LISTA STRON

|SŁOWO WSTĘPU|

Witam szanownego czytelnika w swoich skromnych progach.
Zapraszam do zapoznania się ze spisem mojej "twórczości" i wybraniem odpowiadającej sobie pozycji.
W razie problemów zapraszam do zakładki "Bohaterowie".
Życzę miłej lektury!

PS Będę wdzięczna za wszelkie komentarze~!

|Statystyka, co mnie na duchu wcale nie podnosi ani nic|

niedziela, 25 sierpnia 2013

14# Życie w NY - nowi ludzie, nowe problemy

WITAJCIE LUDZISKA. Uwielbiam pisać sama dla siebie, bo wiem, że tylko ja czytam tego bloga! Może powinnam dawać sama sobie KOMENTARZE?

***

Zbliżał się koniec roku szkolnego, a to oznaczało coraz większe luzy w szkole. Nie dotyczyło to oczywiście osób z ostatnich klas, gdyż (w większości) żyły tylko rekrutacją na studia.
- Ja się na pewno dostanę i ty pewnie też i będziemy chodzić do szkoły razem, to takie super! – emocjonowała się błękitnooka blondynka w damskiej łazience czekając aż jej przyjaciółka poprawi sobie makijaż. – Yale jest taką super pro szkołą, pewnie będzie dużo fajnych chłopców… Ah, na pewno się dostanę, przecież jakbym mogła się nie dostać, przecież…
- LUX. Ogarnij się – Caitlyn zmierzyła jej odbicie zirytowanym wzrokiem, po czym skupiła się na nakładaniu tuszu na drugie oko. Odkąd Lux dowiedziała się, że ktoś z jej „listy przyjaciółek” złożył podanie do Yale nie odstępuje tego kogoś na krok. Pech chciał, że to była Cait.
- Jak ty możesz zachować taki spokój!? Przecież to takie emocjonujące wydarzenie! Koniec z mieszkaniem z rodzicami! Koniec z chodzeniem spać o 20!
Cait niebezpiecznie drgnęła brew. Lux była dziwna. Wyglądała jak typowa blondynka bez mózgu, ale dodatkowo wiodła jakieś zmutowane życie. Mieszkała sobie z rodzicami w wielkiej willi na obrzeżach Nowego Jorku, żyła jak księżniczka. I chodziła spać o 20. Jej życie towarzyskie polegało na zabawach z młodszym kuzynostwem i pogawędkach ze służbą. Nie miała znajomych, ludzie wiedzieli, że jest obrzydliwie bogata i albo uważali ją za snobkę, albo za blondynkę bez mózgu.
Cait natomiast mieszkała w małej miejscowości obok Nowego Jorku, gdzie jej ojciec przewodził super pro oddziałem policyjnym. Dziewczyna codziennie dojeżdżała do szkoły, jednak w ostatnim roku otrzymała w spadku mieszkanie w NY, dzięki czemu w końcu chodziła na lekcje wyspana.  Jednak ciągle denerwowało ją to wielkie miasto i tutejsi ludzie. Wiele razy myślała o tym, aby rzucić szkołę i pracować z ojcem. Mimo wszystko w głowie nadal miała słowa dziadka: „Jeśli nie ukończysz szkoły z Ligi Bluszczowej, bluszcz obrośnie ci stopę”. Dlatego jej misją było ukończenie Yale… i już zaczęła żałować, że wybrała właśnie tą szkołę.
- Cait, a może jeszcze raz poczytamy sobie listę osób, które złożyły tam podania? – Lux wyciągnęła obszerną teczkę, którą załatwił jej tata, z listą kandydatów do Yale.
- Nie.
- Ale popatrz, tu są wszyscy chłopcy z tej szkoły za rogiem…
- Tak, i wszystkie dziewczyny też. Dlatego, dzięki twojemu informowaniu świata o wszystkim, z naszej szkoły startujemy tam tylko my.
„Szkoła za rogiem” wygrywała w każdych rankingach z tutejszym liceum, więc po „zabierającej wszelką nadzieję” informacji Lux, ludzie stracili chęć na Yale.
- O nie, nie! Właśnie, że nie! – zaprzeczyła blondynka przybierając poważny wyraz twarzy i machając wskazującym palcem jakby karciła przedszkolaka. – Jest jeszcze ktoś z naszej szkoły, i pomimo tego, że jest cyganem, nie możemy go traktować jakby był Murzynem!
Cait walnęła głową w zlew.
