LISTA STRON

|SŁOWO WSTĘPU|

Witam szanownego czytelnika w swoich skromnych progach.
Zapraszam do zapoznania się ze spisem mojej "twórczości" i wybraniem odpowiadającej sobie pozycji.
W razie problemów zapraszam do zakładki "Bohaterowie".
Życzę miłej lektury!

PS Będę wdzięczna za wszelkie komentarze~!

|Statystyka, co mnie na duchu wcale nie podnosi ani nic|

niedziela, 1 lipca 2012

4# [bez tytułu] [DRAMA] [Laos - Kambodża]


To był kolejny nawet spokojny dzień. Arun mając troszkę wolnego czasu postanowiła wybrać się do CB, czyli miejsca, w którym swój wolny czas marnowały wszystkie państwa. Można by to nazwać bardziej domem publicznym, bo był to najzwyklejszy dom, w którym każdy robił co chciał. Kambodża weszła do salonu i przywitała się ze wszystkimi po czym zauważyła swojego ukochanego braciszka, Laosa.
- Lao! – podbiegła do niego. Chłopak przytulił ją mocno i uśmiechnął się.
- Siostrzyczka!
Kambi przyjrzała się mu uważnie. Wyglądał jakoś tak… nowocześnie. Miał na sobie jakiś amerykański T-shirt a z kieszeni wystawał mu iPod.
- Coś się stało? – spytał.
- Wyglądasz… inaczej.
- Tylko tyle mi powiesz? – spytał z  przekornym uśmiechem.
- Uh… - przyglądała mu się dalej. Może to tylko przez te ubrania, ale Kambi miała wrażenie, że zmieniło się coś jeszcze.
- I wiesz, od teraz jestem kapitalistą – pochwalił się. Spojrzała na niego.
- No co, nie cieszysz się, że braciszek zmienił ustrój? – spytał.
A Arun spojrzała na niego brązowymi oczkami i rozpłakała się. Ze szczęścia.
- Naprawdę? – spytała tuląc się do niego.
- Jasne – odpowiedział szczerząc się. – Aż tak się cieszysz?
- Tak, to takie wspaniałe, że porzuciłeś komunę – wylewała potoki łez w jego bluzkę.
- Ah, siostrzyczko… - poklepał ją po główce i dał pstryczka w nos. – Chcesz kawę?
- Poproszę – uśmiechnęła się ocierając łzy. Była naprawdę szczęśliwa.
Poszli więc do kuchni. Kambi dalej wpatrywała się w niego z radością w oczach, a on robił kawę.
- Tak w ogóle to tęskniłem – zaczął jakąś rozmowę wstawiając wodę.
- Ja też, i to bardzo.
- To czemu nie przychodziłaś tutaj częściej? – udał, że zaraz się rozpłacze.
- Musiałam pracować…
- E tam, praca poczeka – machnął ręką po czym wsypał kawę do kubków.
- Wiesz, chciałabym szybciej rozminować kraj…
- Ah, rozminowywanie, no tak, to tego lepiej nie przekładać – przyznał jej rację zalewając wodę do kubków. Dodał też mleka i cukru. Tonę cukru. Kochał cukier w kawie, a skoro tutaj było wszystko za darmo to czemu miałby sobie żałować? Zerknął na siostrę. Idealnie. Skupiona była właśnie na jakiejś akcji w salonie. Z zaciekawieniem patrzyła w stronę drzwi. Lao wziął pojemnik stojący obok cukierniczki i dosypał jej trochę trucizny.
- Kawa gotowa – uśmiechnął się i wręczył jej kubek.
- Dziękuję – upiła spory łyk. Nie ma to jak dobra, słodka kawka…
- Myślałem o tym aby polepszyć stosunki z Europą – powiedział i począł siorbać swoją kawę.
- Z Europą… Wiesz, to właściwie dobry pomysł… - zamyśliła się dalej pijąc.
- Pieprzyć uprzedzenia, jeśli zbliżymy się do Europy, możemy mieć z tego same korzyści, towarzyszko.
- …Lao, powiedziałeś „towarzyszko”.
- Ah… Tak mi się jakoś wymsknęło… - skarcił siebie w duchu.
