Hilfiger srifiger, chyba cię porąbało, żeby tracić jakikolwiek hajs na buty, które zaraz zgubisz. Ja wam pokażę jak to się robi - wyszczerzył się.
- Nie powiem, jak zdobyłem ciuchy - zaczął, kiedy ruszyli w stronę sklepów - ale mogę pokazać inny protip na wyciągnięcie itema ze sklepu.
Zatrzymali się przed Huntingtonem.
- Cóż... nie jestem pewna, czy to dobry pomysł... - Kat zaczęła szukać wzrokiem Szayela. Może akurat kręcił się gdzieś przy wejściu.
- Why not?
- Vanessa tu pracuje, a ty chyba chcesz zrobić coś złego...
- Masz rację. Lepiej oskubać kapitalistów - Cyklop poklepał ją po ramieniu i ruszyli do Hilfigera.
Weszli do środka jak gdyby nigdy nic.
- No to pokazuj je - nakazał Grimmowi. Ten sugestywnie wskazał na najzwyklejsze w świecie brązowe klapki. Taka zwykła podeszwa z szerokim pasem w poprzek.
- Ale rak - skomentowała Kat.
- No to to się robi tak - Cyklop złapał za parę z numerem Grimmjowa, po czym oderwał jednym ruchem metkę. - Wkładaj - podsunął mu. Pantera wykonał polecenie. - A teraz udajesz niemowę i do wyjścia.
Tak więc wyszli. Oczywiście bramka za nimi pisnęła, lecz z idealnie nihilistycznymi minami oddalili się.
Ale nie ma tak dobrze.
Strażnik Ron zawsze w gotowości.
- Młodzieży, zatrzymać się! - nakazał stając przed nimi.
- Słucham, panie władzo - odpowiedział Nnoitra.
- Zdaje się, że coś nie należy do państwa.
- Ta?
Ron zmierzył ich wzrokiem, po czym wyciągnął jakiś śmieszny patyczek. Przejechał nim przed naszymi bohaterami. Zapiszczało, kiedy był w pobliżu stóp Grimmjowa.
- Te klapki są kradzione - powiedział.
- No co pan nie powie - rzekł Nnoit, a Kat nie wychodziła z podziwu, że nawet zachował pozory kultury osobistej.
- Proszę je zwrócić.
- Żartowałem. Nie są kradzione. Do widzenia.
- W takim razie rachunek poproszę.
- Nie noszę rachunków przy sobie, oszczędzam drzewa.
- A ja nie oszczędzam kryminalistów.
Następnie stało się coś jeszcze bardziej nieprawdopodobnego. Nnoitra wygłosił mowę na temat dbania o środowisko, poruszając szczegółowo problem wycinki drzew i nadmiernego wykorzystywania papieru. Nawet Grimmjowowi pociekła łezka, chociaż nie wiedział, czym drzewa są.
- Koniec tego, idziesz ze mną - Ron złapał Cyklopa za ramię.
- Nie idzie.
Odwrócili się. Oto członkowie GreenPeace przyszli wytoczyć walkę z władzą. Natychmiast przywiązali się do Rona tworząc zamieszanie w tej części centrum. Nasi bohaterowie w tym czasie ulotnili się pod Huntingtona.
- Poczekajcie tu, załatwię to szybko - Kat wlazła sama do sklepu rozglądając się za Szayelem. Niestety musiała sobie pomóc wypytywaniem pracowników. Znalazła różowego siedzącego w rogu działu z książkami. Przyciskał do siebie pudełko z kalkulatorem oraz czytał jakąś biografię Messiego czy innego czipsera. - Dalej, idziemy.
- Wybawienie - wstał szybko i ją uściskał. - Myślałem, że tu zginę. Muszę siusiu.
Wcisnął jej pudełko i uciekł.
- Łazienka jest płat... Poradzi sobie... - mruknęła. Poszła po chleb, a następnie do kasy opłacić wszystko.
Kiedy wyszła, jej kolegów już nie było. Panicznie rozejrzała się wokół. Ujrzała błękitną czuprynę Grimma, więc pognała w tamtą stronę.
Właśnie lali jakiegoś ochroniarza.
- Chciał wlepić mi mandat za załatwienie potrzeb fizjologicznych w fontannie - wyjaśnił Szayel bez wyrazu twarzy. - Masz moje cudeńko? - wyrwał jej pudełko z kalkulatorem i z miłością objął.
- Dobra, idziemy - Grimm otrzepał się z niewidzialnych kurzków. Nieznany jej ochroniarz leżał w opłakanym stanie.
Wrócili więc do samochodu.
Już nigdy nie będę mogła tam wrócić, myślała Kat wracając do Sarbinowa. W końcu ktoś się skapnie, że człowiek, który pobił ochroniarza to ten sam, co reklamował Nadziej Mnie. Jej "przyjaciele" raczej nie będą chcieli się z nią widzieć...
Wchodząc do domu, pomimo wygranej, wszyscy czuli się nienajlepiej.
- Zjedzmy w końcu to śniadanie... - Grimmjow osunął się na krzesełko.
- Syfiarze, nigdy was tego nie nauczę... - mruknął Szayel podnosząc jakiś papierek po cukierku leżący na blacie.
- Meh... - Nnoit przewrócił oczami, po czym trzepnął Szayela, który się zawiesił.
- ...spójrzcie - różowy nie odwracając się pokazał papierek, który okazał się zwykłą karteczką z tekstem.
"Znalazłem chlebek, zostawiam go w zamrażalce, wyciągnijcie na noc, to rano będzie gotowy do spożycia. Miłej zabawy, minionki~!"
- Gin musiał zostawić tą karteczkę przed wyjazdem, ale żeśmy jej nie zauważyli - stwierdził Nnoit, po czym otworzył zamrażalkę i wyciągnął bochenek chleba. - Haha.
- Przynajmniej wzbogaciłem się o kalkulator - stwierdził radośnie Szayel.
Grimmjow zauważył, że chyba zostawił klapki przy ochroniarzu, bo go nimi tłukł po oczach. Trochę przegryw.
 
***
 
No samo zakończenie bez puenty, ale nie ten poziom XD Bardzo mi się podoba, gdyż:
- jest jakaś składna akcja, jakaś przygoda (chociaż na dobrą sprawę bezcelowa)
- zmieniłam nieco zarys Szayela, Nnoita i Grimmjowa, ale jestem ciekawa, czy ktoś to zauważył <<:

Pozdrawiam cieplutko i wypowiedzcie się w komentarzach, co o tym sądzicie!

PS Planuję dwie nowe serie 8)