- No dobra. Więc kto to jest?
- Twisted Fate.
- …kto? – Cait zanurkowała w umyśle próbując przypomnieć sobie czy kiedykolwiek słyszała o kimś takim. Bez rezultatu.
- Twisted Fate.
- No dobra… ale kto to?
Lux wyciągnęła z torebki inną teczkę i podała koleżance. Wyglądało to jak tajne akta szkolne, które przechowywane były w sekretariacie.
- Skąd ty to… - chciała spytać Cait, ale odpowiedź sama przyszła jej na myśl – tatuś Lux i jego obszerne znajomości na Fejsbruku. Chwyciła akta i zaczęła je przeglądać. Dane personalne mało ją interesowały, przyjrzała się raczej zdjęciu doczepionemu taśmą klejącą do dokumentu. Nie przypominała sobie, aby widziała kogoś takiego na korytarzu.
- Ty masz akta wszystkich w tej torebce?
- Nie, tylko osób, które idą ze mną do szkoły.
- A skąd wiesz, że się… chwila. Moje też? – Cait zmarszczyła brwi.
- Jasne! Ale ci nie pokażę – Lux przybrała niewinny wyraz twarzy i przycisnęła torebkę do piersi. Cait oddała jej akta Fate’a i wyszła z łazienki. Blondynka podreptała za nią.
***
- Panowie. Nasz klub nie wypalił – ogłosił Szayel pewnego dnia. Od tego czasu zdążyli zapomnieć o tym, że przez Grimma, który poprzez striptiz na stołówce chciał zareklamować nowo powstały szkolny Host Club, szanse na powstanie klubu spłonęły jak Joanna.
Tym czasem spotkali się całą czwórką w kącie korytarza.
- Panowie – przemówił różowo włosy. - Niedługo bal z okazji pożegnania ostatnich klas. Nie tyle ważna jest obecność w tym wydarzeniu, jak w imprezach po owym balu. Jak to mówią: „nie ważne z kim pójdziesz na bal, ważne z kim obudzisz się w łóżku”. Jednak, aby się wkręcić na jakąkolwiek imprezę, trzeba mieć partnerkę na bal, aby zacząć jakiekolwiek imprezowanie. Panowie, rozpoczynam akcję „Znajdź ostatnią płotkę”!
- …płotkę? – Grimm uniósł idealnie wydepilowane brwi. – A nie lepiej szprotkę?
- A nie lepiej „Ogarnij Szayela aby wymyślał normalne nazwy misji skoro już musi je wymyślać”? – spytał Nnoit po czym oberwał tuńczykiem w łeb.
- Nazwa jest nie ważna. Przedstawię wam plan. Jest prosty. Znajdujemy czworaczki, które są zagubione w tej szkole i nie mają z kim iść na bal, bo nie chcą zostawić ani jednej siostry bez partnera. Czwórka takich facetów jak my, z pewnością rozwieje ich problem…
- W szkole nie mamy czworaczek – skomentował Ulquiorra.
Szayel wydał się przybity.
- Nie musisz mi niszczyć marzeń, Uqlu-sama…
Grimmjow podał mu chusteczkę.
- Ale na szczęście mam plan B! – Szayel wydmuchał nos. – Ogłosimy casting na partnerkę na bal, z pewnością wszystkie dziewczęta będą się pchały abyśmy to my byli ich partnerami!
- Chyba tylko te, których nikt nie chce.
Kolejny cios od Ulqa.
- Nie wiem jak wy, ale ja mam z kim iść – uśmiechnął się Grimmjow. Zapanowała cisza.
- Masz z kim iść? – Szayel poprawił nerwowo okulary. – Wybacz, ale nie widzieliśmy w ostatnim czasie, abyś zadawał się z jakąkolwiek niewiastą z tej szkoły.
Nnoit i Ulqu przyznali mu rację.
- Bo nie chodzicie na zajęcia wyrównawcze w piątki... – mruknął wściekle Grimm wstydząc się tego z lekka. Musiał chodzić na zajęcia, aby poprawić oceny z angielskiego.
- A więc tam ją poznałeś… Opowiedz nam o niej – Szayel przyjął ton przyjaciela-geja.
- No więc… Ma na imię Sona…
Nnoitra zaśmiał się swoim zmutowanym śmiechem.
- Zazwyczaj zaczynając opowieść o nowopoznanej lasce mówisz „Ma duże cycki…”… AUĆ – przerwał, gdyż oberwał od Ulqa w nos. Cała trojka patrzyła zniesmaczona na Nnoita.
- Co jest?
- Grimmjow też ma uczucia – powiedział Ulqu i pogłaskał Grimma po głowie.