- Spokojnie, rozumiem. Przecież skoro tyle lat tak mówiłeś to tak nagle się odzwyczaisz – uśmiechnęła się uroczo. Lao też się uśmiechnął. Nawet nie musiał się bać, że wpadnie. Kambi zawsze go sama tłumaczyła.
- Dokładnie tak, towarzyszko – odpowiedział i skinął głową.
- …Ale mógłbyś chyba nad tym panować jakoś, co? – mruknęła już nie tak miło.
- Bo co?
- Bo wszystko – burknęła odstawiając kubek na bok. Trucizna zaczęła działać. Wprawdzie nie wyrządziła jej szkód fizycznych, lecz poprzestawiała jej troszkę w głowie.
- A wiesz co? Tak naprawdę to nie mam zamiaru zrywać z komuną – powiedział zły. Zauważył, że działanie trucizny się zaczęło. Sama by nigdy tak szybko nie zmieniła nastroju.
- I dobrze, kurwa, rób co chcesz, nie mam zamiaru zawracać sobie tobą głowy – odwróciła się i ruszyła w stronę wyjścia do salonu.
- Lepiej zajmij się sobą.
- Wiesz co? Ja ci powiem, że mnie to kojarzą a nie jak ciebie. „Laos? Co to jest Laos? Jakiś gatunek robaka?” – zatrzymała się, odwróciła i spojrzała na niego z wyższością.
- Ciebie to kojarzą tylko z Pol Potem i biednymi dziećmi, gratuluję – warknął, ukrywając to, że zabolała go jej wypowiedź.
- Idioto, a o Angkor Wat zapomniałeś?
- Angkor Wat? Nie bądź śmieszna. Co tam jakaś rozwalona wioseczka w porównaniu z jaskinią Tham Kong Lo, Tan Fan, Tat Yuang, Khon Phapheng czy Pałacem Królewskim w Luang Prabang? – zaśmiał się.
- Tylko tyle? To masz mało tych swoich „zabytków”. I nawet nie wiesz, że Angkor Wat to tylko największa perła w całym naszyjniku.
- A ty nie wiesz, że ten naszyjnik można łatwo przerwać – zbliżył się do niej bardzo blisko patrząc jej w oczy, ni to z nienawiścią, ni to z miłością.
Arun wbijała w niego swoje wściekłe spojrzenie i odsunęła się pod ścianę. Lao jednak podszedł znowu i chwycił ją za szyję.
- No co? Nie możesz pogodzić się z tym, że nigdy nie będę cię kochał tak samo jak Wietnam? – syknął.
- Mam cholernie głęboko gdzieś, co będziesz robił z tą chińską suką – odepchnęła go.
- Coś wulgarnie się wyrażacie, towarzyszko – wbił jej kolano w brzuch.
- Spadaj – zabijała go wzrokiem.
- No to do widzenia, siostrzyczko – uderzył ją w głowę i wbił nóż w brzuch.
- Cholerny gówniarz… - syknęła opadając na podłogę.
***
Obudziła się po krótkiej chwili. Pamiętała tylko większą część kłótni ale koniec… Widząc krew na podłodze i ubraniach domyśliła się co zaszło. Zerknęła tylko na Laosa zajętego czymś innym i uciekła niczym ninja.
***
Na drugi dzień Kambodża ponownie odwiedziła CB. Wiedziała, że spotka tam brata a wczorajszej sprawy nie można było zostawić bez zakończenia. Usiadła na taborecie w roku sali i obserwowała ludzi. Laos rozmawiał gdzieś z Birmą. Po chwili jednak zauważył ją i podszedł trochę.
- Kambi… Możemy porozmawiać? – spytał lekko zakłopotany. Arun skinęła tylko głową i podeszła bliżej.
- Tak sobie myślałem i… Chyba nic…
- Rozumiem – przerwała mu. – Nie możemy spędzać ze sobą czasu. Nic z tego dobrego nie wyniknie.
- Dokładnie… - spojrzał gdzieś na bok. – No to cześć.
- Żegnaj – odpowiedziała bez emocji w głosie i wrócili oboje do swoich poprzednich zajęć.
***
Mijały lata. Stosunki między Kambodżą i Laosem były neutralne, z wyraźnym dystansem. Jednak do Arun uśmiechnęło się szczęście. Poprzez wcześniejszą znajomość z Sealandem, zaczęła utrzymywać stosunki z Anglią co z kolei przyczyniło się do kontaktów z Francją, Hiszpanią, Niemcami i Ameryką. Kambodża zaczęła się szybko rozwijać, nie raz porównywano ją do Japonii, aż w końcu mówiono, że to kolejny świetny wiek Kambodży równy z okresem angorskim. Nikogo nie zdziwiło, gdy po 20 latach Arun zasiadła w elitarnej grupie G8. Turyści z całego kraju przyjeżdżali do niej na wypoczynek, jej rolnictwo było na bardzo wysokim poziomie tak samo jak przemysł włókienniczy, chemiczny i nie tylko. Tak jak można było kupić gadżety z flagą amerykańską, brytyjską czy włoską, tak i długopisy oraz wszelkie inne pierdółki z khmerską flagą widniały na każdym rogu. Ludzie powoli przywykli do jej wszechobecności. Arun często udzielała się społecznie, nazywano ją „damą z Azji”. Różne państwa często przyjeżdżały w odwiedziny do niej słysząc o jej wspaniałej gościnności. Tylko widok z jednego jej okna wprawiał ich w zakłopotanie…
- A oni tam tak egzystują dalej… - bardziej stwierdził niż zapytał Francja, przebywając u Arun na herbatce.
- To nie jest temat do rozmowy… - odparła smętnie nawet nie zerkając w stronę okna. Ludzie często zastanawiali się jak tak potężny kraj jak Kambodża może sąsiadować z takimi biednymi państwami jak Laos i Wietnam… Właściwie to nie państwami… W 2020 roku Laos i Wietnam stali się rejonami autonomicznymi Chińskiej Republiki Ludowej. Były to dwa mizerne kraiki, które utrzymywały się tylko dzięki „łasce” Chin…
Naprawdę, wiele się zmieniło. Wszyscy myśleli, że Kambi musi czuć się szczęśliwa ze swojego „awansu” społecznego… Nie wiedzieli jednak, iż od tamtej kłótni Arun nie uśmiechnęła się szczerze ani razu..
***
- Towarzysze, mogę wam już źdradzić moją tajemnicię, aru – uśmiechnął się Yao spoglądając na rodzeństwo. Wietnam i Laos siedzieli na piekielnie twardych krzesłach w jego gabinecie przesiąkniętym zapachem opium i czegoś co kojarzyło się z oceanem. – Otóż planuję podbić Kambodżę, aru!
- O… - nihilistycznie odparła Wietnam i podniosła na niego swoje oczy kompletnie pozbawione jakiejkolwiek iskry życia.
- Rozumiem, towarzyszu. To bardzo wielki plan, czy aby to nie zaszkodzi naszej gospodarce? – spytał uprzejmie Laos, również bez wielkich emocji.
- O to już się nie bójcie, aru – uśmiechnął się Chińczyk tryskając radością. – Ściegółowe plany dośtaniecie od siefa, aru.
***
- Siostro…? – Laos podszedł do Wiet, która stała kilka kroków przed głównodowodzącym jej wojsk.
- Tak? – nawet na niego nie spojrzała.
- Myślałem o tym… i nie chcę walczyć z Kambodżą… - chwycił ją za rękę. Zerknęła na niego i pogłaskała go czule po policzku.
- Nie wymyślaj teraz głupot. Zaraz idziemy walczyć.
- Wiem. I będę walczył. Ale nie z nią. Chcę walczyć o niepodległość…
- Dara, to niemożliwe. Nie masz z nim szans… - umilkła widząc Yao idącego w ich stronę. Za nim stało całe chińskie wojsko w pełnej okazałości. Chiny dalej był jednym z najlepiej uzbrojonych państw.
- Witajcie, towarzysze, widzę, że wasze wojska gotowe, aru – uśmiechnął się po swojemu.
- Tak. Gotowe. Jednak nie będę walczył z Kambodżą – powiedział pewnie Lao.
- Nie? – Chińczyk spojrzał na niego zbity z tropu.
- Nie. Chcę walczyć z tobą o swoją niepodległość.
- Ah, Lao, Lao… - uśmiechnął się złośliwie Yao po czym zerknął na Wietnamkę – A ty? Też sobie coś ubzdurałaś?