- A idźcie sobie, wy geje – Nnoit urażony machnął na nich ręką i staną metr dalej.
- Teraz możesz mówić dalej – Ulqu zwrócił się do Grimma również przybierając ton przyjaciela-geja (chociaż on właściwie ma zawsze taki ton).
- No więc… - Grimm lekko się speszył. – Ma niebieskie włosy jak ja, tylko takie długie i… jest z ostatniej klasy… i nie umie mówić…
Nnoit znowu rzygnął śmiechem.
- Więc nie miała jak powiedzieć, jakim kartoflem jesteś… - tym razem oberwał w nos prosto z buta Grimma. Zaczęli się więc bić, ale to nudne i niewarte opisu.
***
- Ej, Kat, chcesz przyjść na targi gier? – spytała Konata pewnego czerwcowego dnia.
- Jakie targi?
- Mój klub robi małe targi na zakończenie roku…
- …jaki klub?
- Klub Gier Komputerowych.
- …co? – Kat rzuciła Konacie spojrzenie pełne wyrzutu. – Czemu ja nie wiedziałam o tym klubie?
- Bo był tajny – zachichotała. – Oficjalnie działaliśmy jako Kółko Matematyczno-Fizyczno-Wuefowe, bo wiedziałam, że nikt nie będzie chciał do takiego kółka należeć.
- Czemu mi nie powiedziałaś?
- Ups… - zaśmiała się Konata patrząc jak Kat zalewa się łzami. – Tyle przegrać… No ale nic. Jak chcesz to się jeszcze załapiesz na ostatnie zajęcia. Dzisiaj po lekcjach w sali informatycznej.
I poszła. Kat myślała czy iść czy nie… ale zdecydowała, że pójdzie. Bo czemu by nie.
Tak więc po skończonych zajęciach ruszyła w stronę sali. Było to na drugim końcu szkoły, więc Konata pewnie już była na miejscu. Bo jeśli nie, to Kat mogła czasem stanąć oko w oko z innymi członkami klubu, czyli OBCYMI LUDŹMI, a tego nie chciała.
Stojąc przed drzwiami zawahała się chwilkę, jednak powoli otworzyła drzwi i zerknęła do środka. Przy białej tablicy stała Konata i rysowała kolorowymi markerami coś na tablicy.
- H-hej… - przywitała się nieśmiało Kat z resztą członków koła, jednak dopiero po chwili zebrała się na odwagę aby zerknąć po owych ludziach. Była tam jedna osoba. Nie jest źle.
- Hej – przywitała się owa osoba. Była płci męskiej. Spojrzała na Kat po czym kontynuowała wnikliwe oględziny planu narysowanego przez Konatę.
- Dobrze, że jesteś – niebiesko włosa wskazała jej puste krzesełko obok randoma. – Usiądź i patrz. Właśnie rozrysowywuję dobrą strategię do PvP w Majnkrafcie.
- Okej… - Kat usiadła. W sali panowało milczenie, słychać było tylko pisk pisaków rysujących po tablicy.
- Mogę spytać o co właściwie chodzi? – spytała Kaczi po jakimś czasie.
- Przecież mówiłam! – warknęła Konata wyrwana z transu.
- Ale to już trochę trwa, myślałam, że robi się tu bardziej konstruktywne rzeczy…
- A to nie jest konstruktywne!?
- Jest, ale… od kiedy grasz w Majnkrafta?
Konata zamknęła pisak.
- Nie gram ale czemu nie mogłabym opracowywać dobrych strategii? – uśmiechnęła się.
- …
- Tak w ogóle fajnie by było jakbyś się zapoznała z naszym nowym kolegą. Dołączył do nas w poprzednim trymestrze, wspominałam ci o nim, ale nie miałam okazji was sobie przestawić. No więc, to jest Cielu – wskazała palcem na owego randoma.
- Miło mi ciebie poznać – Kat wysiliła się na uprzejmy uśmiech. – Jestem Kat…
- Wiem, Konata mi opowiadała o tobie – uśmiechnął się aspołecznie. - Fajnie, że zgodziłaś się robić kosplej szamanki z Metina do naszej grupki…
Kat dostała zawału.
- C-co…!?
Konata zachichotała tylko i kontynuowała mazianie po tablicy.
***
Czym byłoby dobre opowiadanie bez wątków dramatyczno-miłosnych! (dlatego to nie jest dobre opowiadanie, bo tu takich nie ma :( )