Dziewczyna nie odezwała się. Chiny objął ja i pocałował namiętnie po czym zwrócił się do Laosa.
- Twoja siostrzyczka grzeczna jak zawsze, a ty?
Lao przełknął tylko ślinę nie patrząc na nich.
- Wiet… Będziesz ze mną walczyła? – spytał siostry z nadzieją. – Czy… przeciwko mnie? – dodał.
- …Nie. Nie będę walczyła w ogóle. Nie będę się w to mieszała – odwróciła się i dała rozkaz wycofania swoich wojsk po czym odeszła nawet na nich nie patrząc.
- Oh, biedny Dara musi walczyć sam, aru… - Yao stanął na palcach ogarniając wzrokiem mizerny oddział Laosa.
- I tak cię pokonam… - syknął.
- No ja nie jeśtem taki pewny, aru… - miał coś dodać jeszcze ale usłyszeli, że ktoś się zbliża. Yao odwrócił się i spojrzał na Koreę Północną, który dumnie kroczył w ich stronę z długim warkoczem powiewającym na wietrze.
- Towarzysze, witajcie – zasalutował.
Yao spojrzał na Laosa uśmiechając się zwycięsko.
- No i co? Naprawdę myślisz, że wygrasz? Czyżbym nic nie wspominał o tym, że towarzysz Północ mnie wspomoże w tej misji?
Koreańczyk spojrzał na Chiny i na Laosa zbity z tropu.
- A więc, towarzyszu – Yao zwrócił się do Północa – otóż musimy lekko źmienić plany, aru. Nie będziemy walczyć z Kambodżą, lecz z Laosem, który chcie walczyć o niepodległość, aru!
- Rozumiem – odparł z powagą Koreańczyk.
Lao na początku przestraszył się nadejścia Północy, lecz po chwili zebrał się w sobie. Będzie z nimi walczyć choćby miał zginąć. Nawet jeśli nie o niepodległość to o bezpieczeństwo dla Kambi…
***
Walka trwała. Laotańskie wojsko ginęło w przerażającym tempie, chociaż przeciwko nim używane były najsłabsze bronie Chińczyków i Koreańczyków.
- Giń, zdrajco, aru – powiedział Yao celując zwykłym pistoletem do zakrwawionego Laosa, który ledwo stał na nogach.
***
- Podobno Chiny i Korea Północna walczą z Laosem. Nikt nie wie czemu do tego doszło – poinformowała sekretarka Kambodżę. – Może trzeba… - urwała widząc jak Arun pospiesznie lecz spokojnie opuszcza pomieszczenie.
***
Padł strzał.
Laos szybko zebrał wszystkie myśli aby zorientować się gdzie go trafił Chińczyk. Na pewno nie w głowę, bo jeszcze myślał, tak więc-…
Matko jedyna.
Dara spojrzał przed siebie. Jego twarz dzieliły zaledwie centymetry od chłodnej twarzy Kambodży. Zamrugał kilka razy oczami. Jego mózg zaczął nagle szybciej pracować. Zorientował się, że jakimś cudem to nie on oberwał lecz ona. Krew wąskim strumieniem sączyła się z jej ramienia.
- A kogo my tu mamy? – spytał retorycznie Yao udając, że wcale nie jest zaskoczony jej pojawieniem się.
- Chiny, nakazuję ci schować wojska do swojej nory, chyba, że chcesz mieć przechlapane u wszystkich bardziej niż jest – powiedziała odwracając się w jego stronę.
Yao opuścił rękę z pistoletem i skinął na Koreańczyka walczącego w pobliżu.
- Idziemy – dał rozkaz i wycofali swoje wojska. Nie mógł się jej sprzeciwić, zagroziłoby to jego gospodarce, w końcu była jednym z najbardziej wpływowych państw na świecie. Gdyby jednak Laos nie ubzdurał sobie walki o niepodległość, napadliby ją z zaskoczenia i musiałaby skapitulować. A to tylko umocniłoby jego pozycję. Zaczęliby się go bać… Tak jak Rosję… Tego cieniasa, który całkowicie skończył z komuną. Yao czasami się zastanawiał jak mógł się zadawać kiedyś z kimś takim…
***
Arun zaniosła Laosa na rekach do swojego domu. Chciała zająć się nim sama, w szpitalu jeszcze by coś zrobili nie tak… Ale właściwie to czemu to zrobiła? Czyżby jednak jej poczucie obowiązku dawało się we znaki?
Gdy tylko go obandażowała, położyła do swojego łóżka i przykryła kołdrą. Stracił przytomność w połowie drogi do jej domu. Usiadła na krześle obok łóżka i patrząc jak on śpi, zaczęła nucić jakąś starą khmerską pieśń… Tą samą, którą nuciła mu zawsze przed snem…

Dara otworzył oczy i poczuł ból w różnych częściach ciała. Zaraz potem gwałtownie podniósł się i rozejrzał. To wyglądało jak dom Kambi…. Tak, to jest dom Kambi, stwierdził widząc ją siedzącą na krześle obok. Zasnęła siedząc tak i pewnie było jej strasznie niewygodnie, pomyślał. Wstał, z bólem wziął ją na ręce i położył do łóżka po czym przykrył kołdrą. Niech się dobrze wyśpi, w końcu zasłużyła…
Na chwilkę położył się obok niej. Obserwował jak śpi, po czym delikatnie począł wysuwać się z łóżka. Nagle tworzyła jedno oko i chwyciła go za ramię.
- Zostań, braciszku… - szepnęła.
Lao ze zdziwienia otworzył szeroko buzię. Pierwszy raz nazwała go braciszkiem od 20 lat. Rozmawiali w sprawach służbowych kilka razy ale zazwyczaj nazywała go po prostu Laosem… Uśmiechnął się rozczulony.
- Siostrzyczko… - położył się znowu obok niej, a ona chwyciła go za rękę, zamknęła oczy i zasnęła ponownie.
***
Laos ziewnął i ogarnął otoczenie. Dalej był w pokoju siostry jednak był już dzień a jej nie było. Wstał i poszedł do salonu. Stała tam, w drzwiach tarasowych i patrzyła na Angkor Wat. Lao musiał przyznać, że miała naprawdę niezły widoczek.
- Fajny krajobraz, siostra… - podszedł do niej.
- Chcesz coś zjeść? – spytała obojętnie.
- Chyba tak… Poproszę – odpowiedział grzecznie oglądając się w lustrze stojącym obok. Chyba po nocy znacznie mu się polepszyło. Spojrzał na Kambi robiącą mu śniadanie. Była taka… inna. To nie była ta sama osoba. Wyglądała trochę jak ukrywający swoje emocje Japonia połączony z tym chłodnym dystansem Północa. To nie była dobra mieszanka.
W końcu położyła miseczkę z jedzeniem na stole.
- Smacznego – mruknęła obojętnie opierając się o blat.
- A ty nie jesz? – spytał zasiadając do stołu.
- …Nie.
- Jadłaś już.
- …Nie twoja sprawa.
Spojrzał na nią uważnie. Była chyba drobniejsza niż wtedy… Chociaż to dziwne, bo wcześniej często chodziła głodna a teraz miała wszystko co chciała…
- A nie jesteś głodna?
Kambi westchnęła. On zaczynał być irytujący.
- Nie, nie jestem. Jedz już.
Coś było nie tak. Ona jadła zawsze. Lubiła jeść. Lao wstał od stołu i podszedł do niej. Wsadził jej rękę pod bluzkę.
- Głodzisz się – stwierdził z goryczą czując palcami każde jej żebro z osobna.
- Nie twój interes – mruknęła wyszarpując się. – Jedz.
Lao usiadł przy stole ponownie. Nawet nie było widać po niej tego, że chodziła wygłodzona. Było mu żal siostrzyczki. Intensywnie myślał o przyczynie jej głodówki, wolał nie pytać.
- Nie będę jeść, póki ty nie zjesz.
Arun wywróciła oczami po czym zrobiła kolejną porcję śniadania i usiadła wraz z nim przy stole.
- Czekam – powiedział patrząc jak Kambi bawi się pałeczkami w misce. Spojrzała na niego karcąco i zjadła trochę… A potem jeszcze trochę i znowu… Lao mógł teraz spokojnie zacząć swoją porcję.

Gdy już zjedli, Laos postanowił trochę odwdzięczyć się siostrzyczce za okazane łaski i pozmywał naczynia.
- Chcesz kawę? – spytała podchodząc do ekspresu.