***
Blond chłopiec, nazywany w klasie „Naruto” albo „Izrael” wracał właśnie do domu. Mijał rozwalone kamienice. Mieszkał w najniebezpieczniejszej dzielnicy Murzynów w Nowym Jorku. Tutaj wszyscy hejcili go za to, że był białym blondynem. Mieszkał z rodzicami i dziadkiem, który zawsze powtarzał, że pomylił dzielnice podczas kupowania mieszkania. Niestety nie było ich stać na zmianę miejsca zamieszkania, dlatego chłopak pogodził się ze swoim losem. Czasem chodził do China Town owej dzielnicy z nadzieją, że spotka tam kogoś, kto kilka razy ocalił mu życie. Był to jego mistrz, który czasem uczył go sztuk walki. Półkrwi Chińczyk, tolerowany tylko ze względu na to, że jego ojciec, Afroamerykanin, przewodził wietnamsko-tajsko-nigerysjkim gangiem słynącym ze swojej pysznej zupy.
Także tego dnia blond chłopak miał spotkać swojego mistrza. Jednak znowu było to spotkanie z powodów negatywnych. Blondyna znowu zaatakowali członkowie gangu „Paris Hilton – jedyna słuszna blondynka”. Na szczęście i tym razem uratował go jego przyjaciel – Yi. Oboje pomagali sobie w każdej sytuacji, byli w pewnym sensie przyjaciółmi. Jednak o ile chłopak traktował Yi jak swojego mistrza, ten patrzył na niego nieco inaczej…
- Znowu mnie uratowałeś, dziękuję – uśmiechnął się blondyn patrząc jak pół-Chińczyk chowa swój ostry wypiercingowany miecz.
- To dla mnie psijemność – odrzekł Yi. – Będę ciebie zawsie chronić, bo wiem, zie ty będzie teś wśpierać mnie – położył mu rękę na ramieniu patrząc mu w oczy. Chłopak nie widział jego oczu – Yi nosił zazwyczaj hełm, w którym wyglądał jak skrzyżowanie muchy z Obcym. I nawet dobrze. Pół-Chińczyk nie chciał aby blondyn czasem odkrył, jakimi uczuciami został obdarzony. Od pierwszego ich spotkania Yi czuł, ze musi go chronić za wszelką cenę…
***
Jeśli po powyższym fragmencie sądzisz, że w kolejnym odcinku Yi i Ezreal skończą w łóżku, jesteś wstrętną yaoistką :c
***
I taki tam bonusik, bo jak piszę raz na ruski rok, to napiszę więcej xD
***
Jego przyjaciele już poszli, jednak on został i poczekał na nią. Nnoit to cham, pomyślał, czemu się z nim zadaję właściwie… Zauważył ją. Szła z jakąś długowłosą blondynką, która coś jej opowiadała, a potem pożegnała się z nią uściskiem. Gdy zniknęła, Grimmjow ruszył w stronę Sony.
- Cześć. Chcesz może pójść na lody czy coś nim odprowadzę cię do domu? – spytał. Dziewczyna uśmiechnęła się i kiwnęła głową.
Poszli więc do najbliższej miłej kawiarenki. Po drodze opowiedział jej jak spędził czas w szkole, pomijając plan Szayela i rozmowę o niej. Pewnego dnia poprosiła go, aby opowiadał jej różne rzeczy, bo bardzo to lubi, więc robił to. Czasem było mu głupio, bo odruchowo zadawał pytanie „A co u ciebie?”, ale widać, że nie czuła się tym urażona. Nie mówiła od urodzenia. Wiedział o niej sporo, pisali ze sobą całymi wieczorami. Wtedy nie czuł się tak bardzo niezręcznie. Dzisiaj jednak musiał ją o coś spytać.
- Słuchaj… czy spotykasz się ze mną tylko dlatego, że chcesz być miła, albo coś związanego z tym, że… nie możesz mówić?
Sona zmarszczyła lekko brwi. Pewnie teraz mnie zabije, pomyślał Grimm, jestem idiotą.
Ale nie. Wyciągnęła ona swój telefon, napisała mu odpowiedź i pokazała.
<<Jesteś chyba jedyną osobą z tej szkoły, która zapomina o tym, że nie mogę mówić>>
Grimm zawstydził się, jednak kiedy spojrzał na nią, nie wyglądała na złą. Była uśmiechnięta, jak zawsze. A nawet bardziej. Czyli to dobrze, że jest takim idiotą?
A kogo to obchodzi, skoro jako jedyny z całej czwórki Team of Espada ma z kim iść na bal?