- …Nie, dziękuję – odparł smętnie.
- Nie? – spojrzała na niego zdziwiona. – Przecież ty kochasz kawę.
- No ale… tak jakoś… - mruczał pod nosem jakieś wymówki. Nie mógł jej przecież powiedzieć, że kawa kojarzy mu się z dniem kłótni, która ich na dobre podzieliła, i której był prowokatorem… W końcu, gdyby nie dodawał trucizny, wszystko skończyłoby się dobrze…
- Widzę, że kręcisz. Powiedz czemu nie chcesz.
- Bo, widzisz… - zaczął. W końcu kiedyś musiał jej powiedzieć prawdę. Najwyżej go zabije… Przełknął ślinę i dokończył – Pamiętasz naszą kłótnię? Tą 20 lat temu? Ja… dosypałem ci wtedy do kawy truciznę, która zadziałała na twoją psychikę i stałaś się agresywna… Przepraszam…
Cały czas patrzył w dół. Bał się reakcji siostry.
A Kambi słuchała tego ze zdziwieniem. A więc to nie była jej wina. Cały czas obwiniała siebie o wszystko co zaszło. Nie mogła spać przez to… A tu się okazuje, że to braciszek ją wykiwał…
- Kiedyś mówiłeś, że jesteś podobny do Taśka a ja przeczyłam – zaczęła przybierając swój chłodny wyraz twarzy. Teraz jednak muszę przyznać ci rację – skończyła wyciągając nagle ze spodni pistolet. Lao wystraszył się. Liczył się z tym, że może go zabić ale zawsze miał taka małą nadzieję, że tego nie zrobi…
- T-teraz… Zabijesz mnie?
- Nie.
Odwróciła się i poszła w głąb mieszkania.
- E.. Kambi? – Lao poleciał za nią zdziwiony. – Gdzie idziesz?
- Do Wietnamu.
- …Co? Ale po co!? – zaczynał panikować dorównując jej kroku.
- Zabiję ją – zerknęła na niego otwierając drzwi do kolejnego pomieszczenia i idąc dalej.
- Ale ona nic nie zrobiła! – szedł ciągle za nią rozglądając się wokoło. Nagle w zasięg wzroku wpadł mu pięknie wyeksponowany strój tancerki Apsar.
- Uaaa… Super, tańczysz w tym? – zatrzymał się na chwilkę. Arun znowu spojrzała na niego.
- Ja nie tańczę.
I przeszła przez kolejne drzwi. Lao począł ją znowu doganiać. Jak to nie tańczy? To do niej takie niepodobne… Co ja zrobiłem, pomyślał, obwiniając się o wszystko.
- Ale… Kambi… Po co do niej idziesz?
- Mówiłam ci . Zabić ją.
- Ale czemu ją?! – złapał ją za ramię. Odwróciła się i odepchnęła go.
- Jak cie zabiję to po chwili ożyjesz i po wszystkim. A jeśli zabiję ją to nawet jeśli ożyje, to ty i tak będziesz cierpiał.
- Nie… - jęknął. Wiedział, że Wiet będzie żyła ale była taka słaba… Coś takiego naprawdę mogło ją zmieść z powierzchni Ziemi. – Nie rób tego… - upadł na kolana z bezradności i zaczął szlochać. – Nie rób…
Spojrzała na niego z obojętnością, może z lekką pogardą. Czy jej życie naprawdę musiało się tak komplikować? Wolała żyć jak dawniej… Może nawet i z Wiet u boku ale przynajmniej w dobrych relacjach z bratem… Ale z drugiej strony gdyby nie ta kłótnia to nigdy nie zaszłaby tak daleko…
Spojrzała na niego znowu. Wpatrywał się w nią błagalnie, cały zalany łzami. Nigdy jej nie pokocha, nigdy… Ale ona niestety kochała go zbyt mocno. Przez te wszystkie lata obwiniała się o to, że zerwali kontakt, że to przez nią Lao skończył u Chińczyka… I te ciągłe wyrzuty sumienia, że pomimo swojego bogactwa nie wsparła braciszka jeszcze ani razu… Swojego ukochanego, jedynego braciszka…
- Przepraszam, zrób co chcesz… Możesz mnie wziąć i będę dla ciebie pracował… Albo nie. Zostaw mnie u Yao, gorzej i tak być nie może… Ale nie zabijaj jej… Ona może tego nie przeżyć… Zrozum… - jęczał trzymając ją za nogawki i dławiąc się własnymi łzami.
A Kambi… Nie wiedziała co zrobić. Naprawdę nie wiedziała. Uklękła tylko aby być na równym poziomie z nim i szepnęła:
- Teraz już chyba wiesz, co ja do ciebie czuję od zawsze… Oddałabym wszystko, żeby nie stała się tobie najmniejsza krzywda… Ale jestem pieprzoną egoistką i nie pomogłam ci ani razu od tamtego dnia…
- Arun… - szepnął nie wiedząc co innego mógłby powiedzieć. Kambi była z nim zawsze. Nawet kiedy on był komunistą a ona nie. Wybaczała mu wszystko… Ah, czemu jej właściwie podał tamtą truciznę? Chciał ją podręczyć tylko dlatego, że miała inne poglądy? Zbliżył swoją twarz do niej ale wtedy ona wstała.
- Idź. Idź do niej – otworzyła drzwi, które prowadziły prosto na wschód. Ale on nawet się nie ruszył.
- Idź już – warknęła nieco gwałtowniej. A on dalej się nie ruszał. Kambi przeklnęła pod nosem i wyszła szybko na zewnątrz. Nie poszła jednak prosto, lecz skręciła w bok. Po chwili zaczęła biec przed siebie.

Laos po chwili wyszedł też na dwór i rozejrzał się. Gdzie ona mogła pójść… Angkor Wat, no tak. Dara szybko obszedł dom aż w końcu znalazł właściwy kierunek i zaczął biec. Świątynia znajdowała się trochę daleko i w miarę jak się do niej zbliżał, wątpił, że ją tam znajdzie. Zmęczony był okropnie, niemożliwe aby ona tam pobiegła, to za daleko. Może jednak poszła w inne miejsce… Ale nie. To musiało być tam. W końcu ona była teraz o wiele silniejsza od niego. Zaczął biec i przeklinać pod nosem, gdy po raz kolejny potknął się o własne nogi. Nie miał siły… Ale już widział ruiny… Były tak blisko… Z daleka rozpoznał sylwetki mnichów w pomarańczowych szatach. Jakaś grupka turystów właśnie przyjechała zwiedzać… Ale gdzie jest Arun? Biegł dalej przed siebie mijając wszystko i wszystkich. Przebiegł cały kompleks świątynny i już chciał wracać, kiedy dojrzał ją. Stała w pomieszczeniu, do którego nie można było wchodzić, bo groziło zawaleniem. Budynek ten kiedyś miał funkcje mieszkalne… Laos doskonale go pamiętał. To tutaj mieszkał jak był mały.
- Arun… - powiedział tak aby go zauważyła. Jednak ona stała dalej przodem do ściany a bokiem do niego. Lao spojrzał na taśmy zabezpieczające przed wejściem tam. – Kambi, wyjdź lepiej stąd… To się może zawalić…
Spojrzał na nią.
Wyraźnie widział jak wyciągnęła jakąś cegłę ze ściany. Obróciła się do niego tyłem i rzuciła cegłą w inną ścianę, która zachwiała się niebezpiecznie.
- Kambi! – wrzasnął patrząc jak ruiny budynku powoli się zawalały. Chciał już przejść przez taśmy, kiedy ona nagle odwróciła się. Zastygł w miejscu na widok jej twarzy pełnej łez.
Jednak po chwili uśmiechnęła się do niego. Był to uroczy uśmiech, pełen miłości.
I wtedy budynek zawalił się.
***
- Ku zdziwieniu wszystkich, Kambodża upadła z powodu wewnętrznego kryzysu. Nikt nie wie jak do końca do tego doszło – mówiła prezenterka w telewizji. Wietnam wyłączyła telewizor i spojrzała na Laosa siedzącego na tarasie. Od wczoraj nie odezwał się do nikogo ani słowem a w dłoniach trzymał spinkę w kształcie kwiatu… Podarunek, który dał kiedyś swojej ukochanej siostrzyczce…
______________________________________________________________________________
Akcja wstępu - Turcyj, Kat
Tekst - Kat
Laos (c) - Turcyj
Kambodża (c) - Kat

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz